Łyżwy
Suną ostrza, skrzypi lekko
skuta lodem tafla.
Powoli, relaksacyjnie zatacza kręgi.
Powoli, relaksacyjnie zatacza szersze kręgi.
Powoli, relakaksacyjnie wolniej zatacza szersze kręgi.
Powoli, już dawno na szczęście zakryła wspomnienia lodem.
Jest wyciszona, gdzieś umiarkowany wstrząs,
ale przecież nie stopnieje tafla lodowa.
Kap...kap...”Jest dobrze, to małe kropelki wody”
Kap...kap...”Spokojnie to zwykłe strużki łez „
Kap... kap... „To... ulewa krwi z nieba!!!”
Tafla zapiszczała pod nowymi ostrzami,
pęka lód, barwi się czerwienią.
Ostro szybko, finezyjnie,
już jest obok.
Chwyta ją, jadą dalej.
Szok, ale... Nadal jest piękny,
białe włosy, skóra...te zielone oczy... Odurzona patrzy...
Odurzona wdycha...
Uderzył odór,
słodki, ostry.
Cwał trwa.
Upadła, już pamięta.
Ich ostatnie, romantyczne spotkanie.
Swój cichy, zawstydzony chichot.
Namiętny, głęboki pocałunek.
Ból, szok,
smak krwi,
wypluty obok język,
jego dzikie spojrzenie,
jego chory chichot...