Na akt weselny Józefa Niesiołowskiego, Kasztelana Nowogrodzkiego, z Katarzyną Massalską, Kasztelanką Wileńską i Hetmanów

Bodajby nigdy rozkoszy prawdziwej
W życiu nie użył, kto na piękność chciwy;
Stąd się rozumie być uszczęśliwiony,
Że gładkiej dostał i posażnej żony.

Taki podobien do płochego ptastwa,
Które do klatki lada wabi pastwa:
Że w srogiej potym niewoli zamknięte,
Tysiącem smutków płaci marną nętę.

Nie chcę ja takiej słodyczy kosztować,
Którą potokiem łez muszę wetować.
Na drogie perły i złoto-m jest głuchy,
Jeśli stąd ważne dźwigać mam łańcuchy.

Znikoma postać straci farbę z laty,
Czasy z trafunkiem zniszczą skarb bogaty.
Cnota to mój grunt; z tą kiedy się złączę,
Wiem, że szczęśliwie dni moje zakończę.

Kto piękną bez cnót wziął oblubienicę,
Dla cudzych wróblów ten posiał pszenicę:
Wszczepił latorośl winną, alić ona
Komu innemu smaczne rodzi grona.

Uszły te czasy na złamaną szyję,
Co nam zrodziły czyste Lukrecyje;
Za Penelopy, wzór żonek jedyny,
Teraz się brzydkie rodzą Messaliny.

Czy się myśl moja w swych zapędach myła,
Czy się starzejąc, świat coraz wysila,
Że ledwo widzieć, by które z płci białej
Z starożytnemi damami zrównały.

Nie narażały owe to mężatki
Biednych małżonków na srogie wydatki,
By dla wędrownej z obcych krajów mody
Drugi zaprzedał ojczyste zagrody.

Nie zdobiły głów indyjskie kamyki,
Ni z drogich kruszców wysiane rubryki;
Nie stały w piątra nadęte czupryny,
Tuż z brabanckiemi szykiem pajęczyny.

Nie była nigdy ludziom na widoku
Nagość, trucizna poczciwego wzroku;
Nie zamiatały długiemi ogony
Z kupnych krwią kmiotków lam sute robrony.

Nie było słychać o żadnej niewieście,
Aby samopas latała po mieście,
Tłukąc kołami niepotrzebnie bruki
I mrożąc biedne w późną noc hajduki.

Mąż był jej świadkiem niewinnego życia,
Czy się bawiła w kącie koło szycia,
Czy dom sprawiała pilna gospodyni,
Czy się z ołtarzem bawiła w świątyni.

Ale Bóg za to prostactwo mniemane
Spuszczał na dom jej skarby nieprzebrane:
Wszystko się w ręku mnożyło czeladki,
Liczne i pewne rodziły się dziatki.

Wiara z miłością pilnie strzegła łoża,
Żyzność stokrotne oddawała zboża,
Pełność mnożyła obory, spiżarnie:
Nic się na stronę nie rozeszło marnie.

Ktokolwiek na jej postępki poglądał,
W takim żyć związku i umierać żądał;
Bo cóż być może w tem życiu mizernym
Słodszego, jak żyć z towarzyszem wiernym?

W smutku pociecha, ochłoda w przypadku,
Ratunek w pracy, folga w niedostatku,
Nadzieja w chwili złej niezwyciężona,
Mężowi swemu jest poczciwa żona.

Gdzież owa skromność, gdzie ów wstyd surowy,
Który zalecał dawne białegłowy?
Gdzie ślubów pęta, wiecznym kute młotem,
Żadnym Kupida niepożyte grotem?

Srogie zawiści, zajadłe niezgody,
Oziębłe serca, skwapliwe rozwody,
Niewierne łoża, potomstwo podrzutki:
Te-to są teraz naszych małżeństw skutki.

Niejeden stęka, płonnym uwiedziony
Lica pozorem, lub blaskiem mamony,
I radby nazad szybkie cofnął kroki,
Gdyby nie boskie broniły wyroki.

Szczęśliwy jesteś, zacny kasztelanie,
Że ci na serca twojego żądanie
Takiego Stwórca zdarzył przyjaciela,
Z którym do zgonu użyjesz wesela.

Nie mówię tego, że hetmańska cora,
Siostra pierwszego w Litwie senatora,
Weszła i w dom twój wniosła znakomity
Cnej Roksolańskich książąt krwi zaszczyty.

Nie mówię, że z nią, jako z Tagiem rzeką,
Obfite nurty z czystym złotem cieką,
I w same corok twych przybytków progi
Z obszernych włości hołd przynoszą drogi.

Dar ci to wprawdzie jest na świecie rzadki
Zacność z fortuną; ale tym przypadki
Ślepe szafują: nie swoim się szczyci,
Kto tylko złotem i herbami świeci.

To twym największym jest uszczęśliwieniem,
Żeś taką pojął żonę, co z imieniem
Cnotliwe łączy serce; że z nich które,
Trudna rzecz nader poznać, bierze górę.

Godzien-eś za twą rzetelność zaiste,
Abyś z nią w związki wkroczył wiekuiste;
Lecz i to wyznać słusznie mi potrzeba,
Że i ty dla niej jesteś darem z nieba.

W obu was widzę równie piękne sprawy,
Równie spokojny umysł i łaskawy,
Pobożność dawną, powagę bez dumy,
W obu rozsądek i bystre rozumy.

Obu natchnąwszy miłość równie żywa,
W nierozerwane was bierze ogniwa:
Skąd słusznym prawem duch mi wieszczy tuszy,
Że ich zła chwila żadna nie pokruszy.

A kiedy wielu rzewnie na swą dolę
Płacze, w wieczystą wprzągszy się niewolę,
Wy w pętach słodkich, krom żadnej przygody,
Cieszyć się z miłej będziecie swobody.

Czytaj dalej: Balon - Adam Naruszewicz