Pieśń życia (fragment)

 „Pieśni życia, wielka pieśni, po raz setny, niech cię rozpocznie człowiek; pieśni niewyśpiewana, nieskończona nigdy pieśni, zawsze jedną grobową kończąca się zwrotką, a zawsze nowa i ponętna...
 „W krainie ducha, wszystko jest pieśnią życia, jak na ziemi, od pyłku do dębu wszystko jest żywotem. W pyłku śpi może świata zarodek, w dębie szumi myśl zielona, i w słowach życia pieśni co dźwięczą urwane, snują się myśli wielkie, niemowlęcym bełkocząc językiem.....
 „Życie, życie, życie! po trzykroć wołam cię, zaklinam, wywołuję bym zrozumiał; chciałbym czarnoksiężką różdżką zmusić cię byś stanęło przede mną, przyoblekło ciało, i odpowiedziało mi samo, czym ty jesteś? Ja cię rozumiem i nie pojmuję cię jeszcze, chwytam i pojąć nie mogę. Spojrzę w niebo, zda mi się, żem schwytał słowo wielkiej zagadki, obejrzę się na ziemię i błąkam znowu. Toż to jest życie? do czego?
 „Chciałbym zaśpiewać wam wielką wiekuistego życia pieśń, a usta zawiera zdumienie, cierpienie, bezsilność i boleść; boleję ale nie nad sobą. Usta mi zamyka szał ludzi, nędza ludzka i wszystkie życia sprzeczności, które ściąga myśl na sznur tego różańca, nie mogąc ich z sobą pogodzie, pobratać i skleić.
 „Niech pieśń ta pyłkiem będzie... gdy zaszumieć dębem nie może, — i pyłek w stworzeniu potrzebny i on nieśmiertelny.
 „Pieśń życia! spytają zdumieni, — a żył żeś ty, co ją chcesz wyśpiewać? O! żyłem, jeśli życiem nazwać się godzi to dziwne pasemko nadziei, łez, boleści, burzy i ciszy i pracy, pracy mozolnej, na którą gdy się obejrzę, to mi żal, że tak drobna, że tak nieznacząca, że tak w obliczu myśli co ją zrodziła — niedołężna... O! żyłem, śniłem, cierpiałem, pragnąłem, pracowałem, a dziś, gdy się tak wiele przeżyło i prześniło, przecierpiało i przepracowało, nie potrafię powiedzieć, czy warto żyć było.
 „Chcę jednak wyśpiewać pieśń nie mojego życia, która pyłkiem będzie tylko, bom i ja w świecie pyłkiem był zaledwie.
 „Stańmyż, — oto kolebka — zagadka! Widzicie, na świat przychodzi dziedzic świata, człowiek, z jaką go witają radością, jakimi mu sypią życzeniami! Jakby sami byli kiedy szczęśliwi, jakby kiedy spełniły się ich życzenia!
 „Jedna tylko, matka jedna, wita męczennika łzą na oku, a łza to prorocza, co przepowiada cierpienia, co pierwszy chrzest boleści obmywa dziedzica ziemi...
 „Srebrna kropelka błogosławieństwa i wieszczby spadła na rumianą skroń, a z nią wielka, tajemnicza siła; dziecię dotknięte nią drgnęło, poruszyło się, uczuło już może ból, który ją zrodził i błogosławieństwo które niesie z sobą... Łza to święta — chrzest to pierwszy.
 „Ojciec się zbliżył i zapłakał także; ale łza jego, łza męska, łza owoc myśli nie serca; poleciał duchem w świat i przyniósł zeń tę łzę, równie proroczą, ale chłodną. Tamta spłynęła na pierś dziecięcia — ta mu oblała głowę i znowu poruszyło się przeczuciem... Był to chrzest drugi, chrzest boju, jak pierwszy był chrztem miłości.
 „Inni zamiast łez przynieśli słowa i posypali niemi kolebkę, jak szeleszczącymi liśćmi suchymi, które jesień zwarzyła.
 „I spadły słowa, jedne jak martwe liście, a inne jak muchy z brzękiem przeleciały po nad kolebką, zaszemrały, uciekły i pochowały się zaraz... Słońce życia wywiedzie je kiedyś znowu z kryjówek, znowu przylecą i odlecą znowu, kołysze się, kołysze kolebka dzieciny.
 „A razem z pieśnią piastunki, słychać już nad nią, nad dziecięcia głową, wiele krzyżujących się głosów... Posłuchaj sercem z daleka, bo je sercem tylko schwytać można, jak do snu kołyszą, jak niemowlęciu śpiewają jego przyszłością.
 „Z dala, z dala, dochodzi najprzód głos wojny.
 „Z pól krwawych śmierci, przybiegają jęki bólu i boleści, i wpadły mu w ucho, aż się wstrząsnęła dziecina, i płacze i kwili... Czegóż to płaczesz dziecino? pyta matka. — Jakiś je szelest przebudził! — odpowiedziała piastunka, śpiewa i kołysze.
 „Nie szelest sen mu przerwał, ale bój i mordy, bo ucho dziecka wszystko jeszcze słyszy, wszystko co się po świecie dzieje, ono jeszcze nie oderwało się od ludzkości, nie odcięte od niej, czuje z nią ruch jej każdy, drga wielką jej boleścią. Później będzie to człowiek; a człowiek już sam sobie światem całym, i nic nie usłyszy nad to, co zechce posłyszeć.
 „Śpij dziecino! śpij gołąbku! woła piastunka, i znowu je usypia.
 „A już mu w uszko wciska się pieśń inna, przylatająca z daleka.
 „Słyszy gwary, słyszy szmery, wrzawę i spory ludzi, bój to inny, bój drugi, bój słowa, straszniejszy może od walki rąk i piersi. Tam z pobojowiska dusze ulatujące poległych wojowników, anieli niosą do nieba; tu tylko ludzie na ludzi czatują, tu szatan dmucha, ostrzy im wyrazy, nabija myśli bratobójcze, celują do siebie, rażą się, zabijają, powstają upiorami zabici, plwają w twarze rodzonym, i sądzą że z tego wrzątku prawda urośnie!! Ślepi! ślepi! wrzawę i spór szatan gotuje w kociołku, a Bóg jéj nigdy nie błogosławi; z boju braci rodzi się tylko nienawiść, jak ze zgnilizny robactwo.
 „Znowu zbudziło się dziecię; — co ci to znowu dziecino?
 „To blask ją obudził! — odpowiedziała piastunka.
 „Zakołysali — usnęło, tuli znów oczęta — czemuż się tak wzdryga i rzuca?
 „Na drugim krańcu ziemi, brat zdradził brata, krew, nie krew może; łza, nie łza nawet, słowo spłynęło ciche ze zranionego serca, i ot budzi się jeszcze dziecina.
 „Spij dziecię, spij kochanie, kołyszą je do snu znowu — spij i marz gołąbku!
 „Ale oczy otwarło, rozżaliło się i płacze.
 „Cóż mu znowu sen przerwało?
 „Ach! tam kiedyś daleko było dusz dwoje, które sobie przysięgły w niewiekuistym życiu wiekuistą miłość, i potargały pęta, które utkały nadzieją... a dziecię poczuło i zapłakało.
 „Nie dziwcie się niemowlęciu, sen jego wszystko przerywa, zdrada, miłość, bój, modlitwa, — o miękkie jego serduszko kołaczą niewidome, miotają nim, i zasnąć nie dają.
 „Śpiew niani, cichy, drzemiący, nie zagłuszy pieśni wielkich świata; jeszcze sobą nie żyjące, żyje już drugimi, i błąkając się po świecie, podsłuchuje cudzego życia, — kolebka się kołysze, kołyszmy się nad kolebką! Już nie jedna śpiewa niania, już jej wszyscy śpiewają — każdy ze swoją przyszedł piosenką, kto z czym mógł, — ojciec, matka, babka, siostra, braciszek i niania, i gość i kapłan.
 „Cicho! cicho! posłuchajmy, kołyszmy się nad kolebką.
 „Pieśń matki pierwsza, jest pieśnią przeczucia.
 „Życie moje, aniołeczku — szepcze cicho — śpij dopóki cię nie zbudzi boleść, smutek, ręka Boża, ręka ludzka, spij, sza! cicho, cicho! cicho! Wszyscy my tu w około ciebie, ja i ojciec, przyjaciele i aniołek nad głowami. Złote skrzydła mu szeleszczą, rączki wyciąga do ciebie, szmerem kolebki kołysze... spij kochanie, spij!.. Sen twój drogi, sen posilny — dalej, dalej nie stanie czasu na sen taki. Sen dzieciństwa a sen męski, jak odmienne, jakie różne, na dnie naszych snów trapionych męty wczoraj, wyziew jutra; w twoich są same nadzieje. Patrzysz przez ich złote wrota, i nie widzisz, że za niemi stoi wielka przepaść czarna! Spij kochanie, spij! O! gdyby mi widzieć dano tak losy twoje, jak widzę życzenia nasze! gdyby wzrok posiać można za wrota nadziei po kwiatek pociechy! Na cóż? Bóg jest i za niemi, na dnie tej czarnej przepaści jak na niebiesiech zarówno... Może na dnie tajemnicy leży jakie gorzkie słowo, słowo nędzy, los sieroty! O, ja nie chcę tego widzieć.
 „Spij kochanie, śpij aniołka, patrzaj jak ci tu spokojnie, w koło serca tarczą stoją, nic do ciebie nie dopuszczą, niczemu dotknąć nie dadzą. — Nie! mój Boże! gdybyż nie! Gdybyż zawsze jak w tej chwili, serca wieńcem w okół stały, nad głową skrzydła anioła, w piersi dusza tak niewinna i taki spokój kolebki!!!
 „Tak śpiewa i duma matka, a ojciec...? Ojciec czoło sparł na dłoni, myślą goni dumy jakieś, z których dla swego dziecięcia splata wieniec i kuje korony. On marzy, on czuje. Tamta przeczuła, że za złotymi wrotami nadziei, stoi czarna przepaść, ten już ją widział, a jeszcze w nią wierzy, śniąc przyszłość dla swego syna.
 Śpij dziecię, woła w swej duszy, śpij, a wyrastaj mi w siłę, w siłę potężniej dwoistą, duszy i ciała, śpij, bo sen także macierzyńską karmi piersią, i olbrzymiej mi w kolebce ciałem, duszą idź w olbrzyma, bądź silnym tylko, bo silnym wszystko posłuszne na świecie, aż do losu, aż do szczęścia; odwadze wrota otwarte na rozcież, nic ci nikt nie da, czego nie wy wojujesz głową, ręką, wolą, siłą. Spoczywaj teraz za przyszłość, bo nie skosztujesz spoczynku, gdy cię raz trąba obudzi, gdy weźmiesz kosztur pielgrzyma, przypaszesz miecz wojownika. Życie jedną walką długą z ludźmi, z losem i ze światem, gdzie potu otrzeć z czoła nigdy nie ma czasu, chwili nie ma ani westchnąć, ni za siebie obejrzeć się mokrym okiem. Na zapracowanych dłoniach sam ja ciebie wykołyszę, i do uszu twoich wleję dwa słóweczka tajemnicze, dwa drobne słowa urocze, w których jest życia zagadka!
 „Cierpliwość i odwaga!
 „O! pamiętaj te dwa słowa, bo w nich wiele, bo w nich wszystko się zamyka.
 „Śpij i rośnij... Widzę, widzę, jaką dla mnie będziesz chlubą, jak ja skarleję przy tobie, ażeby dodać ci wzrostu, jak będę stał, słuchać będę wielkich słów i czynów twoich.
 „I w pośród pieśni popłynął z dumaniem daleko, a choć to była pieśń myśli, serce jej biciem wtórzyło.
 „Gdy ucichł, zbliżyła się do kolebki babka staruszka, siwo-włosa i zgarbiona, na której ustach oświęconych starością, wykwitał uśmiech niewinny młodzieńczego wesela. W jej sercu tak już było błogo, jak błogo żeglarzowi co ujrzał w złotych blaskach wieczora, długo oczekiwaną ziemię. Schyliła się nad kołyską ze łzą i uśmiechem, drżącym głosem nucąc dziecinie.
 „Aniołek to boży! aniołek! patrzajcie! jak on spokojnie usypia, jak mu się we snach śmieje; rzekłbyś, że widzi proroczo niebo, na które zasłuży. A! długo, długo jeszcze tobie bojować na świecie, nim jak ja dojdziesz do wrót, czekając tylko kolei, by wnijść po sąd i nagrodę, po przebaczenie i spoczynek; ale przeleci życie ptakiem, jak mnie, jak każdemu! Będą w nim godziny wiekuiste i lata błyskawiczne, a wszystko potem u proga, z wysoka wyda ci się jedną chwilą, chwilą marną i znikomą. Gdybyś jak dzisiaj pozostał aniołkiem na zawsze, w białej chrztu twego sukience, niezwalanej błotnistą, krwawą życia drogą!!
 „Śpij mój aniołku, nad tobą wieszam ci błogosławieństwo, ja wkrótce w proch się rozsypię i pójdę gdzie Bóg przeznaczy, a ten dar mój ubogi, dar ten niewidoczny, pozostanie nad twą głową, anioł stróż trzymać go będzie. Chyba odpędzisz anioła, błogosławieństwo uniesie. Ale nie, dziecino moja, czysta krew w żyłach twoich płynie, niezmięszana krew szlachecka, mężnych rycerzy i niewiast pobożnych, nie ma w niej żaru zbrodni, namiętności ogni, ni sadzy gniewu i złości. A mnie Bóg życia przedłuży, ja sama za młodu zegnę jeszcze twe kolano i duszę nagnę pod rozkazy Boga. Śpij dziecino, gołąbeczku, śpij na rękach aniołów stróżów, cicho! cicho!
 I głos zamarł, tonąc w serdecznej modlitwie na ustach staruszki.
 „Aż siostrzyczka uśmiechnięta, skradła się do kolebki, schyliła nad nią, rączkami objęła, poruszyła dumną siłą, popatrzała w twarz braciszka, pocałowała w powietrzu i przyklękła i śpiewała.
 „Śpij kochany mój braciszku, patrz jak wszyscy cię kochają, tulą, pieszczą, słonią, na paluszkach w koło chodzą, muszki nie puszczą do ciebie; komarowi zabrzęczeć nie dadzą. Śpijże a wyrastaj prędzej, prędzej, prędzej. Zobaczysz miły braciszku, jak mi się dźwigniesz na nóżki, to cię bawić, bawić będę. Jakich kwiateczków narwę tobie, jak cię wozić, jak cię nosić, jak ci ślicznie będę śpiewać, tymczasem się nauczę wszystkich piosnek... całego, całego świata.
 „A jak cię będę całować!! Rano, jeszcze trawy się kąpią oblane rosą, słonko wschodzi, oczkiem mruga, brzęczą pszczółki, ptaszki świergoczą, perełki w listkach migoczą; — my wsiadamy do wózeczka, starszy braciszek popycha, jedziemy szparko i daleko, siedem mil za siódmą rzekę, za siódmą górę i morze do pałaców kryształowych, po ptasie mleko dla ciebie, po śpiewającą wodę, po jabłuszka złote... A tu o nas głowy łamią, mama płacze, ojciec łaje, my wracamy zwiedziwszy cudne światy, z jabłkami, mlekiem i wodą. Babunię odmładzamy, papie wszystkie złoto damy, ptasiem mleczkiem co szczęście daje, tak się równo podzielimy, że ja będę na ostatku, i mnie go chyba zabraknie.
 „Aż nadleciał i brat starszy, kołyskę siostrze odbiera.
 „Ty byś sama kołysała, bawiła się i patrzała — puszczaj, i mnie się coś przecież koło braciszka należy. Tyś siostrzyczka, ja brat jego, my mężczyźni! Tyś dzieweczka, tobie siedzieć w okienku za krosnami i podglądać, nam we dwóch latać po świecie! O! jak oba podrośniemy, polecimy gdzie nas oczy, kędy serca nas poniosą! tak daleko, że aż ziemi nam nie stanie! A szerokie ziemie nasze słowiańskie, bo z najwyższej Karpat góry, ani końca ich dopatrzeć, w rok ich orłem nie przelecieć, nie przekochać całe życie, takie wielkie, a tak cudne jakby w bajce... Pojedziemy het! daleko, a powrócimy tak wyrośli, tacy wielcy, że nas chyba pozna matka, — ojciec skłoni się z daleka i zapyta się po cichu: — co to za piękni rycerze?
 „Śpiewając brat rozmarzony, rozkołysał tak kolebką, że aż niania gdy spostrzegła, przestraszona przyleciała, żeby nie zbudził dzieciny — brat z bata klasnął i pojechał w pole; ona tuli zbudzonego i swoją nuci piosenkę.
 „Śpij moje kochanie, tul oczki niebieskie, a nie marszcz mi czółka, a nie krzyw mi ustek... Patrz! sen idzie mimo domu, do ciebie wstąpi w gościnę, czy pijany, czy zdrzemany, ale ledwie nogi wlecze; chwała Bogu usiadł w progu, białą szatą się otulił, coś zanucił, główkę schylił, chce odpocząć w naszej chacie. Cicho! snu nie odpędzajmy, gość to drogi w całym życiu. Czyją chatę on omija, biada ludziom, biada chacie, bez snu i szczęście nic potem, i nie naje się człek dolą, schnie, wysycha, ziewa, nudzi się i umiera. I snu nie zakupić złotem, nie wymodlić go prośbami, nie przywabić go muzyką, gdzie chce swobodny on leci, czasem w lesie przenocuje, choć drzewa szumią nad głową, czasem w polu gdzieś na miedzy, czasem i do wsi zawita, a jak słoneczko zagrzeje, gdyby lodek roztopnieje. Znów wieczorem o zachodzie, czy spadł z rosą, czy go ptak przeniósł pod strzechę, czy na białym przybył koniu... witaj gościu! prosimy, prosimy! chodź do chaty, do dzieciny, do kołyski. Wlecze, wlecze się ulicą, czy pijany, czy zdrzemany, ledwie nogami dźwiga, szuka gospody sobie, a gdzie na drzwiach krzyż zobaczy, puka żądając noclegu... Inne drzwi stoją otworem, i stoją próżno noc całą, czary z nich starły krzyżyk, sen nie przestąpi progu...
 „Co też to ty śpiewasz nianiu, przerywa jej kapłan stary — tak masz śpiewać dziecięciu? nie o gusłach, nie o czarach, nie o pogańskiem snu bóstwie; o betlejemskim mu żłobie, śpiewaj wcześnie o Golgocie. Nie zaszkodzi gdy choć we śnie Chrystus nawiedzi dziecinę, modlitwa ją ukołysze. Zawczasu uczcie modlitwy, rano pójcie słowem wiary. Ciężkie bo ciężkie jest życie. — Krzyż to pański, cierniów droga! Wzywajcie pomocy Bożej, przeciw potędze szatańskiej, w kolebce krzyżem go zbrójcie, osłaniajcie modlitwami, każdej to rany lekarstwo, na wszelką nędzę ratunek.
 „Chwilę ucichł głos kapłana, a oko jego znużone i zbladłe patrzeniem na świat i ludzi, zaszło mu łzą srebrną, jak włos posiwiały — nikt jednak nie śmiał milczenia przerwać i świętej zadumy. A starzec usta otworzył i znowu szeptał po chwili.
 „Dziwy cię w świecie czekają! Otworzysz oczy i znajdziesz na każdej ścianie, na piersi, na ustach każdych i czole Chrystusa znamię... ale na próżno, na próżno, odwoływać się do niego! Nikt ci już w imię to święte nie poda dłoni, ni wody, ani słowa pociechy, ni serca braterskiego! Zmarł dla nich Chrystus po wtóre, ukrzyżowali go znowu, w niemym złożyli go grobie. A jeżeli go wywołują, chcą Boga czynie wspólnikiem swych namiętności i szałów! W świętym ewangelii słowie dla nich kamień obrażenia, wyrwą z niej martwą literę, ducha wycisną żywego, a zimnym, próchnem chcą świecić na nocnej swej fałszu drodze! Pójdziesz ze świętego domu w świat szukać w Chrystusie braci, a znajdziesz tylko skalanych, upadłe dzieci szatana, które po wodzie chrztu czystej, obmywają się w kałuży.
 „Wielkie miłosierdzie Boże! któż wie, ty będziesz przykładem, ty im będziesz nawróceniem, może już napiętnowany, a Bóg naznaczył w kolebce czoło twoje na mieszkanie wielkiej myśli, a usta na wieszczą pieśń nawrócenia!
 „Może wśród ochrzczonych pogan, ty będziesz Janem, zwiastunem przyjścia ducha miłości, pokoju, ducha mądrości i zgody! Rośnij w mądrość, rośnij w siłę i w pokorę; a anioły niech ci szepczą u kolebki, co ty w życiu swym odśpiewasz zdumionemu braci światu!!
 „Kolebko! kolebko! łoże największej zagadki, ty kołyszesz tajemnicę, a nie ma czoła, choćby było jak lód chłodne i jak marmur twarde, które by schylając się nad tobą nie zamarzyło, nie zadumało się, jakie tam ziarno hoduje ta niema łupinka? Bohater to czy zbrodniarz — prorok czy milczący brat bydlęcia? człowiek czy niepostrzeżona cząstka tłumu? owoc który ma dojrzeć, czy kwiat przeznaczony na podcięcie wiosenne?
 „Na próżno myśl ludzka sili się, szuka znaków, szczebli przyszłości, odgaduje i wróży, drzwi stoją zaparte, a anioł z mieczem ognistym strzeże wnijścia do grodu tajemnicy.
 „Kolebko! tyś pączkiem zielonym kryjącym barwy nieodgadnione, długo kwiat stulony w tobie spoczywa, aż zaświeci słońce, pękły zasłonki i na świat listki wybiegły malowane.
 „Najprzód w świat wybiegło dziecię oczyma, patrzy niemi na cudne dzieło Boże, jeszcze ustek nie otwiera, chyba z bólu i ze łzami. I myśl się sama rozbudza w nim: z wolna jak sieć pajęcza czepia się przedmiotów i osnuwa je w uroczystym milczeniu. Milczy dziecię, patrzy i płacze.
 „Ale wnet wybiegło w świat słówkiem! nowa to życia epoka; myśl co zbierała się w łonie, na świat strzeliła, ze światem je spaja i ogniwem łączy niewidomym z milionami umarłych, z milionami żyjących, z przeszłością i z przyszłością całą.
 „W chwili gdy pierwsze słówko dziecię wybełkocze, ileż to radości w domu! zbiegli się wszyscy żeby je usłyszeć, każą powtarzać, zdumione onieśmieliło i milczy, jakby się samo głosu swojego ulękło, łza potoczyła się tylko. Znów kiedyś wśród ciszy, kiedy je matka sama lub niania słyszeć będzie, powtórzy to słowo pierwsze dziecina.
 „I poleciało w świat słowo, pytaniem, skargą, żądaniem, westchnieniem, a drżąca warga co je wyrzekła, ozłociła się uśmiechem zwycięstwa. Poleciało na świat słowo, myśl z nim leci i wita wszystkie cuda ziemi, nurtuje przepaści, wzbija się na wyżyny, ciekawa, niecierpliwa, rwąc się ku otaczającemu. Słowo doleciało aż do Boga i myśl za sobą pociąga, zstępuje do otchłani nicości i zagadło o życie samo.
 „O! w dzieciństwie myśl co chwila roztrąca się o wielkie zagadki, bije o zadania wieków, dopiero później zwalana, bezsilna zanurza się w kałach i gnuśnieje w nich spoczywając. Któż się kiedy nie zafrasował odpowiadając na dziecka pytanie! Kto nie zaniemiał w życiu przed mądrością dziecięcia? W pytaniach dzieciny więcej jest często, niż w odpowiedziach starości. U kolebki myśl śmielsza i dusza raźniejsza, wprost do celu goni, a cel jej widny jeszcze.
 „Za oczyma, za słowem, zerwało się dziecię do czynu, już czuje, już myśli, już pragnie, już mówi, już wyciągnęło ręce, postawiło nóżki... idzie — i pada!
 „Obraz sił ludzkich i życia.
 „Takim jest rozum nasz, takimi drogi nasze, idziemy, padamy, płaczem, podnosimy się i idziemy znowu, aż do tajemnic mogiły, aż do niemylnej śmierci.“

Czytaj dalej: Zima - Józef Ignacy Kraszewski