Sen jest rzeczą ulotną, dziwnym zjawiskiem. Czytałem niegdyś, że Arystoteles przypisywał mu naturę bezcielesnej podróży w miejsca wcześniej nieodwiedzane. Jeżeli to prawda, stanowi on tajemnicą bramę ku sferom nie tylko ziemskim, ale również niebiańskich idei. Jak bowiem inaczej nazwać przedziwne spotkanie, którego byłem uczestnikiem? Rozmawiałem bowiem z istotą, która istnieje jedynie jako zapisana myśl, puszczona w obieg umysłów narodu. W mym śnie żyła jednak istnieniem własnym, zgoła odmiennym od narzuconego jej przez demiurga - autora.
Noc była tak ciemna, jak może być jedynie atramentowe wyobrażenie jej na tle zlęknionego umysłu. Teatr mojej sennej mary rozpostarł przede mną widok zamku tonącego w tym mroku, pochłaniającego jakoby całą zdrową dobroć, którą miały w sobie jego szacowne mury. Zdawał on się przeniknięty widmem przyszłych wydarzeń, krwawych i szkaradnych. Wiedziałem już tedy, gdzie skierowały mnie skrzydła Hypnosa. Owinąłem się w nie mocniej. Miałem spotkanie do odbycia.
- Makbecie.
Głos mój rozszedł się w nieruchomym powietrzu komnaty. Dwaj pijani szambelani nie poruszyli się, zaś oddech króla Duncana zamarł mu na ustach. Jedynie Makbet, ledwo łykając swą trwogę, spojrzał ku mnie lśniącymi od szaleństwa oczami. Tak, miał w nich teraz blask podobny do lamp wilka lub rysia - pierwotny ogień dziczy, jaki z trudem przyszło przekuć cywilizacji w szlachetne cnoty rycerza. Ten zaś próbował jednym ciosem sprzeniewierzyć idee, których sam był ucieleśnieniem.
- Makbecie. - powtórzyłem. Głos mój ołowiany i zimny wołał jakby zza grobu. Obaj byliśmy niby martwi. On, gdyż nigdy nie żył istnieniem bytu realnego, ja swym śnieniem dołączyłem do grona umarłych. Przeto mówiłem jak widmo do widma. - Poniechaj sztyletu. Spójrz... - Wskazałem łoże, na którym spoczywał Duncan. To przybliżyło się nagle, skurczona nagle płaszczyzna snu przeniosła nas do wezgłowia królewskiego posłania. Makbet patrzył w ciszy, dłonie jego drżały. Widziałem, jak lśniące oczy patrzą na mnie błagalnie. Tak, to spojrzenie mężczyzny na rozstaju. Wyrządzone zło opłacało hańbę odstąpienia od czynu... Szekspirze, cóż uczynił ci ten Szkot, żeś go skazał na tragiczny wybór? Niechaj jednak nie będzie w nim sam. - Czy warto, Makbecie? Hańbę można zmazać krwią... lecz krew nie przysłoni hańby. Wszystko, co uczynisz, wraca do ciebie.
Spojrzał wtedy dzielny Makbet na swe dłonie. Co tam ujrzał? Nie wiem. Sen pozwolił mi jednak dojrzeć jeszcze, jak odchodził. Tej nocy Duncan nie zginął, tak samo, jak honor jego tana. Gdym podnosił głowę z poduszki, wiedziałem, że chociaż w krainie Hypnosa słodka Szkocja miała o dwóch bohaterów więcej.
Ostatnia aktualizacja: 2023-01-27 20:46:02
Opracowanie stanowi utwór w rozumieniu Ustawy 4 lutego 1994 r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych. Wszelkie prawa autorskie przysługują poezja.org. Dalsze rozpowszechnianie utworu możliwe tylko za zgodą redakcji.