Do Stanisława Morsztyna Rotmistrza JKMości

Powiedz mi, bracie, boś ty zwiedział smaki
Trunków i napój piłeś nie jednaki,
Piłeś wraz ze mną to, co Francuz daje,
Przyrumienione tylko wino d’Aie,
Piłeś burgunskiéj prasy potok z Bony,
I Anżuł biały i Burdo czerwony,
I nie francuskie jakoby jagody,
Słodki frontignac niecierpiący wody;
I co nie gardzi taką mieszaniną
Orleans, bitną pamiętny dziewczyną.
I prowinckiego marsyliskie tłoku;
I od Narbony wina z Laguedoku.
Umiesz w niemieckich winach zażyć braku,
Wiesz, że najlepsze ryńskie z Bacharaku,

Dobre nekierskie, lepsze od Mosele;
W rakuskich smaku mało, wapna wiele.
Na morawskie-ś się zmarszczył w pierwszej próbie,
Aże gdy muszkat przymknąłeś ku sobie.
Znasz trunki, które przemierźle wyniosły
Hiszpan śle, co nad Alikantem rosły,
Pedrosymony, drugich win fałszerze,
I mocnym sektom dałeś gęby szczerze.
Piłeś, czego Lach i nie słychał stary,
Wina z téj wyspy, co warzy kanary,
I co ochrzczono niesłusznie bękartem,
Czy słusznie? słodko syna mieć tym żartem.
Strach mnie przez Alpes i filackie lochy,
Między dowcipne przeprawić się Włochy,
Boś ty tam, bracie, tak napsował wina,
Że się tak boją winnice Morsztyna,
Jak kwiatki mrozu, śnieci pszenne pole,
I czajek naszych w cesarskim Stambole.
Siekłeś na pował, co się do nas tuli
W lagach, z Trydentu wino i Friuli;
Piłeś jagodę mantuańskiéj tyki,
I w któréj płócze Wincenczyk trzewiki,
I które z cudzych gruntów Wenet pije,
Jednego smaku dwuch farb Eomanije,
I małmazyą z cudzoziemskiéj Krety,
Już wpół weneckiéj i mdłe Orwiety;
Z lombardzkim zawsze wiodłeś zwadę winem,
Które zawarły Alpes z Apenninem.
I tycheś świadom win, których Rimini,
W kotle poprawia i swe słońca wini.
Tyś i bolońskie przewiedział winnice,
I pod klasztorem kowane ulice
Szczęśliwych mnichów, gdzie bracią z przeory,
Porcya równa dochodzi: dzban spory.
Piłeś przewoźną rywułę z Raguzy,
I tę, którą się rady moje muzy
W znój zakrapiały, muszkatelę z Seny,
Między trunkami pierwszéj u mnie ceny.
Znasz i tę drugą, która Niemca swojem,
Dla trzech: jest jest jest, zalała napojem.
Wiesz dobrze, co są smaczne trebiany,
Aqua pendentii, cierpkie monpoleany;

Oblizujesz się na smaczne patoki,
Niż lipiec i na zielonawe soki
Floreńskiéj sławnej Verdei, lecz z chęcią
Przyjm ślinkę za rzecz i ciesz się pamięcią.
Piłeś łagodne wina od Kremony
I z gron bagnajskich i Roncygliony
I co przodkuje na parmeńskim stole,
Tłoczone blisko cudnéj Caprayole.
Pomnisz i alban, godzien swego rymu,
Godzien i poić święte ojce z Rzymu
I bogi, kiedy nektaru dopiją,
I nieśmiertelną strawią ambrozyją;
Jeśli go Monte-caval nie ustrzeże,
I sami bogom ustąpią papieże.
Piłeś ochotnie mandragońskie tace,
Gdyś tuskulańskie nawiedzał pałace.
I gdyś transalpskie objeżdżał fontany,
Wprzód-eś się pytał, kędy loch kowany;
I był ci milszy chłód ze dzbanu wina,
Niż wiatry z wody u Aldebrandyna.
Świadom-eś dobrze sermoneckiéj góry,
Kędy zabity nasz Tęczyński wtóry;
Więc i tam byłeś, gdzie słodkiemi łzami
Zbawiciel płakał i kędy gronami
Pauzylip zmarłéj zdobi grób Syreny.
Wiesz, jakiéj folwark nasz ma wina ceny,
Castel ad mare, kędy Polak orze,
Choć ma natolskie stąd mury, stąd morze.
Pijałeś i te, chociaż ich niewiele,
Co się rodziły na szczerym popiele
Piekielnéj Somy i gdzie, dla gruntu, żmudnie
Ziemie skopanéj, wiadrem ciągną studnie.
Piłeś, w Grecyej nie stawiwszy stopy,
Potężne Greki, w szynkach Partenopy.
I do pustéj się nie trudząc Korsyki,
Wiesz, co Bastya do tyk wiąże łyki.
Aleś sam zjeździł kalabryskie brzegi
I na tameczne sypał wina śnieg
W nieznośnym słońcu; widziałeś obfite
Sycylskie góry, macicą przykryte;
Piłeś z Messyny, z Palermu i Etny;
Dała-ć kieliszek Katana niemętny.

W Malcie-śmy, pomnę, kosztowali kafy,
Trunku dla baszów Murata, Mustafy,
I co jest Turków. Ale tak szkarady
Napój, tak brzydka trucizna i jady,
Co żadnej śliny nie puszcza za zęby,
Niech chrześcijańskiéj nie plugawią gęby.
A potym, kiedyś do ojczyzny wdzięcznéj
Powrócił, przecieś do wina statecznéj
Nie złożył chęci i przez twe Podgórze
Pytałeś Węgrów o tercalskiéj górze,
I gdzie tokajskie leżą Winogrady,
Polskiemu bardzo pograniczu rady.
Co raz potocka i wiele wydaje
Prasa; co tłoczą Rakoczego kraje;
Co Emrów zlewa Endeburska góra,
Co jest święty Jur i domowa lura.
Nawet w Katnarze wiesz wiele naręczy
Wybiją na rok bednarze obręczy.
I własnéj nie chcąc zawstydzić ojczyzny,
Piłeś te wina, które daje żyzny
Grunt brodski, kiedy zawiesił proporce
Hetman i wszczęły dobrą myśl Podhorce.
Poprostu piłeś Janusze i Chwany,
Hańce, Iwany, Dzioanny i Zany,
I każda-ć była przyjazna kraina,
Co rodzi grona, albo ślepo wina.
Ale téż podczas dla lepszéj ochłody
Pijałeś z wodą przewarzane słody,
Angielskie ele, co jak cukier szczéry,
I w ziemnych dzbankach burzne butelbiéry,
Mumy brunszwickie i wrocławskie szepsy,
Godne w korycie poić świnie ze psy.
I zerbtskie klary i te gdańskie smoły,
Co naszym flisom dają byt wesoły;
Że ani gdańskich praw poważa wielce
I nie wie, że to ciągnąć jutro w szelce.
Piłeś téż potym bliżéj swéj dziedziny,
Potężny Łowicz, wolne Garwoliny,
Wystała Warkę, co Warszawę żywi,
Piwo drzewickie, które gębę krzywi,
I gdzie dochodzą chorzy rady zdrowej,
Lecz nie w browarze, piwo z Częstochowy.

I głód przymusił, żeś zadnieprską brachę
I rozbebłaną pijał sałamachę.
Zażyłeś w Kownie warzonego miodu,
Wiesz, że dodaje po przepicia chłodu
Pachnący lipiec i że skryte szysze
Miód siedmiogrodzki po czele rozpisze.
Piłeś jabłecznik przykry i grusznice,
Które ma Normand na miejscu macice,
Piłeś, gdy wiosna białe spędzi mrozy
I miazga w drzewo wstąpi, soki z brzozy,
Wódkę z poziomek i chłodne tyzanny,
Trunki z purgansem i trunki do wanny.
I dla żołądka (a ona ku głowie)
Piłeś z pisarzem wódeczkę we Lwowie.
I czegom jeszcze nie przepomniał mało
I co mnie z łaski bogów nie potkało,
Piłeś i wodę, kiedy w dzikie pola
Wziął cię był z sobą dziedzic z Koniecpola,
Kiedyś ty krymskie przejmując bieguny,
Dniepr przez Kuczkasów i wąskie Burhuny
Przebył i piłeś tamtego strumienie,
Gdzie w Euksyn wpada przy Aslam Kirmenie.
Piłeś go wyżej przy pierwszym porohu
Kodackim ; piłeś czarną wodę z Bohu;
Wiesz, jaki mają smak Bieszczanne brody,
I że nie sine, jak je zowią, wody,
Ani mołoczne płyną mlekiem rzeki.
Piłeś Ingulce i czarne Tasztyki),
Piłeś i kisłe, co dodaje siły,
Pijane mleko tatarskiéj kobyły.
To wszystko z chęcią i wszystko to żarty;
Aleś pił wodę w zbaraskim zawarty
Okopie, taką, która świadczy znacznie,
Że co kto musi, to uczyni smacznie.
Kiedy cię kozak niestatecznéj wiary
Z sprzysiężonemi obeznał[7] Tatary,

I gdy niesporéj czekając odsieczy
W trunek wam poszły obrzydliwe rzeczy.
Żeście i gnój swój pili i przez trupy,
Brnąłeś po wodę przez końskie tułupy.
I piłeś ścierwy, Tatary, kozaki,
Przez chustkę dzieląc od gęby robaki.
Żeś tedy wina, piwa, mleka, miody,
Wódki i wody, soki pił i smrody,
Pytam cię, bracie, jak biegłego w trunku,
W jakim jest dekokt u ciebie szacunku?
Bo się i z tym znasz i co boży rok ty
Trudnisz doktory i pijesz dekokty.
Powiedz, co salsa i jakiego smaku?
Gdzie téż święcono to drzewo z gwajaku?
I po czym poznać przedni korzeń chiny?
Czym szasafrasu pachną ostrużyny?
I skąd to miejsce prostej lukrecyej
Przy cynamonie i drzewach w Indyéj?
Żebym tak twoją upewniony próbą,
Mędrszy z przestrogi, już nie trwożył sobą
I nie zabłądził w tym indyjskim gaju,
Bo mi pić doktor kazał chinę w maju.

Czytaj dalej: Do trupa - Jan Andrzej Morsztyn