Małżeństwo

Powiedział mi pan Miłosz, tydzień temu trzeci,
Że téż nakoniec przyszło zamyśléć waszeci
Po długim kawalerstwie o małżeńskim stanie,
Mości wielce w mym sercu ryty Kilianie!
Chwałaż Bogu! będziemy, wierni przyjaciele,
Miéć, nim się zacznie adwent, solenne wesele.
Obaczym żonkę grzeczną, hożą i bogatą
I ręką powinszujem waszmości kosmatą.
Lepiéj-ci to (wybacz, że mówię poufale),
Niż bezimiennym płodem zaludniać szpitale
I kręcić się, jak motyl, co się wszędy ciśnie,
Gdzie tylko jasnym świeca płomyczkiem zabłyśnie.
Czas statkować w tych leciech, czas żądze ukrócić
I do jednego celu wierne serce zwrócić.
 Może-ż być milsza w nędznym tym życiu ochłoda,
Jako kiedy ci siądzie obok żonka młoda,
Głaszcząc po siwéj brodzie, lub po łyséj głowie,
A coraz moja rybko, moje serce! powie?
Kiedy patrząc na dziatki, będziesz toczył zdroje
Łez słodkich od radości, myśląc, że to twoje.
Lub kiedy zachorujesz, choć doktor upewni,
Że niemoc nie do śmierci, ona się rozrzewni
I węgierskiéj dać sobie każe akwawity.
Boć ja nigdy téj myśli nie mam, żebyś i ty
Takim był zelotypem, jak nasz pan Ambroży:
Co kiedy żonka po nim płacze jak najsrożéj,
Posądza próżno panią, iż to frant kobieta,
Ma jakiegoś, który ją cieszy, parakleta,
I że łzy tylko lejąc powierzchowne, życzy:
Niech go Bóg w poczet świętych coprędzéj policzy.

 Cóż to? nie-miłe tobie przyjacielskie żarty?
Krzywisz się, jakbyś wypił octu ze dwie kwarty;
Myśląc, żem jakiś dziwak, co nic jako żywo
Nie czytając prócz satyr, wszystko widzi krzywo.
Niedawno gromił męże, dziś mu inna pora
Dośpiała poszlifować na żonkach ozora.
Alboż to, jak Juwenal bajał z czołem chmurnem,
Wstyd tylko i poczciwość były pod Saturnem;
A gdy swe państwo skończył, wnet imość swywola
Obie na Elizejskie wyprawiła pola?
Nie wkładam ja bynajmniéj potwarzy takowéj;
Są i teraz poczciwe wszędy białegłowy.
Jest ich tu dość wiele, a do tego grona
Pewnie będzie wpisana twoja przyszła żona.
Lub przynajmniéj tak trzymać trzeba wszystkim, a nie
Posądzać: bośmy wszyscy wierni chrześcijanie.
Ztymwszystkim choćby sama w twój dom weszła cnota,
Miéj pamięć, kiedykolwiek wyjedziesz za wrota,
Ostrzedz kogo, żeby ci powiedział, kto z gości
Najczęściéj w odwiedziny przyjdzie do imości.
Nikomu nie wierz, mówią, a nikt cię nie zdradzi,
Często, co go ze łzami za bramę prowadzi
W ludzkiéj żona postaci, długim niewidzeniem
Zmienionego obaczy małżonka jeleniem.

 Lecz porzuciwszy żarty, mów słowo rzetelne,
Czy się doprawdy żenisz? czy wkrótce weselne
Zaśpiewamy ci Hejnał? — Zdania nie odmienię,
Że się w przyszłe zapusty niechybnie ożenię.
Wiem ci ja dobrze o tym, jak się trafia rzadko
Pojąć razem małżonkę poczciwą i gładką.
Ze wszytkim się zmieniły w ludziach animusze;
Otroki noszą jupki, a białki kontusze.
Niewiele u nich wstydu, i skromności owéj,
Którą, jak mówią, dawne miały białegłowy.
Wiem téż, jakie małżeństwa są teraz na świecie;
Męża poznać po herbach tylko na sygnecie,
A imość samę z tego ledwo nie jedynie,
Że jéj kto list zapisze pani, czy hrabinie:
Wreszcie mogliby siedziéć oboje w klasztorze,
Po krótkiéj sobie czystość poślubiwszy porze.
Ztymwszystkim nie zraża mię to od przedsięwzięcia,
Wolę się choć cudzego doczekać dziecięcia;

Niż patrzéć na te durne dwa moje synowce,
Co na mą śmierć czekają, jak wilcy na owce.
Jeden momot, a drugi pyskiem dyabły straszy;
Darmo mi spaśli w szkołach kilka wozów kaszy.
Na sługi téż się trudno spuścić poufale;
Dziś mi od końskich podków wydarli ufnale.
Co przyjmę, to niecnota, albo pijak, abo
Z dziewką-by się gził tylko, a warcholił z babą.
Ledwo się często człowiek na łóżku układnie,
Tysiąc mu strachów zaraz do głowy przypadnie:
Że z nich jeden po skarbcu bobruje, a drugi
Dybie nań kędyś z kąta, dopadszy maczugi.
Nie jeden ci to przykład na świecie się liczy,
Jak pan został ofiarą ręki służebniczéj;
Osobliwie, któiy miał pieniądze, a w domu
Prócz siebie ich samego nie miał zlecić komu.

 Wreszcie na toż się każdy i rodzi i dysze,
Żeby tylko prowadził w lesie życie mnisze?
Niech czyni komu lubo; lecz samotność moja
Dotąd mi w szczęściu była zrzodłem niepokoja.
Porzućmy tych Stoików z cnotą nazbyt ostrą:
I Adama Bóg stworzył z żoną a nie z siostrą.
Próżno świata odmieniać: mnich czystość zachwala,
A na stan pełny trosków mocno się użala.
Stary klnie, bo nie może; poeta się śmieje,
Jak się często niedobrze po małżeństwach dzieje;
Że ten przy swojéj duszce, ta przy gachu siedzi:
Przecież ledwie ksiądz zdąża głosić zapowiedzi.
Nigdy się to do końca świata nie odmieni:
Stokroć łaje chłop dziewki, a jednak się żeni.
Wiem ja to, że małżeństwo jest jarzmem: i prze to
Samo, że jest ciężarem, pragnę żyć z kobietą.
Chęci swych, jak koń dziki, człowiek jest igrzyskiem;
Brać go w krygi należy, a spinać puśliskiem.
Często mu zbytnia wolność jarzmo na kark włoży;
Chcesz go wolnym uczynić, trzymaj na obroży. —

 Prawdziwie nie wiedziałem, miły Kilianie,
Byście mogli tak piękne powiedziéć kazanie.
I nasz proboszcz, co ongi na wotywie z rana
Obrał Piotra marszałkiem, a podczaszym Jana
W niebie, jeszcze się pewnie do ciebie nie zbliża;
Choć był, mówią, lat kilka u Świętego Krzyża.

Idźmy do rzeczy: niechże i ja kaznodziei
Kazaniem za kazanie odpowiem z kolei.
Żonka, z którą w dozgonnéj życzysz mieszkać sforze,
Była długo u panien zakonnych w klasztorze.
Miała taką mistrzynią, która oprócz choru,
Nie znała ani forty, ani parlatoru.
Umie robić tuwalnie, wyszywać zasłony,
I we mszale łacińskie śpiewa antyfony.
Nie zbywa jéj na cnotach, a najbardziéj wstydzie,
Spuszcza oczy aż za pas, gdy kto z mężczyzn przydzie.
Do rękodzieł téż dziwnéj panna jest ochoty;
Najpiękniejsze jasełka jéj to są roboty.
Czego mnichów piętnastu za miesiąc nie zrobi,
Ona jedna za tydzień wszystko przysposobi.
Prawdziwie rzadkie w jednéj osobie talenta!
Lecz czegoż nie popsuje złość ludzi przeklęta,
I gorszące przykłady? osobliwie w duszy
Słabéj, która za lada wiatrem się poruszy,
Jakowe są kobiety, mianowicie młode.
Znając nadto, że mają posag i urodę.

 Naprzód, że ci włos siwy zaczyna wybiegać,
Będziesz musiał twéj pani we wszytkim ulegać.
Wszędy indziéj przewodzi starość, prócz łożnicy:
Tam żaczkiem, ledwie umie pióro na tablicy
Drżące postawić, jeśli drobny bożek stadła
I pierwszego mu nie da pojąć obiecadła.
Więc będąc pod jéj prawem, musisz na skinienie
Wszytko czynić, jak chłopiec, swojéj miłéj żenie.
Inaczéj byś usłyszał od niéj co godzina,
Żeś stary, krucza strawa, próchno i zdechlina;
Brodaty, jako prorok; żeś jéj świat zawiązał.
I innych słów, jakichby wyliczyć nie zdążał
Słownik Naruszewicza. A cóż idzie za tym?
Oto naprzód, co teraz człowiekiem bogatym,
Słyniesz w dobra, i pierwszym w grosz kapitalistą,
Wypłocze ci szkatułę kochaneczka czysto.
Łacno się ona tego, czego pragnie, dowie,
Kędy kupcy mieszkają i jubilerowie.
Gdzie korony brabańskie, gdzie galony przednie,
Bogate materye, futra niepoślednie;
Co w sklepach norymberskich; kędy jako stoi
Krawiec, co po parysku modne suknie kroi.

A ty, stary tatusiu, rozumiejąc, że ci
Szczerze sprzyja filutka, kiedy na kark wleci,
I zmuszoną gębusię do wąsów przyłoży
Z pochlebstwem, że nad nektar jéj smakują boży;
Nie wyciągniesz z kieszeni ręki po dukaty,
Aż za tydzień półrocznéj wysypiesz intraty.
Co ci pierwéj do domu od lata do lata
Ledwo żyd przywiózł sukna z prostego warsztata,
Albo sztukę kamlotu i wytarte szlamy;
Kupcy sobie w nim zrobią najbogatsze kramy.
Jadłeś jeden na cynie; za pocałowanie
Trzeba, żebyś na srebrze jadł i porcelanie.
Miałeś przedtym kozaczka; żeć żonka pogładzi,
Chowaj za to przynajmniéj dziesiątek czeladzi.
Dosyć było wprzód wózka; że się imość skłoni,
Posyłaj na Otaki po trzy cugi koni.
Mieszkałeś w prostych murach; żeć za rękę ściśnie,
Sprowadzaj dla niéj meble z Paryża umyślnie.
Jużeś ją tedy ubrał; daj to z nieba, panie!
Żeby ci była wierną za takie kochanie;
A jeżdżąc na opery, teatra i bale,
W swobodniejszym nie jęła smakować morale.
I stoicka na rozkosz cnota się ugina:
Poślij raz na ten przysmak tylko kapucyna;
Obaczysz, jaki niesmak zrobi mu klauzura.
Cóż tam, gdzie większy powab, a słabsza natura?
Skoro się amorycznych rycerzów nasłucha;
Pozbędzie, wierz mi, we wsi nabytego ducha:
Iż trzeba męża kochać, czy stary, czy brzydki;
Myśląc, że Bóg dał wszytko na ludzkie użytki.
Głupi, który poprzysiągł w gałgany się stroić,
Mogąc suknię z nowego postawu wykroić:
Lub jada chleb spleśniały, kiedy może świeży;
Albo mając pierzynę, na podłodze leży.
Że Kupidyn na wszystko wkłada pęta złote,
Wszystko mu trzeba oddać, a nawet i cnotę.

 Lecz dajmy, że ją miłość nie tak zwiedzie snadnie
I strzała Kupidyna na bok celu padnie.
Ma on więcéj w okrutnym wartkich strzał kołczanie;
Jeśli nie tą, to drugą zapewne dostanie.
Cały dzień próżny łowiec często siedzi w lesie,
Jednak, chociaż nad wieczór, w dom sarnę przyniesie.

Nie zechce ona siedziéć (jak to było w onem
Lepszym nad nasze wieki) z igłą, lub wrzecionem;
Albo kwoczek pilnować i marchwi na grzędzie.
Od rana do wieczora tylko latać będzie,
Rozpisawszy mołojców i damy swéj ligi,
Kędy się bal ma dawać, kawa i ostrygi.
A w takowych wizytach, gdy przyjedzie na nie,
Cóż tam, rozumiesz, modne wygadują panie?
Nie mając co powiedzieć, po krótkiéj pochwale,
Że téj na uszach perły przystoją z Bengale,
Tamtéj kornet do twarzy: jaka taka zjedzie,
Z kim była i co jadła na cudzym obiedzie.
Więc potym cała rozmów o gachach osnowa,
Obcych mężów pochwały, a swoich obmowa.
Żale na swe zamęścia, i że to szalone
Prawo, koniecznie z jednym życie wieść dozgone.
Takowych imość twoja posłuchawszy gadek,
Naprzód może się zgorszyć; ale na ostatek,
Wszakże serce nie chłopiec, przysłowie powiada,
Temu, czym się brzydziła, będzie potym rada.
Osobliwie, gdy jeden i drugi czuryło,
Któremu także z swoją imością nie miło,
Poprze żywo to zdanie, że człek ma żyć wolnie;
I książkę pocytuje drukowaną w Kolnie.

Czytaj dalej: Balon - Adam Naruszewicz