Ballada o Janosiku i Szalamonównie Jadwidze

Szedł Janosik przez Spiż, przez równinę,
w starym zamku ujrzał kasztelankę,
hej! kasztelankę białą...

Miała usta krasne jak malinę,
miała złotem wyszytą katankę,
hej! złotem szytą całą...

- Kasztelanko - Janosik jej mówi -
jakoż ci jest na imię rodzone?
hej! jakież imię twoje?

abym temu powiedział orłowi,
kiedy pójdę w oddaloną stronę,
kiedy pójdę na boje:

leć-że pozdrów tę Pannę w kastelu,
pannę, co ma usta jak malinę,
złotem szytą katankę;

abym wspomniał - przy nieprzyjacielu -
stary zamek i spiską równinę,
i ciebie, kasztelankę...

- Jadwiga mi na imię, na chrzestne,
grafa jestem córką Szalamona,
co na Koszycach włada -

powiedz ty mi swoje miano czestne
i jaka cię urodziła strona?
i kto ci za sąsiada?

Czyś ty może książę Esterhazy,
Komorowski graf albo niemiecki
rajchsfrajher od Dunaju?

- Kasztelanko - bez twojej obrazy -
jestem hetman, Janosik, zbójecki,
ze słowiańskiego kraju.

- Biada! biada! moje lata młode!
me bogactwa i kosztowne stroje!
czy mnie idziesz mordować?

- w twoją ja się zapatrzył urodę,
w malinowe jasne usta twoje -
ja bym je rad całować...

- Jakoż możesz, zbójecki hetmanie,
chłopski synu z chłopskiego plemienia,
grafowskiej jąć się córy?

- Hej, grabianko! gdzie ma noga stanie,
tam pękają węgły i sklepienia
i tam się trzęsą mury!

A gdybym Tu cię, kasztelanko biała,
kasztelanko o złotym warkoczu,
dostał do rąk, do moich:

to bym iskry krzesał z twego ciała,
to bym iskry krzesał z twoich oczu,
z ust malinowych twoich!

A gdybym cię, kasztelanko biała,
kasztelanko o modrej źrenicy,
wziął na ręce, na moje:

to byś ze mną jak wicher leciała,
a pytałabyś się błyskawicy
gdzie lecimy we troje?

A gdybym ci, kasztelanko biała,
córko pana grafa Szalamona,
plecy objął i ścisnął:

hej! to byś ty zamku zapomniała,
zapomniała, gdzie matka rodzona,
wianek by ci owisnął...

- A gdybym ci, zbójecki hetmanie,
a gdybym ci od twego uścisku,
a gdybym ci umarła?...

- są po Tatrach głębokie otchłanie,
szedłbym na wierch stanąć na urwisku,
śmierci skoczyć do gardła...

W świegotliwy ranek idę sobie w pole!
hej! popod las!
córka pana grafa Szalamona...
Ma przy kapeluszu pióreczko sokole,
hej! kuty pas
ma mój kochanek
i jako wiatr ramiona...

W świegotliwy ranek ptaszkowie śpiewają,
hej! popod bór,
na zielonych siedzący konarach...
Memu kochankowi muzykowie grają
od gór, do gór,
przez Węgry, Polskę,
a stal drży na huzarach...

W świegotliwy ranek idę sohie w pole!
hej! popod las!
córka pana grafa Szalamona...
Od książąt od grafów Janosika wolę...
hej! zloty pas
odpiął ci mi z piersi,
wziął, jako wiatr w ramiona...

A gdzieżeś ty, gdzieżeś, śliczna panno moja,
hej! gdzieżeś ty?
Bije serce moje, aż mi dźwięczy zbroja,
serce mi drży...

Patrzę z wierchu góry, patrzę wdót po ziemi,
hej! patrzę tam,
gdzie ty chodzisz, panno z włosami złotemi,
u kutych bram...

Odpiąłem ci złoty pasek u stanika
hej! w noc, jak grób...
Grata ci nam, grała wiatrowa muzyka
na ten nasz ślub...

Grała ci nam, grata, aż jęczało lasem,
aż jęczał bór...
bije moje serce pod szerokim pasem
od gór do gór...

Jasny Boże! Co się oto stało?
Wleką pannę za włosy, za złote,
przez zamkowe podwórze...

Siedmiu ludzi noc całą kopało,
wykopało na podwórcu grotę,
hej! przy zamkowym murze.

Wykopali grotę ciemną, czarną,
odwalili ziemię w okopisko,
łopaty dzierżą w dłoni.

Hej - nocą się świat pokrywa parną,
w Tatrach biją gdzieś pioruny blisko,
błyskawica się płoni.

Huczy burza w Tatrach gdzieś daleko,
błyskawice na niebie czerwone,
widno Gerlach czerwony...

Hajdukowie coś ciężkiego wloką,
wleką ciało dziewczyny zemdlone
przez zamkowe gazony...

Sam pan idzie w zarzuconej burce,
sam graf idzie za hajduków rzeszą -
na pierś zwisła mu broda -

idzie pogrzeb sprawiać swojej córce - -
niech się prędzej, niech się prędzej śpieszą...
Nie szkodasz jej?... nie szkoda?...

Panie grafie! cóż winna dziewczyna?
Ciało miała gorejące, młode,
krew w człowieku nic woda - -

krwi gorącej stała się przyczyna,
zachwyciła uroda urodę...
nie szkodaż jej?... nie szkoda?...

Panie grafie, ulituj się córce!
siwa hroda na pierś ci opada,
i tyś także młody był...

Przez zamkowe ją wleką podwórce - -
ulituj się, panie grafie! biada!
wszak ci twoich to krew żył!...

Jakoż będziesz chadzał przez podwórze,
w wieczór, albo w świcgotliwy ranek,
kiedy ptaki dźwięczą nam:

gdy tam córka przy zamkowym murze
pochowana za żywa za wianek...
jakoż będziesz chadzał sam?...

Z grobu swego wołać będzie na cię,
z grobu swego głos pośle ku tobie,
nie skryjesz się za ściany,

będzie wołać: Ojcze! Ojcze kacie!...
będziesz chodził o północnej dobie
strachem cały pijany...

Prędzej, prędzej! rzućcie ją do dołu!
Sypcie na dół ziemię z okopiska!
Niechaj zginie bez śladu!...

Panie grafie! tam z burzą pospołu
cóż to idzie, w miesiącu połyska?
czy to chmura od gradu?

Hej! co w bramę zamkową uderza,
jakby niebo uderzyło grzmotem?
Panie grafie! Nie daj Bóg!

Czy nie idzie to hufiec żołnierza?
Kutej bramy nie szturmuje młotem?
Czy nic idzie jaki wróg!?

Panic grafie, jeden tylko wpada,
jeden człowiek, jak góra potężny!
z bramy wióry się kurzą!

Boże ratuj! To Janosik!... Biada!
To zbójecki jest hetmań orężny...
Zleciał od Tatrów z burzą.

Późno, późno, zbójecki hetmanie!...
Córka pana grata Szalamona,
twoja mila kochanka:

już ci więcej z ziemi nic powstanie...
tam, pod nogą twoją w ziemi kona...
bez wiancczka... bez wianka...

Późno... późno... zbójecki hetmanie!...
Wykopałeś trupa między trupy...
córka grafa nieżywa...

Hej! Runęło zamku rusztowanie,
jako z chróstu kruszyły się słupy --
noc to była straszliwa...

Przeszła burza nad spizka równiną,
w śniegotliwy ranek słońce wstało
na zamkowym kurhanie - -

hej! siedziałeś nad martwą dziewczyną.
hej! tuliłeś kasztelankę białą,
heil zbójecki hetmanię...

Chwycił ją na ramiona - niesie w pola, w bór,
niesie, niesie - twarz ma straszna, jak powietrzny mór;
zaniósł ci ją do Doliny Staroleśncj het,
wyspinał się z nią do wierchu - na sam skalny grzbiet.

Stoją szczyty Starolcśnc, nad otchłanią śpią:
na przcłączcc między niemi tam położył ją -
tam położył drogie ciało, białe ciało jej,
a z oczu mu łzy kapały - - grube, słone łzy...

Dwa dni leżał przy jej ciele na całunie z chust,
dwa dni od jej zimnych pisrsi nic odimał ust,
dnia trzeciego od jej ciała, od kochanki wstał
i rękoma począł kruszyć złomy litych skał.

Nad jej ciałem wybudował granitowy dom,
z litych głazów go ułożył, kładł na złomie złom,
z litych głazów wybudował granitowy grób,
której odpiął złoty pasek na serdeczny ślub.

I uklęknął przy grobowcu i modlił się tak:
Jadwisicńko moja mila, nieszczęsnyż ja ptak!
Ptak nieszczęsny, co przyleciał od wysokich gór,
na dolinę spadł, na spizka, jak powietrzny mór.

Śmierć ci przyniósł, śmierć młodziutkiej, śmierć kochance - ach!.
Teraz-hetman ja zbójecki-cały stoję w łzach,
teraz - hetman ja zbójecki - płaczę na twój grób,
na te lite, twarde głazy, na serdeczny ślub...

Jadwisieńko! Wstań mi z grobu! Z grobu twego wstań!...
Popod niebo jękła echem Staroleśna grań,
popod niebo siwe Tatry jękły w mrocznej mgle,
i w urwiskach jęcząc echo roztrąciło się...

Padł Janosik czołem na głaz i dobę tak trwał.
Wicher leciał z głębi dolin, koło niego wiał,
przesuwały się obłoki ponad głową mu,
a on leżał przy kochance bez duszy, bez tchu...

Het, w wyżynie napowietrznej, niedaleko gwiazd,
zapamiętał się Janosik, pogromicicl miast,
zapamiętał się Janosik aż z wierzchołka gór
zeszedł z gniewem na Madziarów, jak powietrzny mór.

Czytaj dalej: Lubię, kiedy kobieta... - Kazimierz Przerwa-Tetmajer