Liście szybują jak jaskółki czyniące wiosnę
Ciemne chmury na sklepieniu otaczają nas wszystkich
Mróz opatula bielą cienki naskórek
A włosy brunatne chłoną płatki śniegu pokryte błotem
Otwieram oczy, widzę jak monochromatyk
Słyszę "Marsz Pogrzebowy" wydobywający się gdzieś ze skroni
Nie szukam radości i szczęścia w głębinach Tartaru
Chciałbym krzyczeć najgłośniej, lecz coś związało mi usta
Cisza deprymuje, ignorancja wprowadza w agonię
Czarne myśli się kłębią jak obłoki na niebie
Rozpływam się we własnych oczach, pozostał cień na stopach
Jestem w komorze bez echa z obcymi dywagacjami
Refleksje nad egzystencją nie pozwalają mi zasnąć
Mrok przyćmiewa je doszczętnie - wodzą mnie na pokuszenie
Chciałbym w proch się obrócić, odlecieć gdzie wiatr poniesie
Lecz coś trzyma mnie w objęciach. Co? Własna dojrzałość