Vaneggio d’una Inamorata

Goreję, czy nie? — cóż to ja za nowy
Gościnny afekt w sercu swoim czuję?
Podobno ogień? — lecz jużby ogniowy
Zapał zgasł w płaczu, którym się tak psuję.
Męka to raczej i ból mojéj głowy;
Nie męka téż to, co sobie smakuje,
Smak być nie może, bo mnie to frasuje;
Przecie wraz i smak i żal serce czuje.

Jeśli to nie żal, ni smaczne ochłody;
To pewnie głupstwo, którym się myśl wścieka.
Ale nie głupi, co się boi szkody.
Cóż potym, kiedy przed nią nie ucieka
Miłość? — nie miłość, przecie téż niezgody
Nie widzę; cóż mnie tak dziwnego czeka?
Cóż to jest, że mi tak ciężko na duszy?
Pewnie mię to myśl i zły humor suszy.

Lecz jeśli to myśl, o czym-że wżdy myślę?
Okrutna myśli, czemu myślić muszę?
Czemu choć w głowie zawsze myślą kryślę,
Znowu tąż myślą co przed tym myśl suszę.
Czemu choć myślom różny wczas wymyślę,
O to się, żeby nie myślić, nie kuszę?
Myślę, lecz jeśli myślić jest to wina,
Nie ze mnie, ale z myśli jest przyczyna.

Winną-bym była, gdybym się kochała,
Ale o miłość serce me nie stoi.
Ale nie toż to, jakbym kochać chciała,
Gdy się myśl myślić o miłym nie boi?

Cóżby, gdybym téż miłości zarwała,
Nie wiem; ale wiem, że mi pęta stroi;
Kocham, nie kocham; dziwnie w głowie knuję,
Nie chcę, nie kocham, a przecie miłuję.

Kocham, czyli nie? — ach! ogień w miłości
Szczyrze dopieka, a ja drżąc trupieję:
Nie kocham tedy — ach! do samych kości
Wolnym się ogniem spuszczam i topnieję.
Ogień się z mrozem ugania w skrytości,
I mrozem pałam i ogniami leję;
Cudy miłości, czarów sposób nowy,
Mróz gorejący, a ogień lodowy.

Goreję, marznę i jestem do tego
I zapalona, ranna i związana;
Ranę mam, nie wiem z sajdaku czyjego,
Łańcucha nie znam, chocia-m okowana;
Okowy noszę od wzroku wdzięcznego,
Z którego miły ból, rana kochana;
Jeśli to miłość jest, co mnie tak dusi,
Miłość być, wierę, groźną rzeczą musi.

Groźna rzecz miłość. Lecz cóż mi się dzieję,
I cóż tę miłość za otucha wspiera?
Nadgrody nie chcę, co więc miłość grzeje;
Serce się kochać i darmo napiera.
Nie kochaj serce: bo też bez nadzieje
Nie wiem, jako ta miłość nie umiera?
Ach mówię z sercem, a serce-m pozbyła,
Serca nie mając, jakoż będę żyła?

Żyję, umieram; dziwnie się to wierci,
Konać, nie umrzeć, choć serca nie mając,
Żywot opuścić, nie czuć przecie śmierci.
Jest-to umierać, a nie umierając,
Albo mężniejszej nabywa gdzieś sierci
Serce, że znowu odżywia konając,
Albo co duszę z sercem strzała dzieli,
Nie domorduje, choć na śmierć postrzeli.

Niedobyte, nie; lecz z śmiertelnéj rany,
Kaleka serce już w kim inszym żyje,
Tenże za serce stoi ukochany
Żywot; serce me z niego żywot pije.

Ja niemam serca (dziw to niesłychany)
A serce, serca dwie, w sobie nie kryje.
Tak dla téj twarzy, w której kocham wiernie,
Żyjąc umieram, konam nieśmiertelnie.

Kochajmyż tedy, aza wżdy zapłaty
Da się doczekać czas lepiéj życzliwy;
Czego więc czasem dochodzą i laty,
To prędzéj zmiękczy afekt popędliwy;
A ty mi pomóż, Kupido skrzydlaty,
Co w mózgu moim takie roisz dziwy.
— Tak Falsirena miłosna mówiła,
I tak się z swemi myślami biedziła.

Czytaj dalej: Do trupa - Jan Andrzej Morsztyn