Światło pojedynczymi wiązkami sączy się przez zakurzone okno, brutalnie utrzymując przy życiu wychudzone rośliny. Ich cierpienie rozrywa chloroplasty, a mimo to pragną chociaż jeszcze raz wejść w cykl życiowy.
Na wpół spróchniałe biurko stało się jedyną podporą agonalnej zieleni. Widać w nim nadal dawne piękno dębowego drewna i kunszt artysty.
Przez niewielki otwór w stropie zatęchła woda pojedynczymi kroplami odżywia na wpół zwiędłe już egzystencje.
Zagrzybione ściany pogarszają sytuację kolorowych niegdyś kwiatów, pochłaniając wilgoć, która mogłaby przecież ulżyć w mękach.
Bezludzki dom stał się dla nich koncetracyjnym obozem życia - istne inferno. Każdy dzień wydłużał się tym bardziej, że malała nadzieja wprost proporcjonalnie z pomijanymi kartkami kalendarza.
Od czasu do czasu zagubiona mucha lub pszczoła zawita między zatęchłe cztery ściany. Równie szybko odlatuje, kiedy rozglądnąwszy się pobieżnie, zrozumie, że nic oprócz kłębków kurzu tu nie ma. Jedynie głuche brzęczenie odbija się echem po pustym mieszkaniu, jeszcze długo po opuszczeniu nieproszonego gościa.
A rośliny nadal pozostają na łasce stropu, okna, biurka, tego martwego domu, a jednak tak pełnego życia.