Zwada Marsa z Kupidynem

Jupiter wiele bogów zaprosił do siebie,
Sprawiwszy dla nich ucztę dosyć strojną w niebie.
Proszone Merkuryjusz lotny zebrał bogi,
Przybył gładki Kupido, a z nimi Mars srogi.
Już stoły zastawiono potrawy bez braku
I Lyaeus z nektarem nie omieszkał znaku.
Jowisz goście posadzał, pilno ich częstuje,
O wesołą myśl prosi, sam ją pokazuje.
A skoro się odprawił obiad nieubogi,
Zakrzątnął się z napojem piwniczy trzyrogi.
Szarłatem wszystkich skrasił, a swym dumnym winem
Powadził tamże zaraz Marsa z Kupidynem.
Mars z niego zadworował, ale synek gładki
Zapomniał swej natury i łaskawej matki
Swej łagodnej zwierzchności, lubej płci i stroju,
Choć ci i sam zwycięzca, lecz nie tego boju.
Marsu szpetnie przymówił, on mu też odpowie
Trefnie barzo, a w tym też uczynił swej mowie
Koniec, co też bożkowi bynajmniej niemiło.
Przymówki[m] tej zapomniał, coś od zadku było.
Znowu zaczął Kupido, Mars go ręką srogi
Po rumianej twarzyczce sięgnął przez dwa bogi.
Wnet bożek tą zniewagą srodze się rozżarzy,
Rzucił się rozgniewany do Marsowej twarzy.
Paznokty go podrapał, ucieszył się z tego,
Że krew obaczył Marsa niezwyciężonego.
A Mars też nie do broni, nie jak bitwę zwodzą
Waleczni zapaśnicy, gdy za pasy chodzą,
Ale go ujął za łeb, a ręce Marsowe
W szczerojedwabne włosy wplotły się bożkowe.
Jako gdy jedwab robi bombiks, robak mały,
Tak się ręce Marsowe w jego włosiech zdały.
Potem się wszystka orda boska poruszyła,
Porzuciwszy dobrą myśl k broni się rzuciła.
Huk był srogi na niebie, wszczęło się wołanie,
Grzmot prawie niezwyczajny, broń gołych trzaskanie.
Janus drzwi pozamykał, by snadź Kupidyna
Wenus w chmurę nie skryła, jak Pryjama syna,
Gdy czynił z Menelajem o Helenę, który
Bić się wyszedł z Parysem przed trojańskie mury.
Wstał potem i sam Jowisz gniewny z stołka swego,
Że się zwada zaczęła na tej uczcie jego.
Począł hamować innych, prosząc uniżenie,
Aby na gospodarza chcieli mieć baczenie;
By się z sobą jednali, Jowiszowa rada,
Na co i sam Kupido chętnie rad przypada.
Ale Mars nie pozwala, nie da się hamować,
Chce się mu z Kupidynem po wtóre spróbować.
Lecz przecie go bogowie z Jowiszem prosili,
Aby się pojednawszy, zgodą z sobą żyli.
Na co ledwie przyzwolił prośbami zmiękczony,
A Kupido rad temu, nieborak zwątlony.
Potem gdy już umilkli, wpośrzód wszystkich koła
Mars do Jowisza tymi słowami zawoła:
„Jowiszu, któregośmy pełni wszej tej chęci,
Przebacz, proszę, ani miej tego w swej pamięci,
Co się u ciebie stało, nie z mojej przyczyny,
Kupido zwadę zaczął, jam bez wszelkiej winy;
Na twój rozkaz bić się z nim i jednać gotowy,
A teraz że przy tobie potkał mię łup nowy,
Dajęć dobrą garść włosów jego w upominku”.
Gdzie Mars śmiały zasiada, wara, Kupidynku!

Czytaj dalej: Krótkość żywota - Daniel Naborowski