Ciemnym wieczorem,
gdy już noc do drzwi mego umysłu puka,
pogrązam się w błogim stanie,
kontemplując swoje ciało i wewnętrznego ducha.
I po chwilach, w liczbie której nie znam,
doznaje olśnienia,
że to moje ciało i moja wola
mnie wiecznie przedrzeźnia.
Otwieram swe oczy, na otaczający mnie świat,
a gdy zaczynam widzieć obrazy o nieokreślonej boleści,
wiem że zagłębiłem się dostatecznie głęboko, by zrozumieć
ze swego umysłu wydziwów, znaczenie wszystkich treści.
Ból mnie otacza, we wnętrzu mym zaś spokój.
Widzę słowa o wielkiej wadze, przedzierające się
do umysłów ludzi z innych wymiarów i o innej uwadze.
I mimo smutku, bólu i innej katuszy, nie odczuwam złej rzeczy,
pławiąc się w luksusie swojej duszy.
Okala mnie pogoda o wspanialej silę,
wiem że nie moją drogą jest śmierć, lecz wiecznie tylko przemierzać mile.
A gdy powracam już do swej smutnej krainy,
tracąc skupienie, gubiąc się i błądząc.
Oczy swe zamykam, lecz światło dnia znów mi się objawia.
A za nim widzę strach i troskę innych istot - świata obława.
Zasypiam więc, gubiąc się w ciemności swej cichej głuszy
Nie zbudzi mnie nic, ni szmer, ni zgrzyt, ni płomyk w okowach mojej duszy.