Stanisław Prewecki
Użytkownicy-
Postów
72 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
Treść opublikowana przez Stanisław Prewecki
-
Roma i Echysp
Stanisław Prewecki odpowiedział(a) na iwonaroma utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Nadmierny optymizm. -
Informuję, że zgłosiłem zachowanie obu niezadowolonych Państwa do administracji. Krytyka, ale w dopuszczalnej formie.
-
Dziękuję za merytoryczny głos w dyskusji.
-
Justyno, ani to dyskusja, ani przepychanka, po prostu mój odmienny od tamtej pani pogląd na temat Wisławy Szymborskiej stał się powodem jej prowokacyjnego ataku na moją osobę. Oczywiście, że trzeba odbierać dyplomy i tytuły tym, którzy uzyskali je za pisanie zgodnie z linią partii tudzież z nadania, bo byli potrzebni w roli pożytecznych idiotów. Występują zresztą do dzisiaj, zapraszani co tydzień do różnych lewackich mediów jako "dyżurni eksperci". Co ma do tego wymordowanie przez Stalina elity wojskowej w Katyniu, nie wiem, nie ustosunkuję się więc do tej części Twojej wypowiedzi. Piszemy wszak o literaturze czy też szerzej o działalności pisarskiej. Oczywiście, że ludzie chcą spokoju, ale powinni również chcieć prawdy. Przedstawiony przez Ciebie dualistyczny podział świata na dobro i zło jest wygodny, ale często nieadekwatny. Szymborska w sferze kultury, podobnie jak Wałęsa w polityce, miała możliwość odcięcia się od swojej komunistycznej przeszłości, przyznania się do popełnienia błędu i jestem przekonany, że zostałoby jej to wybaczone. Nie zrobiła tego jednak, wolała dalej grzać się w słońcu zaszczytów, czerpać profity z tytułu bycia autorytetem, itd. Można konfrontować ją z postacią innego wybitnego poety tamtego czasu, Zbigniewa Herberta, który zasługiwał jak mało kto na Nagrodę Nobla, ale nie był "swój" i nie miał tak "poprawnej" przeszłości, jak Szymborska, stąd nie zdobył rzeczonej nagrody. Dla mnie jest ona przykładem wielu koniunkturalistów ze sfery kultury, którzy nie uważali za moralnie właściwe zerwanie z niechlubną przeszłością, lecz uwili sobie ciepłe i dostatnie gniazdko pod parasolem postkomunistów III RP.
-
To tyle z mojej strony. Jeśli nie potrafi Pani wyjaśnić swojego stanowiska, a jedynie miotać obelgi i uciekać się do taniej prowokacji, dalszą dyskusję z Panią uważam za bezcelową.
-
Proszę wyjaśnić sformułowanie: "osoba bezwzględnie utalentowana". Na jakiej podstawie tak Pani ją określa?
-
Słucham, z czym ma Pani tak wielki problem w mojej wypowiedzi?
-
Ależ bardzo proszę obrażać mnie, jak się Pani żywnie podoba. Świadczy to o Pani poziomie, nie moim.
-
Spełni ją sam czas, gry wymrą wreszcie literaci obciążeni (post)komunizmem, piejący zachwyty na cześć Lenina i Stalina oraz brylujący następnie w sprzyjającym im środowisku tak zwanych elit III RP, elit z nadania.
-
Wisława Szymborska.
-
Oby mniej takich ludzi, jak ta pani, w literaturze.
-
Nie spodziewałem się wiersza iloczasowego na półce sklepowej. Doskonałe znalezisko i winszuję temu, kto sporządził ów napis, poetyzując świadomie bądź nie.
-
W nawiązaniu do tematu.
-
"Gdy odbiorca jest gotowy, poetyka znajduje się sama". Zdanie podrzędne jest dziś już chyba niezwykle trudne do spełnienia, ton życzeniowy byłby przeto właściwy, natomiast co do nadrzędnego nie ma wątpliwości. "Wszystko jest poezją", cytując Edwarda Stachurę. Myślę, że te słowa stanowią dobrą puentę dla naszej dyskusji. Dziękuję i do zobaczenia w innym wątku.
-
Ciekawe. Sądząc z tego, co Pan napisał, możemy mówić o niejako pan-poetyckości tego nurtu, skoro poprzez dostępność elementów interpretowalnych angażuje on każdego odbiorcę, przekształcając go w twórcę lub też nadając mu przynajmniej potencję twórczą. Natomiast zastanawia mnie intencjonalność owych poszukiwań nowego sensu oraz towarzysząca im dekonstrukcja elementu interpretowalnego, zakładająca hipotetyczne ponawianie procesu interpretacji tego samego elementu. Czytając bowiem po raz wtóry tę samą książkę czy oglądając film, można czasami zaobserwować pewne niuanse, który uprzednio nie dostrzegło się. Czy, Pana zdaniem, podobnie być może z wytworami poezji pasywnej, gdy różnicę w interpretacji warunkują takie czynniki, jak interwał czasowy, stan psychofizyczny odbiorcy w momencie interpretacji oraz, w przypadku dzieł pozaliterackich, wpływ czynników środowiskowych? Suponuję, rzecz jasna, niezmienność układu elementu interpretowalnego. Co zaś wówczas, gdy kto dokonuje interpretacji akcydentalnie, bez wyraźnego wiązania elementów w krajobraz?
-
Rozumiem, że to tylko dygresja dotycząca roli Kościoła powszechnego, odpowiem więc tylko na Twój komentarz, żeby nie pisać nie na temat wątku głównego. Kościół to bardzo dobry przykład i stanowi doskonałą ilustrację dla moich słów, oczywiście ten rozumiany instytucjonalnie, a nie duchowo czy religijnie. Trudno o lepszy paradygmat nieprzystawalności powszechnie głoszonego zbioru idei, przykazań, zaleceń i drogowskazów z ich podzielaniem, przestrzeganiem, spełnianiem i podążaniem za nimi. Proponuję ująć całość zagadnienia historycznie. Żadna instytucja na świecie nie padła ofiarą tylu schizm, rozłamów, sprzeniewierzeń, odstąpień, jawnej pogardy i wrogości, co, jak uważam, nie świadczy dobrze o jej uniwersalnej doniosłości i ważności. Kościół nigdy nie był i nie jest do dzisiaj monolitem, gdzie wszyscy zgodnie zaświadczają, że nie wyobrażają sobie życia bez jego w nim obecności. Jest tak dlatego, że Kościół jako instytucja rozpoczął się od człowieka i zasadza się na człowieku, który dzięki wolnej woli myśli i czuje, co mu się podoba, niekoniecznie w zgodzie z wytycznymi kościelnymi. Oczywiście więc, że popularność Kościoła kłóci się z jego wagą i doniosłością, skoro są one tak łatwo i bezpośrednio podważane. Puste gesty nie mają tu większego znaczenia. Dziękuję za ten celny przykład, ale jak napisałem wcześniej, nie chciałbym go kontynuować, bo tematem wątku jest literatura.
-
Nie uważam, żeby był nazbyt odważny. Po pierwsze, jak wynika z Twojej wypowiedzi, uważasz za wypadkową wagi, czyli jakości popularność - "[...] popularność i przez to wagę [...]", na co nie może być zgody. W warstwie semantycznej popularność zakłada powszechność, co kłóci się z wagą danego zagadnienia czy zjawiska, trudno bowiem zakładać, żeby w dużym zbiorze osądów, punktów widzenia i niejednorodnym intelektualnie cieszyło się ono zgodną opinią ważnego i doniosłego. Jeśli tak jest, wówczas mówimy o czymś klasycznym, ale podobne sytuacje nie są z kolei tak powszechne i koło zamyka się. Po wtóre, owa "niszowość" nie wskazuje bynajmniej na pewną ułomność danego zjawiska lub zgoła jego niebyt, pomimo nieobecności w oficjalnych rejestrach. Podam prosty przykład. Otóż w historiografii do dziś roi się od pojęć nieprecyzyjnych czy błędnych, podtrzymywanych zapewne dla jasności wywodu. Proszę zwrócić uwagę na termin "ciemne wieki". Pojawia się on dwukrotnie, raz dla okresu od XII do VIII wieku przed Chr., o którym nie mamy wiele danych, stąd owa "ciemność" denotująca niewiedzę; po raz drugi obejmuje czasy od V do X wieku po Chr., przy czym w tym wypadku pojawia się kwalifikator: "ciemność" oznacza tu mianowicie całościowy upadek kultury, czemu przeczy tak zwany "renesans karoliński". Poprzez powyższe przykłady chcę wykazać, że ani brak informacji, ani niewielka liczba entuzjastów nie świadczą żadną miarą, że jedne zagadnienia, prądy czy procesy są gorsze, inne zaś lepsze. W ogóle subiektywne traktowanie wszelkich przemian, w tym wypadku kulturowych, choć bardzo atrakcyjne, jest również niebezpieczne, gdyż niweczy ich wynikanie z siebie, przecina nić powiązań i zależności, prowadząc do błędnych założeń, że funkcjonują jako niezależne byty. Przedstawiam tylko swoje zdanie w dyskusji, proszę go nie interpretować jako atak czy dezawuację.
-
Panie Witoldzie, cieszę się, że pisze Pan o trafności moich spostrzeżeń w Pańskim odczuciu, w żadnym bowiem razie nie uzurpuję sobie prawa do ich prawdziwości, bo temat, choć interesujący, jest mi wciąż nieznany. Gdy więc czegoś nie znam, pozostają mi tylko domysły. Nawet zaś, gdybym wiedział wiele, wciąż posługiwałbym się trybem przypuszczającym, wszak niezachwiane są tylko prawdy matematyczne i fizyczne, natomiast cała humanistyka domysłami stoi, gdyż na imię jej: milion. Nie chciałbym, żeby moje rozumowanie co do powyższego zagadnienia opierało się na prozaicznej opozycji: "pasywny-aktywny", przeczy mu zresztą wspomniane przeze mnie kontinuum funkcjonowania obu tych elementów, choć może lepszym pojęciem byłoby tutaj ich przenikanie się. Przy okazji rozważania całego zjawiska jawi mi się pewien konkretny obraz, który jak sądzę, dobrze ilustruje przyjęty przeze mnie tok rozumowania. Idzie o rycinę sporządzoną przez sir Isaaca Newtona, na której prezentuje on rozszczepienie światła białego przez pryzmat. Otóż proszę za pryzmat podstawić twórcę, za światło białe zaś i rozszczepione odbiorców jego twórczości. Absorpcja podanych elementów krajobrazu oraz ich dyfrakcja w nową jakość interpretacyjną. Być może moje skojarzenie jest nazbyt odległe od założeń owego prądu poetyckiego, ale to wciąż jednak tylko skojarzenie. Uważam zresztą, że można by je rozciągnąć na całokształt literatury, kładąc nacisk na takie elementy, jak inspiracja, transformacja i emisja tudzież recepcja jako składowe procesu. Pisze Pan o indywidualizmie koncepcji owej Ewy Partum. Czy nie jest to lub winna być cecha wspólna wszystkich twórców? Ciekawe, że ten indywidualizm, wedle znaczenia słowa niepodzielny, wraz z chwilą publikacji ulega nie tylko podziałowi, a raczej multiplikacji, lecz poprzez akceptację bądź negację staje się niejako dobrem wspólnym. Byłby to więc indywidualizm pozorny, za czym wszystkich twórców-indywidualistów należałoby uznać za kłamców. Tak daleko jednak nie posunę się.
-
Myślę, że cała kontrowersja zasadza się na drugorzędnym, moim zdaniem, zagadnieniu, jakim jest nośnik przekazu treści. Dla przeciwników nic, co nie spisane, nie jest, w tym wypadku, poezją. Był zresztą jakiś czas temu na tym forum huczek, że tak powiem, gdy pan Witold zaczął publikować dzieła z zakresu poezji haptycznej i padające wówczas pytanie: "Gdzie tu jest wiersz?" Otóż nie wdając się tu w roztrząsanie zasadności lub bez tej kwestii, mam bowiem o owej poezji, wstyd się przyznać, zgoła nikłe pojęcie, uważam że podobne wątpliwości stanowią znak czasów. Nie idzie mi tyle o rozpatrywanie istnienia poezji haptycznej w kategorii progresu czy regresu, a zatem w gruncie rzeczy jej subiektywizowanie przy użyciu różnorodnych kwalifikatorów, ile o pojmowanie jej jako wypadkowej pewnego procesu, który był udziałem czasów poprzednich. Wydaje mi się, że podobne antagonizmy rodziłyby się, gdyby pytać w XVI wieku pisarzy, czy poezją są utwory pisywane na papierze czy te drukowane bez papierowego rękopisu. Dzisiaj z kolei można by dodać prace powstające na komputerze i publikowane w sieci. Chodzi więc tylko o formę, która dla kontestatorów owego nieliterackiego, w sensie stricte formalnym, nurtu poezji winna być zastana, znajoma i tym samym bezpieczna, bo zrozumiała na pierwszy rzut oka, przynajmniej graficznie, dla ogółu. Nie trzeba dokonywać wysiłku intelektualnego, polegającego na łączeniu pozornie absurdalnych elementów w spójną kompozycję, skoro zawiera już się ona a priori w tekście napisanym w odpowiednim gatunku literackim i zachowującym jego prawidła. Czy należy zżymać się na taki stan rzeczy i ubolewać, że ludzie zamykają się na wszystko, co zaburza ich ogląd, przejęty z "kraju lat dziecinnych"? Niekoniecznie. Jak w każdej dziedzinie twórczej działalności człowieka, tak w literaturze nie istnieje egalitaryzm, a co za tym idzie - dostępność intelektualna pewnych utworów dla każdego. Wiedząc o tym, nie należy z kolei oburzać się na tych, którzy poszukują nowych dróg i świadomie wychodzą poza mainstream, zwłaszcza że wedle mojej wiedzy nikt nie przymusza ogółu populacji do zgłębiania arkanów poezji haptycznej, pasywnej czy jakiejkolwiek innej, przeto odmawiania jej miana poezji jedynie dlatego, że nie operuje znanymi środkami poetyckimi i nie rozumie się jej, jest godne pożałowania. Starożytni mawiali: "Audiatur et altera pars" - "Niech będzie wysłuchana i druga strona". Uważam, że chociaż tyle byłoby zasadnie. Poza tym warto zwrócić jeszcze uwagę na jeden aspekt wszelkiej twórczości, mianowicie jej przeznaczenie. Nie rozumiem na przykład, gdy ludzie wyśmiewają Disco Polo i odmawiają temu nurtowi prawa do bycia nazywanym muzyką, zapominając chyba, jaki jest jego docelowy "target", czyli różnego rodzaju imprezy, wesela, grille, itp. Jest to po prostu muzyka typowo rozrywkowa, przeznaczona do tańca i zabawy, ale w kwestii bycia muzyką nie różni się niczym od utworów Beethovena czy Straussa. Inna publiczność, inne środki wyrazu, inne przeznaczenie. Tak też poezja haptyczna czy jakakolwiek inna, nieliteracka bądź balansująca na granicy literatury, także ma pełne prawo być tak nazywana.
-
Justyno, archetypu literackiego sensu stricto nie sposób odnaleźć, bo kryją go mroki czasów dawnych, gdy ludzie dopiero nabyli umiejętność zapisywania czegokolwiek, nie była to zresztą wówczas literatura, by tak się wyrazić, wysoka, lecz zwykłe zapiski transakcji handlowych, spisy ludności, itp., czyli piśmiennictwo typowo użytkowe. Ogromny wolumen literatury starożytnej zaginął dla nas bezpowrotnie, stąd więc napisałem o trudności, jaką niesie ze sobą dociekanie prawzorca literackiego. W lepszej sytuacji jest pod tym względem malarstwo, gdzie można uznawać za archetypiczne geoglify i petroglify, czy jednak uznawać je za przejaw jakiejś techniki malarskiej, nie odbierając im przy tym miana dzieła sztuki, nie sposób dziś orzec. To prawda, egoizm wpisany jest w człowieczeństwo, niemniej nie sprowadzałbym całego procesu twórczego do transakcji handlowej, której celem jest zysk, przynajmniej gdy idzie o literaturę. Tu raczej rywalizacja, polemika, naśladownictwo i deskrypcja mają prawo głosu przed względami materialnymi, kiedy zaś te biorą górę, wówczas dość łatwo zauważyć taśmę i nie twórczość, a produkcję literacką. Czy natomiast fakt, że inni pisarze wykorzystują dorobek zmarłego twórcy, winien być powodem do zmartwień, nie sądzę. Wręcz przeciwnie, właśnie akces owego twórcy poprzez własną schedę do uniwersum piśmiennictwa światowego stanowi o pięknie zjawiska, bo choć istnieją prawa autorskie, zakazujące bezpośredniego czerpania z jego dorobku, to nie ma takich praw, które mogłyby ograniczyć potencję ludzkiego umysłu i wyobraźni, pęd do interpretacji i przeobrażania go w zupełnie inną jakość, która z kolei dla przyszłych pisarzy stanowi bazę do podobnych zabiegów. Bywają twórcy w ogóle niezauważeni albo docenieni później, ale jeśli poprzez pracę twórczą zdołali spełnić się w życiu, to nie uważam, żeby pomniejszać tym samym ich znaczenie. Popularność przecież nierówna jest jakości. Niesłusznie wypominasz sobie chaos wypowiedzi, wszak słowo to pochodzi od greckiego czasownika χαίνειν [khainen], który oznacza tyle, co "być szeroko otwartym", stąd uznaję i cieszy mnie, że jesteś szeroko otwarta na powyższe zagadnienie, jak i na dyskusję o nim. Pozdrawiam również.
-
Justyno, oczywiście. Cała trudność leży w tym, że nie sposób dociec archetypu poszczególnych dziedzin kultury: literatury, malarstwa, rzeźby, podobnie jak płonne są poszukiwania jednego, wspólnego ludzkości prajęzyka. Można za to wskazywać poszczególne kamienie milowe dla tychże dziedzin, dla literatury byłyby to na przykład eposy Homera w Europie, "Szahname" Firdausiego w świecie arabskim lub "Heichū Monogatari" w Japonii, nie zapominając przy tym, że wszystkie one same są uwikłane w zależności od dzieł poprzedników, stanowiąc z kolei inspirację dla następców. Uważam przeto, że w prawie jest rzec, iż literatura jako całokształt twórczości istoty ludzkiej jest archetypem dla siebie oraz, by posłużyć się systemem pojęciowym Arystotelesa, wiecznie aktualizującym się archetypem, niejako otwartym, możliwym do wprowadzania w nim zmian i przekształceń. Wspomniany przez Ciebie, emocjonalny stosunek doń odbiorców jest już rzeczą wtórną i choć natura ludzka skłonna jest do ewaluacji, która zwłaszcza dawniej wpływała na stan materialny zasobów literackich (zachować i skopiować lub nie), nie oznacza, że poszczególne dzieła w ogóle nie istniały, mamy bowiem o nich wiedzę negatywną, czyli w formie odpowiedzi na nią w innych. Zgadzam się, że działalność literacka nie przeminie, pomimo różnorodnych perturbacji na przestrzeni dziejów. Zbyt silna jest w człowieku potrzeba przekształcania zastanej rzeczywistości i dzielenia się owymi własnymi wizjami odmiennego status quo z innymi, aby mógł on definitywnie z niej zrezygnować. To w gruncie rzeczy oglądanie jednego i tego samego przedmiotu z różnych perspektyw, bez lub w okularach, przy dobrym albo niedostatecznym oświetleniu, wzrokiem wyostrzonym bądź obciążonym wadą. W moim przekonaniu należałoby się raczej obawiać, że oglądana przez nas doskonałość kuli zatraca się często w planimetrii.
-
Podążanie za kimkolwiek, czy to literatem, politykiem lub kimś, kogo ogół uznaje za autorytet, ślepo i bez uprzedniego zapoznania się z jego dokonaniami, jest zawsze głupotą i dobrowolnym wystawieniem się na manipulację środowisk, którym zależy na otumanianiu ludzi. Nie uważam Gombrowicza za wyrocznię, ale za istotny głos w przywołanej dyskusji, głos wybrzmiały już niemal sto lat temu, z którym rzecz jasna można polemizować, ale który, jak uważam, należy brać pod uwagę. Na metaforę się nie zżymam, bo to jeden z kluczowych elementów poetyckiego wyrazu, natomiast także nie przepadam za wierszami białymi, a to z uwagi na ich nazbyt daleko posuniętą licencję formalną, rzutującą tym samym na interpretację. Wydaje mi się, że mylisz w pewnym stopniu metaforykę z symbolizmem czy też operowaniem pewnymi symbolami. To tak, jakby mylić poezję z poetyką. No właśnie. Utwór powinien nieść pewne przesłanie, w którego zrozumieniu konstrukcja winna pomagać, tymczasem w dziełach celowo pozbawianych dyscypliny formalnej sens jest często zatarty i niemożliwy do uchwycenia. Zjawisko nie jest bynajmniej nowe, już w starożytności grecko-rzymskiej, w okresie hellenistycznym bywali poeci, których metaforyka szła tak daleko, że porównywali okręty do sosen, co zeszły do morza, by stać się okrętami. O powodzeniu takiej poezji świadczy, iż niemalże w ogóle nie zachowała się do naszych czasów.
-
Ileż tu emocji. Jak zaś wiadomo, z emocjami nie sposób dyskutować, dlatego wystarczy z mojej strony.
-
Hm, ciekawe. Zastanawia mnie nomenklatura, ściślej zaś rzecz ujmując: wymienność pojęciowa "aktywny-pasywny". Od razu zaznaczam, że występuję z pozycji laika, który dopiero poznaje zagadnienie. Jeśli właściwie zrozumiałem, to poezja aktywna angażuje samego twórcę, który wprowadza elementy do krajobrazu, pasywna zaś zakłada obecność gotowych niejako, wolicjonalnie bądź akcydentalnie, elementów w krajobrazie. Stąd w pierwszym przypadku twórca pasywizuje poezję umieszczając dla odbiorcy jej elementy w krajobrazie, w drugim zaś zetknięcie odbiorcy z elementami w krajobrazie aktywizuje go i sprawia, że poprzez interakcję z nimi on sam staje się z kolei twórcą. Można zaobserwować pewne kontinuum całości, nieustanną alternację pomiędzy poezją aktywną i pasywną. Czy takie myślenie o tym zagadnieniu jest uprawnione, nie wiem.
-
Jeszcze w liceum miałem napisać wypracowanie na temat: "Przytłoczeni romantyzmem. Zależność pisarzy pozytywizmu od poetyki romantycznej" i zapamiętałem je dlatego, gdyż dostałem z niego dwóję. Nie bynajmniej z powodu błędnej analizy korelacji pomiędzy oboma nurtami literackimi, ale dlatego, że pani nie podobała się konkluzja, w której kładłem nacisk na wytworzenie się pewnego infantylizmu twórczego oraz zahamowania rozwoju poetyki właśnie poprzez podległość wytycznym romantyzmu, uznania go za paradygmat zwłaszcza wśród gatunków poetyckich. Oczywiście, że innowacyjność jest potrzebna i pożądana, bez niej woda w tym stawie nazbyt już śmierdzi i niewielu ma ochotę ją pić. Ważne, żeby za innowacyjnością nie stało to tanie nowatorstwo, które zrywa ze wzorcami, nie podejmuje z nimi dyskusji czy polemiki, ale uzurpuje sobie ów nośny slogan o byciu jedyną, prawdziwą poetyką, itd. Tak skończyli chociażby futuryści. Poza tym drodzy państwo, wspomnijcie na słynną scenę lekcji języka polskiego z "Ferdydurke" Gombrowicza (w 1937 roku!), w którym ten jeden z najwybitniejszych pisarzy polskich dokonał druzgocącej krytyki właśnie romantycznych zaszłości i postulował o zrzucenie wreszcie tego balastu. Jak widać powyżej, nieskutecznie.