Myśli i bezmyślności
Więźniowie szarych komórek
Dziś oddają się wolności
Tu obdzieram je z piórek
Nim wylecą zaglądają do serca
Przeplatane w jamach płuca
Z mgłą imieniem cichy morderca
Która rześko mózg ocuca
Chmury refleksji wydychane martwo
Razem tworzą obłe kształty
Tańczą sennie jak stare małżeństwo
W wiśniowym świetle lampy
Poczęte z jedną rolą
Aby stać się metaforą
Nikną powoli wsiąkając w ubranie
Te złapane ubiorę w słowa
By mogła je wyrazić mowa
Pozostałe również spełnią swe zadanie
Przez eternie wysłuchanie
To mój "debiut" więc każda krytyka wskazana. Dzięki.
PS. Przymiotnika "księżycowa" użyłem w sensie martwa, pustynna. Wiem też, że księżyc nie może świecić bez słońca ale uznałem, że wiersz nie musi być w 100% logiczny.
Gdy słońce gaśnie
Tylko mrok zdaje świecić
I choć słychać tu grę cieni
Próżno szukać płomieni
Spragniony ognia
Jak spękana ziemia wody
Idę przez podmokły tren
My dzieci kosmosu zagubieni w próżni
Zrodzeni z jednych gwiazd a jednak różni
Jestem tylko kolejną księżycową planetą
Ty jaśniejącym słońcem dającym żar poetom
Zbliżając się do ciebie płonę w ekstazie
Rozkwitam i rozpadam się jak przejrzałe bazie
Ciała niebieskie rozgrzane do białości
Zabełtane w sobie podobne do jedności
Zaciskam powieki nim rozpłyniesz się na ziemi
Nim światło obróci nas w mętną wiązkę cieni
Nawet słońce kiedyś zgaśnie, tak mówi entropia
Za pięć miliardów lat rozgorzeje anty utopia
Spotkamy się wtedy obojętni w świetle księżyca
Nie znajdę już słów by powiedzieć co mnie zachwyca
Tymczasem ogrzewaj zmarznięte połacie planety Ikar
Przemierzając galaktykę po osobnych orbitach