Koc, herbata, kubek smutku.
Tak mijały zim wieczory, kiedy jeszcze byłem w cieniu.
Niepamięci
Dzień zaś nastał.
Teraz wszystko traci barwy, w jednym świetle.
Ćma lgnie do światła. Jestem teraz owadem.
Zimy już bym nie przetrwał.
Hibernacja w smutku, tylko taka szansa.
Lecz wiem, że bez tego co mnie ożywia, martwy będę.
Dlatego przy ciepłym blasku, mą nadzieją podtrzymuję się, aby nie zapłonąć, bo to gwałtowne acz krótkie. I zdecydowanie konsekwentne.
Ewolucja
W przyspieszonym toku.
To rozumiem, bo jakoś świetlikiem trzeba zostać. I urosnąć.
Bo ogień lamp nie wabi.
Dlatego czekam z nadzieją i obawiam się przyszłości.
Jednocześnie
Mogę powiedzieć, że ten czas musi idealnie się wpasować w swej spiralności.
Aby trafić tak, jak marzenia chcą skryte.
Dziwne
Natchnienie wzrasta wraz z temperaturą.
Jednocześnie wraz z nią pali potencjalny papier na którym możnaby to zapisać.
Ogień
Niestety go nie zapiszę.
Choć będę pamiętał jak biegłem do niego.
Teraz tak naprawdę tylko czekam.
Nie
Nie na to.
Bo przecież wiem, że tak się stanie.
Jednakże czekam z niecierpliwością, by ramię czasowo spiralne trafiło w ten moment.
Gdy dom stoi i zanim spłonie.
Zapamiętany lecz martwy.
A ramię może podtrzymać świec płomienie, przy których siedzieć będę nie sam. I dom będzie się budował niepalny.
Coby można pożar wzniecać raz po razu.
I w niepalnych lecz wrażliwych formach rozkoszować się płomieniem