Opium uśpiona, już mi nie wadzi twoja niemowa
Odszedł w niepamięć ten niespokojny rytm tętna
Doceniłam istotę ciszy białej – ubranej w niesłowa
Pokładam się w milczeniu, mdleje kobieta namiętna
Nad ranem śnijmy wzajemnie, objęci na podłodze
Tuląc ciała z pasją, okrywając się czule i szczelnie
Tym dobrze nam już znanym, panicznym chłodem
I tak leżąc, na przekór – marznijmy cicho i bezczelnie
Owinięci w pełne bezruchu, sterroryzowane oczy
Pełni apatii – łzy smętne, requiem, żałobne pieśni
Uwolnię cię z lin pomiętych, zduszonych warkoczy
Twarz całą wycałuję, zdzierając warstwę sinej pleśni