Cisza.
Pogasły światła okien.
Ciemność rozbiegła się po polach.
Wśród drzew, wiatr na gałązkach bezlistnych
wygrywa smętną pieśń.
Trawy od chłodu posztywnialy i zbladły
otulone szronistym futerkiem.
Tuż przy bramie
dwie ogrodowe lampy wpatrzone w siebie
nie mogą wyjść z podziwu.
Takie dwie, a jak jedna.
Szare, niewysokie, zwyczajne, jak tysiące innych.
Pomiędzy lampami, niczym przepaść, kamienista droga.
Trzy metry tęsknoty.
Trzy metry niespełnienia i rozczarowania.
Światło muska wzajemnie lampie ciała,
ich blask spleciony w miłosnym uniesieniu
rozświetla ślepemu kretowi pole pracy.
Jasność niczym magiczne ogniki
poprowadzi senną zjawę
wprost pod Jego powieki.
To jedyne miejsce,
gdzie kochankowie mogą paść sobie w ramiona.
Wraz ze świtem zgasną światła.
Ale nadzieja nigdy w nich nie zgaśnie.
Wieczorem znów rozbłysną marzeniami.
Namiętny taniec świateł zda się szeptać
kochaj mnie mój luby.