Alfezyb dziki, z siekierką u pasa
A z drągiem w ręku, szedł sobie do łasa;
Ujrzał Fillidę krasną jak jagodę,
Pasła przy zdrojach sama jedna trzodę,

Wsparta na gładkiej nuciła jabłoni;
Leśny zalotnik przybliża się do niej,
Na widok nagły sprośnych oczu zbladła,
Chciała uciekać, skoczyła i padła.

Podobna sarnie, i razem te) roay,
Co ręce chciwej ostry kole nasroży,
A on: o Boże! srogosć ta niezdolna,
Ponęta sile musi być powolna.

Fillida jemu: ty szalony człecze!
Cnota jest moja i Bóg ze mną, rzecze;
Nieba! widzicie wstyd mojego czoła,
Nie żal i hańba, ale rozpacz woła.

Szkarado! zadrżyj, ta czarna nawała!
Łysnęlo... Fillis padła i zemdlała;
Święty zaś ogień, by cnotę ocalił,
Uderzył zbrodnia i na miejscu spalił.

Czytaj dalej: Oda do wąsów - Franciszek Dionizy Kniaźnin