Powieść o płanetniku

Autor:

Na podolu biały kamień,
Młode dziewczę siedzi na nim,
Siedzi na nim, lamentuje,
Białe rączki załamuje.
Gdzie braciszek jej rodzony?
Z jakiej ziemi, z jakiej strony,
Przywędruje ptaszę owo,
Co przyniesie odeń słowo?
Ani słowa, ani wieści...
Hej, za gór, za rzek trzydzieści
Poszedł, poszedł w świat nieznany,
Jej braciszek opętany...
Taki dziwny się urodził,
Jak-by gdzieś po chmurach chodził.
Coś go dręczy, coś go pali:
Płanetnikiem go przezwali,
Bo choć żyje na tym świecie,
Wiecznie błądzi po płanecie.
I opuścił starą matkę,
I opuścił białą chatkę,
I opuścił siostry młode,
I dziewczynę, jak jagodę.
Powędrował w świat daleki,
Gdzieś, za góry, lasy, rzeki...
Płynie woda po strumieniu,
Siedzi dziewczę na kamieniu,
Podumała, zapłakała,
Białe rączki załamała.

A po lesie, ciemnym lesie,
Płanetnika zły duch niesie.
Niesie, niesie na bezdroża,
Na bezdroża, na pomorza.
Dąb się chyli do leszczyny,
Chłopiec biegnie do dziewczyny,
A płanetnik w lesie szuka,
Czego ptak mu nie wykuka...
Coś mu tęskno na tej ziemi,
Źle mu między rodzonemi,
Sam ze sobą w wiecznym boju,
Nie zna ciszy i pokoju.
Nie zna świata przed oczami,
Szuka świata za chmurami,
Za chmurami błękitnymi,
Obłokami dalekimi...
Wszystko dziwnie gra mu w świecie,
Las i woda, łan i kwiecie...
Słyszy pieśni niewiadome,
Widzi rzeczy niewidome,
I tak błądzi na wsze strony,
Opętany, zamówiony,
Och, już pewnie wiedźma jaka,
Zamówiła nieboraka,
Zamówiła go szalona
Czarodziejka dziwożona.

Aż na owy bezprzytułek,
Rozbudził go głos kukułek:
Kukaj, kukaj, kukaweczko,
Niechaj tęskni za dzieweczką,
Niechaj tęskni, niechaj płacze;
Za swe lata, swe tułacze,
Żeś zapomniał łez dziewczęcia,
Żeś opuścił jej objęcia,
Że rozdarłeś serce swoje,
I na dwoje i na troje.
I, żeś wszystko, co drga w łonie,
Oddał wiedźmie dziwożonie,
Będziesz tęsknił całe lata,
Póki świata i zza świata.

O, gdzie kończy się bezdroże?
Padła chmura w sine morze,
Wiedźma troska w serce młode...
Czy odnajdę srebrną wodę,
Czy odnajdę tę kalinę,
Gdziem widywał swą dziewczynę?
I przystanął w szczerem polu,
W szczerem polu na podolu,
A tam smutne ptaszę śpiewa,
A tam było dwoje drzewa:
Jedno drzewo jaworowe,
Drugie drzewo kalinowe,
Między niemi biały kamień,
I wędrownik usiadł na nim.
Usiadł na nim, przypomina:
Ach, kalina, ach dziewczyna!

Zakładajcie kare konie,
Lećcie z niemi na kraj świata:
Poszukajcie, w której stronie,
Moje młode znikły lata!
Zakładajcie złote konie,
Lećcie, gońcie, hej po moście,
Hej, po lesie, po zagonie,
Moich młodych lat radoście!
Moje lata, moje młode,
W bujnych wiatrach się rozwiały,
Popłynęły w bystrą wodę,
W mgłach wilgotnych popękały.
Zaprzęgajcie, zakładajcie,
Młode lata mi oddajcie!

Oj, nie wrócą nazad wody,
Nie powróci już wiek młody;
Nie powróci ta godzina,
Gdy matula strzegła syna,
Strzegła, strzegła, kołysała,
Od złych losów zamawiała:
Kołysz mi się, kołysz, kołyseczko z łyka:
Niech cię Bóg uchroni mocy płanetnika.
Kołysz mi się, kołysz, mój syneczku mały,
Oby cię boginki w chmury nie porwały.
Jaskółeczko chyża, jaskółeczko mała,
Gdzieżeś ty Jasiową matulę widziała?
Oj, widziałam ci ją na pszenicznym szlaku,
Kwiateczki zbierała bławatów i maku.
Zbierała na polu kwiatki malowane,
W wieńce je wiązała, wieńce zamawiane.
Wiązała je w wieńce dla swego dziecięcia
Nad kołyską Jasia, czyniła zaklęcia.
Kołysz mi się, kołysz, kołyseczko z łyka,
Niechaj Bóg cię chroni, mocy płanetnika.
Zamawiała matka, kumy zamawiały:
Nie zbawiły dziecka, na złe urósł mały.
Świecą gwiazdy, świecą z nieba wysokiego.
Lecą gwiazdy, lecą z progu niebieskiego.
Zleciała, zniknęła gwiazdeczka maleńka.
Oj, to gwiazdka szczęścia małego Jasieńka.
Poszedł ci on, poszedł, lecz go nocka zaszła,
Doli mu nie stało, gwiazdka mu zagasła.
 * * *
Aż wśród boru głębokiego,
Pośród lasu dębowego,
Za górami, za morzami,
Na wyraju, na poraju,
Niżej tuczy, wyżej drzewa,
Jakiś oman się rozwiewa...
Wyszła, wyszła niespodzianie,
Mgłą powionie, tęczą stanie,
Ni to ciało, ni to pianka,
Ni to wodna świtezianka,
Ni to chmurka ozłocona,
Wyszła, wyszła dziwożona!
Między dwoma kamieniami,
Płynie woda strumieniami,
Płynie, szumi, falą pryska,
Pianą ciska, tęczą błyska.
Czy z obłoków, czyli z tęczy,
Czy z dalekich gór przełęczy,
Czyli wyszła z borów cienia,
Czy z kamienia, czy strumienia,
Któż wie o tem? Wyszła, wyszła,
Ogniem błysła, wodą trysła,
Ni to ciało, ni to pianka,
Ni to woda świtezianka.
Na powietrze uleciała,
Uleciała, zaśpiewała,
Zaśpiewała tak nęcąco,
Taką nutą kołyszącą,
Całującą i pieszczącą,
Radującą i płaczącą,
Ni to ptaszę jakie Boże,
Ni to dziewczę jakie hoże,
Ni to dzwonek jaki srebrny,
Ni to anioł ów podniebny.

Do mnie, do mnie pójdź, młodzieńcze,
Ja ci słońca dam i tęczę...
Dam ci gwiazdy, dam ci zorze,
Dam ci kwiaty wszystkie boże!
Ja cię śpiewać tak nauczę,
Że posiędziesz wszystkie klucze,
Co ci ludzką pierś otworzą;
Ja ci będę złotą zorzą:
Ja na gwiazdach cię posadzę,
Ja do niebios cię wprowadzę!
Będziesz władał nad chmurami,
Będziesz władał nad duszami,
Pojmiesz mowę ptasząt, kwiatów —
I niebieskich dzwony światów,
Będziesz duszę miał podwójną,
Niewidzialnych istot czujną.
Poznasz wszystkie szczęścia gaje,
Uczuć maje, prawdy raje.
Do mnie, do mnie pójdź, młodzieńcze,
Ja ci słońca dam i tęcze!
U mnie światy nie takowe:
U mnie jutrznie są różowe,
U mnie góry są cukrowe,
U mnie rzeki są miodowe!
Ja ci słońca dam i tęcze,
Do mnie, do mnie pójdź, młodzieńcze!

Promienieje jasna smuga,
Szumi, płynie wodna struga,
Na powietrzu pieśń brzmi długa:
Dziwożona okiem mruga.
A on patrzy w dziw nieznany,
A on słucha zasłuchany.
Zasłuchany, opętany,
Czarem jej oczarowany.
Ona stoi w srebrnej toni,
A on biegnie, biegnie do niej,
Biegnie za nią w ognia błyski,
Biegnie za nią w wodotryski,
Biegnie za nią w gąszcz lesistą,
W mgłę srebrzystą i złocistą.
Już, już stanął nad strumieniem,
Już uchwycił ją ramieniem,
Aż ci w ręku mu zabłysła,
W niewidzialny obłok prysła,
I usłyszał śmiech daleki....
Ale jej był już na wieki!

Choćbym błądził w dzień i w nocy,
I wypatrzył jasne oczy,
Moją będziesz, jak sądzono,
Moją będziesz, dziwożono!
Lecz widziadło-niewidziadło,
Naraz z ramion mu wypadło.
Drobną stała się ptaszyną,
Poleciała w bór gęstwiną,
I zniknęła, uleciała,
I z daleka zaśpiewała...

A on ostre wziął topory,
Wyciął lasy, wyciął bory,
I wynalazł ptaszka w lesie,
I ku niemu znowu rwie się.
Ale ptaszek nagle znika,
Ptaszę nie dla płanetnika!
Przerzuciła się pierścieńcem,
Potoczyła się gościńcem.
O, choć ból mi wzbiera w łonie,
Ja dogonię cię, dogonię!
I wypatrzył jasne oczy,
Szukał, gdzie się pierścień toczy,
I znalazł ją na gościńcu,
Na gościńcu, w złotym wieńcu.
Lecz mu pierścień się wymyka:
Pierścień nie dla płanetnika.
Więc się stała gołębicą,
Siadła w gaju nad krynicą:
On przerzucił się jastrzębiem,
Zleciał z chmury nad gołębiem,
Ale gołąb znikł w tumanach.
Było-ż kochać się w omanach?
Przerzuciła się rybeczką.
Popłynęła bystrą rzeczką;
Przerzuciła się kaczorem,
Popłynęła ci jeziorem...
On porywa sidła, sieci,
Z sideł, z sieci mgłą wyleci,
Niewidzialną pieśnią dzwoni,
A on goni ją a goni!
Ona znika mu co chwila:
To przemienia się w motyla,
To łabędziem stanie białym,
To marmurem skamieniałym,
To barw tęczą niewidzianą,
To melodią niesłychaną...
Aż ci zmienia się na nowo,
Piorunową i tęczową,
Żmiją stała się stugłową,
Wszystkich mąk i łez królową:
I na piersiach mu usiadła,
Krew wyssała, dech wykradła,
Łzy wygryzła, moc złamała,
I znikała i śpiewała.
Udręczeniem i pieszczotą
Uwieczniła marę złotą:
Ogniem swoich pocałowań,
Wonią swoich oczarowań,
W piersi wlała mu niesyty,
Głód latania na błękity.
I widziadło-niewidziadło
Żmiją w łono mu zapadło,
I żałości wieczne budzi,
I nadzieją wieczną łudzi,
A wyleci — ptaszkiem małym,
A wyleci — kwiatkiem białym,
Cichą piosnką mu zadzwoni:
Nic go, nic go nie uchroni!
Tak go pieści pieśń zaklęta,
Że męczarni nie pamięta.
Tylko jedno mu pamiętne
Słowo straszne i namiętne:
Choćby błądził w dzień i w nocy,
I wypatrzył jasne oczy,
Moją będziesz, jak sądzono,
Moją będziesz, dziwożono!

Gwiazdką stała się na niebie,
Świecić ludziom chce w potrzebie.
Zaświeciła, zajaśniała,
I z daleka zaśpiewała:
Nie dosięgniesz mnie na niebie,
Złota gwiazdka nie dla ciebie.
A on strzałę miał przy boku,
Rzucił w gwiazdkę na obłoku,
Ale strzała nie dojrzała,
W bok upadła i zleciała!...
I pobłądził na bezdroża,
Na bezdroża, na pomorza,
A na góry kamieniste,
A na rzeki przepaściste,
A na skały, na krawędzie,
Złotą gwiazdkę czyż posiędzie?
Ale gwiazdka wiecznie znika,
Gwiazdka nie dla płanetnika,
 Gwiazdka daleka!

Płynie woda po strumieniu,
Siedzi dziewczę na kamieniu,
Podumała, zapłakała,
Białe rączki załamała!

Czytaj dalej: Lilith - Antoni Lange