Maria Magdalena

Boże! ty mi przebaczysz bo żyjąc na ziemi,
Jam wszystkich ukochała! i do wszystkich ludzi,
Szłam dzielić się roskoszą i wdziękami mémi,
Wstyd, czas — boleść — miłości mojéj nie ostudzi.
Ja będę zawsze kochać. Jeśli lud twój Boże,
Za tę miłość, kamieniem i wzgardą odpłaci,
Uklęknę, przyjmę śmierć ich, i będę w pokorze
Modlić się za nich, kochać ich jak braci! —
Kiedym sierota, ulic Jeruzalem dziecię —
Błąkała się wybladła za okruchem chleba,
Nikt mi ojcem, nikt matką, niechciał być na świecie,
Jam się za wszystkich modliła do nieba!
Boże! tyś memu sercu za bogactwa świata,
Dał wielki skarb miłości, skarb niewyczerpany,
I byłam nim szczęśliwa, byłam nim bogata,
Nie mając tylko miłość i tylko łachmany.
Potém, kiedym jak kwiatek na skalnéj dolinie,
Wyrosła z nędzy piękną i zakwitła wiosną,
Wszyscy kochali wdzięki, w ubogiéj dziewczynie,
Bo wszyscy kwiatki lubią, choć na skałach rosną.
I oni mnie kochali, mogłażem nawzajem,
Nieoddać im miłością!? Sprawiedliwy Boże!
My ludziom gniew ich gniewem, złość złością oddajem,
Czyliż miłość, miłością oddać się nie może?
Rosły w Lewitów ogrodzie dwie róże,
Jedna kolcami ubrana do koła,
Nikt jéj zobaczyć, nikt zerwać nie może,
Ani ją kapłan uplotł do kościoła,
Ani ją piękna narzeczona młoda,
U białéj piersi nosiła pół chwili,
Zeszła, wykwitła, zwiędła wśród ogroda,
Ludzie ją nie postrzegli, ptacy porzucili.
Druga wykwitła, bez kolców wysoko,
I choć wiedziała, że zwiędnie urwana
Nęciła ręce, porywała oko,
I chciała tylko chociażby pół rana,
Choćby pół chwili być piękną dla kogo.
Kwitnąć nie sobie, pachnąć nie dla siebie;
I żebrak tamtą przechodzący drogą
Żebrak co żył wiek cały, o spleśniałym chlebie,
I łzami tylko poił się gorzkiemi —
Z roskoszy znając tylko roskosz łez na ziemi,
Żebrak zebrał tę różę, nosił ją dzień cały,
Pierś jego po raz pierwszy, jéj wonią się wzniosła,
Nosił ją, potém rzucił, lecz żyjąc czas mały,
Cieszyła się konając, że niedarmo rosła,
Która z tych róż, o Boże, będzie w twojém niebie?
Czy ta co żyła ludziom, czy ta co dla siebie?

Ja byłam z tych róż jedną, i świat przez pół chwili,
Cieszył się mną i pieścił, aż zwiędłam nad drogą,
A zwiędłą wszyscy od siebie rzucili,
Zwiędłą — lub podeptał nogą.

Lecz ja ich kocham! mnie nic nieodmieni,
Niech mię zabiją, ucałuję ręce,
Sama na siebie przyniosę kamieni!
Oddalam serce — i życie poświęcę.

Czytaj dalej: Zima - Józef Ignacy Kraszewski