Na posadzkę zapustnej sceny,
Gdzie tańcowały pierwej tłumy mask,
Patrzyłem sam, jak wśród areny,
Podziwiając już pierwszy słońca brzask.

I na jasnej woskiem zwierzchni szyb
Kreślone obuwiem lekkiem kręgi,
Jakoby czarodziejskich pisań tryb
Mówił do mnie z ziemi, jak z księgi.

Listek kwiatu, upuszczony tam,
Szepnął mi coś papierową wargą...
Wśród salonu pustego sam i sam —
Rosa jemu i świt byłyż skargą?

Otworzyłem okna z drżeniem szkła,
Że aż gmachem moja wstrzęsła siła,
Z kandelabrów spadła jedna łza -
Ale i ta jedna z wosku była!

Czytaj dalej: Nic dwa razy - Wisława Szymborska