Witriol

Stare Miasto spokojne, ciche, chociaż okna piją chłód
nadwiślany północy — otwarte,
niby skrzydła dziwacznych ptaków, co w przelocie zwisnęły,
o gzemsy domostw zaczepione, a górą, ponad Rynkiem,
płynie Księżyc — duży, jak źrenica, zroszona kroplą atropiny.

Nad bramą żelastwami okutą, jak skarbiec kasztelanii
łęczyckiej, kędzierzawy Murzyn, wywracając
murzyńsko-żółte bielma oczu, modli się afrykańskim
afektem do Nocy, a jego twarz zwęgloną bieli Księżyc —
duży, jak źrenica, zroszona kroplą atropiny.

W framudze starodziejskiej bramy,
przytulona do obdartego muru, surowa mieszczanka stoi z tyglem
glinianym w ręce, przyodziana szalem, który jej
spada z jednego ramienia; stoi w cieniu, ukryta
przed Księżycem — dużym, jak źrenica, zroszona kroplą atropiny.

Oczy jej błyszczą na kształt wiatrem roznieconych
węgłów, w stronę powiśla patrząc niecierpliwie,
a ręka, zbrojna w narząd pełen witriolu, opuszcza
się powoli ku ziemi — przypadkiem na czerstwe
ramię kobiety padł Księżyc — duży, jak źrenica, zroszona kroplą atropiny.

Noc cicha... słychać echo nadchodzących kroków,
kołem wywołujące wielokrotny łoskot; to pewnie on
się zbliża, ołtarz jej przeklęstwa, na który ona źrącą
wyleje ofiarę... słychać odgłos stąpania przy Księżycu —
dużym, jak źrenica, zroszona kroplą atropiny.

We dwoje wchodzą w Rynek, zespoliwszy szyje łańcuchem
uplecionym z ramion, idą wolno jak w procesji,
o jutrze rozmawiając cicho; dziewczyna zgrabną
główkę przechyla na ramię towarzysza, ich drogę
srebrzy Księżyc — duży, jak źrenica, zroszona kroplą atropiny.

A tymczasem pod bramą ramię, które zwisło, podniosło
się jak struna wyprężona; kroki wciąż echo zdwaja,
udziesiętnia, coraz głośniej, coraz bliżej Murzyna...
jeszcze chwila jedna, a płyn smażący bryzgnie
przy Księżycu — dużym, jak źrenica, zroszona kroplą atropiny..

Czytaj dalej: Do Stefana George'a, posyłając opłatek - Wacław Rolicz-Lieder