Czuję czyjś oddech na swoich plecach.
Wciąż mnie pogania, bestia bez serca.
Ospała wspinaczka, po krętych schodach,
kiedyś się skończy, nie ma co biedować.
Krzyczę-
Mam dosyć! Postój zarządzam!
Czy ja Ci na sportowca wyglądam?!
Bagaż mi ciąży i rwie mnie w kolanie.
Poza tym czas na drugie śniadanie.
Mama mówiła, że to podstawa!
A z Tobą i tak nie ma co gadać.
-Posłuchaj młody, pierwsza darmowa,
tam gdzie zmierzamy, nie radzę pyskować.
Bierz w kruche dłonie swój plecak śmieszny
i przestań marudzić, że taki ciężki.
Jeszcze twe barki ciężaru nie znają
Inni noszą większe, nie narzekając!
No już, szybciutko wskakuj na górę.
Bo jeszcze się spóźnię na emeryturę.
Na Teneryfę Samolot przegapię
jeśli za chwilę się tam nie doczłapiesz.
-Mimo prób wszelkich, starań przeróżnych,
wymówek tysiąca, działań siermiężnych,
płaczu i wrzasków, gróźb czy szantaży,
prób przekupstw, ucieczek, rzucania bagaży.
Kompan mój w sercu nie znalazł litości,
stale popędzał, w swej obojętności.
Mówił-Keep walking, to prawie tuż tuż.
5 schodków i zakręt, o jesteśmy już!
-Szczypię się w rękę, oczom nie wierzę,
więc je zamykam i klepię pacierze.
Towarzysz mój się na pięcie odwraca.
Żegna się, bo nie zamierza już wracać.
Jakieś litery widzę przed oczami.
Napis na plecach, małymi literami.
Mrużę swe ślepia, znika lenistwo.
Rozszyfrowałem to słowo-dzieciństwo!
Wnet z przerażeniem swą głowę odwracam.
Już jest zbyt późno, żeby zawracać.
Naciskam klamkę, czuję tą wzniosłość.
Dłoń ktoś mą ściska-witam, dorosłość.