Napisz opowiadanie o spotkaniu jednego z bohaterów Zemsty z inną postacią z lektur obowiązkowych, w czasie którego jeden z nich przedstawi wydarzenie ze swojego życia.

Autorem opracowania jest: Piotr Kostrzewski.

Ogień świecy tańczył na szczycie woskowej świecy niczym egzotyczna tancerka ubrana w przedni indyjski strój. Zamkowa komnata tonęła w mroku, z którego wyróżniał się tylko delikatny obrys stołu, którego widok ujawniał pojedynczy języczek płomienia i twarz nad nim pochylona. Twarz pełna, okrągła i pobrużdżona. O karku wysoko podgolonym, z czupryną sarmacką oraz wąsem wydatnie sumiastym. Krzaczaste brwi na tej twarzy ściągnięte były w grymasie, któremu jednak dalece było do marsowego oblicza szlachetnego boga rzymian. Była to raczej maska prastarej poczwary, pierwotnego biesa z czeluści słowiańskiego bagna. Nabrzmiała krwią żyła wybiła się na płaskim czole szlacheckim, pulsując gniewnie, gdy roziskrzone oczy przeskakiwały szybko po literach na trzymanym przed sobą pergaminie. Wielokrotnie rozbite usta, takie, które niejeden raz pocałowały już gardę szabli w burdzie, szeptem powtarzały zawartość listu, który palce z sygnetem ciężkim zgniatały jak w krogulczym uścisku.

- To bies. To blaga... przeklęty psubrat.

Zaskrzypiało stare okno i nim choćby mrugnęłoby oko najprędszego z ptaków, porywcza dłoń chwyciła ogarek i cisnęła nim w ścianę. Płomień zgasł, a metalowy świecznik z brzękiem potoczył się gdzieś po podłodze. Ostał się jeno mrok, nieprzenikniony i wypełniony sapaniem, niby to wilczym, niby niedźwiedzim.

- Mnie pozywać, tam do kata... Kiedy dorwę tego Milczka, pożałuje że w proformie nauczyli go trzymać pióro. Każę sobie z niego zrobić kozackie rękawiczki!

Cześnik stał pochylony nad stołem, dysząc ciężko niczym tur. Nocny wiatr smagał stare okiennice zamku, przerywając ponurą ciszę jego sadyby. Wszyscy już zapewne spali, jedynie on, stary Raptusiewicz, nie mógł przeboleć wydarzeń dzisiejszego poranka. Słudzy rozsądnie go omijali, gdy tylko nadszedł woźny sądowy. Wszyscy bowiem wiedzieli, co się święci i nikomu nie było w smak zaznać defenestracji z rąk swego jaśniepana. Dlatego Dyndalski grzecznie wpuścił woźnego, następnie po cichu pod oknem od strony podwórza ukazał bryczkę z sianem postawić. Długo to nie trwało, nim urzędnik poznał nieprzyjemną sztukę czeską wypadania przez wysokie okno. Pozew od Rejenta. Kolejny już zresztą.

Od rana więc Cześnik chodził niczym dźgnięty dzirytem niedźwiedź, a służba skrzętnie go omijała lub trzymała głowy bardzo nisko. Dobry to był pan, tego nikt nie mógł zaprzeczyć. Jednak gniew budził w nim coś takiego, co było starsze niż mury tego zamku. Jakowegoś ducha, potworny cień każdego sarmaty. Pieniacza o gorącej krwi, którego obnażone zęby lśnią jak u wilka, a szabla furczy na wietrze odgłosem kosy Pani Małodobrej. Został więc tak sam, przez dzień cały i pół nocy siedząc nad pozwem niczym jakiś gniewny duch. Nie mogła go ukoić ni cisza, ni zmęczenie. Zbyt słabe to były siły, by zdusić złość Cześnika Raptusiewicza. Noc jednak miała jeszcze zaskoczyć groźnego sarmatę swymi tajemnicami i pokazać mu, że za nic ma to śmiertelne dąsanie.

Łoskot przeszył ciemność od strony wejścia, tnąc ją niczym nożem. Cześnik obrócił się w tamtą stronę, postępując kilka kroków na oślep.

- Kogo to licho niesie o tej porze? - Szepnął, wymacawszy drzwi ze swej komnaty. - Tam do kata, czyście głusi?! Niechaj odrzwia ktoś otworzy! - Nie odpowiedział mu jednak żaden głos. Tak więc ostrożnie, aby nie spaść ze schodów, Cześnik udał się na dół osobiście. W drodze ku drzwiom znalazł jeszcze tlący się ogarek, pozostawiony przy drzwiach przez Gerwazego. Kilka głębszych chuchnięć wzbudziło na nowo wątły płomyczek.

- Już otwieram, już otwieram tam do licha! - Ryknął, szarpiąc się z zasuwą, gdy walenie z zewnątrz nie ustawało. Gdy wreszcie drzwi ustąpiły z przeraźliwym piskiem, oczom Cześnika ukazała się postać przygarbiona, okutana w połatany habit szarego koloru.

- Pochwalone Imię Pana.

- Teraz i na wieki wieków. - Odparł szlachcic, krzywiąc twarz wyraźnie zakłopotany. Wędrowny braciszek o tej porze nie wróżył nic dobrego, tym bardziej gdy głos jego nie od chorału tęgim się zdawał jak u zbója jakiegoś i ochrypłym. Coś z przeszłości prześlizgnęło się po umyśle Cześnika, jakby dawno wyblakłe wspomnienie młodości.

- Czy wpuścicie mnie, Cześniku? Jam w podróży tu zbłądziłem.

- Jeśliś wstąpił w moje progi, witaj przeto mocium panie.

- Bóg Błogosław, przyjacielu. - Odparł mnich, znakiem krzyża znacząc swą drogę przez prób. Gdy tylko z obszernego rękawa ujawniła się dłoń zakonnika, Raptusiewicz zmarszczył czoło. Palce, chociaż znaczył je już ząb czasu, nie należały do prostego braciszka. Były silne, pewne i sprawne. Jak palce... rębajły.

- My się znamy, mocium panie?

- Czy się znamy? Mój Cześniku... Lata nas nie oszczędzały, dobra szabla jednak nie rdzewieje aż tak szybko. Szczególnie, gdy nasiekła tyle niewinnej krwi bratniej po sejmikach, mając u boku drugą sobie równą.

- Cóż to rzeczesz... Przebóg. Czy ty jesteś...

- Jam Soplica. Wąsal Jacek.

- Mocium panie! - Ryknął Cześnik i uściskał dawnego towarzysza. Obaj byli niegdyś przednimi rębajłami i niejedną burdę przetrwali u swego boku. Raptusiewicz dawno jednak pochował swego przyjaciela, sądząc iż zginął gdzieś na Litwie. Teraz jednak widział go w habicie. Postanowił więc umrzeć dla świata.

- A więc jednak z córką Horeszki nie wyszło?

- Nie, bracie. Złość zatruła mi serce. Tymi dłońmi w przypływie szaleństwa zgładziłem jej ojca. Godzina mej próby znalazła mnie mierzącego z broni do szlachcica, miast Moskala. Umrzeć więc musiał Jacek Soplica. Teraz jestem jako Robak pośród prochów. Pokutuję...

- Na Bóg miły. Więc uciekasz?

- Tak, jednak nie przed tymi, o których myślisz. Pomóż mi, bracie. Muszę szybko przedostać się na Litwę. Czekają mnie tam ważne sprawy, a wysłannicy Cara depczą mi po piętach...


Przeczytaj także: Polskie wady narodowe ukazane w Zemście

Staramy się by nasze opracowania były wolne od błędów, te jednak się zdarzają. Jeśli widzisz błąd w tekście, zgłoś go nam wraz z linkiem. Bardzo dziękujemy.