Noc księżycowa

Lunatyk
Już idę, przestań wołać!
Usłyszałem, Luno!
Pukasz z cicha do okien palcami srebrnemi,
W modrej tunice, rudą otoczona łuną,
Wypuszczasz psy tęsknoty, łowczyni Artemis!
I wyje pod oknami sfora ta złocista,
Osaczywszy mnie w domu, jak tęskniące wilki...
Przez sen wypadłem z łóżka...
Miotam się jak glista
Ku tobie, która kwitniesz...
Idę już! Umilknij!

(Ręce składa na piersiach jak święty,
Idzie, potykając się o sprzęty,
Stracił wazon, rozpal znienacka
Pęk lunarii, caly w srebrnych plackach,
I na gzymsy się przekrada jak złodziej.
Księyr czeka w gwiaździstym ogrodzie.
Obróciła się żyna samotna.
Blask ją razi z otwartego okna,
A w przeciwnym słyszy szmer, jak gdyby
Ktoś ostrożnie popukaj do szyby).

Żona lunatyka:
Któż to puka do okna?
O, witaj, Arturze!
Mąż zdradza mnie z księżycem od wielu miesięcy
Właśnie opuścił łoże.
Skrada się po murze.
Nie wróci, zanim zabrzmi pierwszy głos ptaszęcy.

Kochanek:
A dla mnie tyś księżycem.
Ty świecisz mi w cieniu!
Ku tobie mi się ściele niebezpieczna ścieżka.
Na zimnej kariatydy stanąwszy ramieniu
Szarpałem dzikie wino, by dotrzeć, gdzie mieszkasz.
Ukrywałem się w cieniach, pełnych zmiennej łaski,
Których kwiecisty bukiet pod twym domem pływa,
I tylko kot mnie śledził,
W aksamicie maski
Świecąc iskrami oczu.

Żona lunatyka:
Chodź! Jakżem szczęśliwa!
Zamień łoże w kołyskę,
Otul mnie barkami,
Krwi twojej czystym tokiem ogrzej moją duszę,
A to złociste okno, którym zdrajca uszedł,
Zagłusz niebarwnym pluszem.
I otośmy sami:

(Lunatyk przystanął w grozie...
Już świt jedzie w hałaśliwym wozie.
Już dzień, powiewając, robotnik ubogi,
Belki prawa ciężkości rzuca mu pod nogi).

Czytaj dalej: Miłość (Nie wi­dzia­łam cię już od mie­sią­ca) - Maria Pawlikowska-Jasnorzewska