Coś niecierpliwi się we mnie,
i nie ogarniam. W rozległy las idę,
on obejmie. Pytam wiersz
dlaczego już nie przechodzi przeze mnie?
Słyszę drzewo, coś większego
niż mój słuch. O sile woli, dotykaniu pierwotnych tajemnic, aż chłód od korzeni idzie przez rdzeń. I zawiązki prześwitu. Przysiadł ptak, trzeci, następny. I gęsto
od piór.
A nic gwiazd nie płoszy. Wiewióra
nagły sus z katalpy w gęstą ciszę.
Ona powoli ścieli we mnie gniazdo. Pęknięcie na murze, prawie jak ulga.
Coś szczerze śmieje się we mnie.
Uspokaja prawdziwie.