Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Juliette Anne

Użytkownicy
  • Postów

    3
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Juliette Anne

  1. W przeciągu ostatniego pół roku stałam na wrzosowisku niemal tylko z Jego powodu. Nie przychodzę tam już z własnej woli, czasami po kilkunastu minutach rozmowy On teleportuje mnie przed bramę, a ja naciskam klamkę. Podczas wczorajszej wędrówki, zobaczyłam jego klif, wspominał mi kiedyś o nim, ale nigdy nie poprosiłam o uchylenie furtki. Myślałam, że skoro on nie ma prawa wejść na moje wrzosowisko, to mi nie wolno ofiarnie wdrapywać się na jego zbocze. Do takich miejsc docieramy sami i sami musimy z nich wrócić. Oczywiście, że wpychają nas tam także inni, często nawet najbliżsi, czasami zupełnie nieświadomie, ale to my, ile razy się tam znajdziemy, musimy wyjść. Możemy usiąść, pomyśleć, przeanalizować, ale jeżeli spędzimy tam za dużo czasu – jesienne wrzosowisko po prostu zaczynie kiełkować w naszej duszy. Niektórzy nie mogą już stamtąd uciec. A klif staje się ich obsesją. Czują się samotni, mimo, że nie są sami. Czują się tak, bo nie zaprzyjaźnili się sami ze sobą. Potrzebują pomocy, tylko czy ktoś z zewnątrz może interweniować? Niektórzy mówią, że po to jest religia – aby było łatwiej. Przecież to takie wygodne, mówić sobie, że zawsze ktoś z nami jest, że kogoś tak bardzo interesuje nasze życie, że ktoś nam zawsze kibicuje i podnosi, kiedy się potykamy. W cokolwiek wierzysz – wierz w to. Autentycznie, nigdy na pokaz. Bo przecież wieczorem znajdziesz się w swoich czterech ścianach, huk zostawisz za drzwiami, neony zasłonisz firankami, zamkniesz okno, zaparzysz herbatę i poczujesz się… No właśnie, jak? Najważniejsze mój Drogi, to żyć w zgodzie ze sobą.
  2. Cześć Justyna, bardzo mi miło, że przeczytałaś, a co więcej, zaciekawiłaś się tym moim zlepkiem słów. Bardzo chętnie spróbuję wyjaśnić, co miałam na myśli siedząc wtedy, na zielonej trawie, między Wawelem, a Mostem Grunwaldzkim (o, już widzę, że w wierszu mostem jest małą literą - do poprawy). Data 1 sierpnia zawsze mnie jakoś porusza, ciągnie we mnie takie struny, że muszę się na chwilę zatrzymać i popatrzeć z boku - na siebie. Nieważne po której stronie jesteśmy - za, przeciw, a może naturalnie nastawieni do tamtych wydarzeń, myślę, że (mniej lub bardziej) porusza to każdego. I ja, zainspirowana oficjalnym wydarzeniem odsłuchiwania płyty Lao Che, postanowiłam zrobić analogiczne, malutkie wydarzenie w Krakowie. I w słuchawkach siedziałam na krakowskich bulwarach dokładnie 1 godzinę i 1 minutę (bo tyle trwa płyta) rozglądając się wokół siebie, myśląc i czując. Dreszcze mam przy wielu linijkach z tej właśnie płyty, a do tego widok powiewającej w ten ciepły, letni dzień, polskiej flagi, strasznie mnie rozrzewnił. Do tego stopnia, że musiałam zapisać sobie kilka myśli, mimo, że bardzo dawno tego nie robiłam. Podmiot liryczny nie brał udziału w Powstaniu, nie ma pojęcia co się tam działo i chociażby nie wiem ile książek, wspomnień, fotografii czy filmów na ten temat widział, nigdy świadkiem tych wydarzeń nie zostanie, ale ma pewne, straszne wyobrażenia. Siedząc tam uświadomiłam sobie jak bardzo jesteśmy szczęśliwi, a przy tym często niewdzięczni, że wolni, na wolnej trawie, w wolne popołudnie, wolnym sercem, możemy kochać kogoś (wielu!), którzy z dużym prawdopodobieństwem żyją. Podmiot sobie obiecuje, że będzie pamiętał, po prostu pamiętał o Tym i o Nich.
  3. Siedząc na zielonej trawie, mija siedemnasta nieubłaganie. Słuchając „Powstania Warszawskiego”, tego przejmującego głosu Spiętego… Patrzy w lewo – majestatyczny gmach, a na nim powiewa flaga wbita w dach. W prawo – za Mostem Grunwaldzkim horyzont na słońce zastawił zasadzkę. Po nim maszerują mężczyźni młodzi. W ich rękach dyszel, fladze nie szkodzi, że wiatr ją muska, pieści czule… Juliette teraz dreszcze czuje. Mruży oczy, wizualizuje, wie, że żyjesz, że ciągle czujesz. Spokojniej oddycha, sobie obiecuje… Was zapamiętuje. 1.08.2018
×
×
  • Dodaj nową pozycję...