Czas tępiący ostrze moich liter bez jakiejkolwiek łaskawej empatii, biegnie nieubłaganie. Chytra dorosłość konsumuje łakomie resztki mojej weny,mojego żalu, zainteresowania. Tysiące pytań zastepuje niechęcią w uzyskiwaniu odpowiedzi, dojrzałą obojętnością. Słowa na kartkach nagle są ciężkie, pomarszczone i bezwonne. Przepełnione niegdyś wylewającymi się negatywnymi emocjami przekształciły się w żelazne i zimne, ciężkie i tanie. Wysmarowane niedawno prawdziwością i niedojrzałością. Przyprawione różnorodnymi dowodami czucia. Słone łzy, gorzki żal, słodka krew, ostra złość, slodko-kwaśna prawdziwość. Dziś jałowe i nudne jak wszyscy dorośli. Termoklima życiowa. Oziębienie związane z doświadczeniem głębokości wód egzystencji. Nieprzystosowana do picia słona woda napajająca człowieka wybrakowanego w skrzela. Topielce przeradzające się w syreny dzięki reinkarnacji lodowatej dorosłości.