I znów tak samo słońce wejdzie gdzieś tam w świecie,
na wielkich cichych górach zimny lód zapali,
znów obłokami wicher śnieg z upłazów zmiecie
i wiosna zajaśnieje na błękitnej fali.
Znowu się maić będą winnice i drzewa,
znowu się dookoła zazieleni pole — —
idzie wiosna różanousta, złotobrewa,
z żółtym jaskrem i habrem niebieskim na czole.

I znów tam będzie owa ranna, jasna cisza,
mącona tylko gwarem rozpędzonej rzeki
i skryta, upleciona z świeżych wiklin nisza,
podobna do alkowy Nimfy w czasie spieki.
I znowu się na liściach przejrzyste i złote
błyszczeć będą owady i motyl zaleci
w tę skrytą pośród wiklin ponadrzeczną grotę
i wkradnie się wraz z słońcem przez zielone sieci.

I znów będzie tak samo, jak niegdyś przed laty,
dawno lub może wczoraj... Któż ten czas przeliczy?
W każdym razie już całe padły wpoprzek światy,
została tylko pamięć szczęścia i goryczy...

Kiedy? Kiedy to było?... Nie pytać bez celu —
było kiedyś... zostało wieczystą legendą...
Było kiedyś daleko i przed laty wielu —
może wczoraj... Legendę chwile tęsknot przędą...

Legendę urodziło to drzewo nad rzeką,
pod którem się łączyły serca, dusze, dłonie...
Ono stoi — tam kędyś daleko, daleko,
stoi i w wodę patrzy, a kiedy liść zrzuci,
to ten liść tak, jak przeszłość opada i tonie,
i tak, jak przeszłość, nigdy więcej nie powróci.

Legendę urodziły te wikliny rzeczne,
co słyszały słów tyle, tyle łez widziały,
i przepuszczały przez się promienie słoneczne
na łzami zaciemnione jej oczu kryształy...

Legendę urodziły te ścieżki, co biegły
między gąszcze i krzewy ku rzece ze wzgórza,
i widok na dolinę jasny i rozległy
i deszcze z wiosną płynne i gradowa burza...

I czy to było wczoraj, czy było przed laty,
oni sami niewiedzą; któż ten czas przeliczy?
W każdym razie upadły wpoprzek całe światy,
została tylko pamięć szczęścia i goryczy.
I została legenda cicha, rzewna, święta,
w głębi duszy noszona, przez słowa nietknięta,
nie znana prócz nich dwojga na świecie nikomu;
została pamięć czaru dziewiczego sromu,
co się, jak kwiat do słońca miłości otwierał,
jak kwiat, który nie uwiądł w żarze, choć umierał...

Kiedy, kiedy to było... Nie pytać bez celu —
było kiedyś: zostało wieczystą legendą.
Kiedyś, kiedyś po latach, po wypadkach wielu,
może się zejdą z sobą, może mówić będą.
Nie przypomną przeszłości, lecz pod każdem słowem
ona drgać będzie skryta, jak łza pod powieką,
i serca zadrgną biciem tak dawnem, a nowem,
i obejrzą się w przeszłość, daleko, daleko...

Czyste, jak łzy, padały z skarbca dyamenty
i brukowały sobą ulicę podróżną;
świecą, ale je podjąć chcieć napowrót — próżno;
został tylko szlak długi, gdy ze skarbca lecą?!
a raz padłe: na zawsze tylko jak łzy świecą...

Legenda pełna szczęścia, żalu i cierpienia,
prócz nich dwojga, nieznana nikomu na ziemi.
Tam nad rzeką, pomiędzy ciche drzew podcienia,
powoli, z ramionami na pierś złożonemi,
przewiał ponad pamięcią Archanioł Milczenia.

Czytaj dalej: Lubię, kiedy kobieta... - Kazimierz Przerwa-Tetmajer