Na śmierć Jana Dekierta, prezydenta warszawskiego

Po swoim ojcu, po swym przyjacielu
Dobrego ludu szlochają gromady.
Wiele, łez płynie, gdzie porzucił wielu
Mąż pełen ducha, mąż rady.

Cnotliwy Janie! z płaczącymi szczyrze
I moja tkliwość łzy tobie wylała,
Muza to czuje i brząknąć na lirze
Twojej pamięci kazała.

Poszedł zajaśnieć, gdzie zawsze dzień świeci,
I co nas czeka z Tego twarzy dociec,
Co patrzy z niebios na swe równo dzieci,
Sam wszystkich i pan, i ociec.

Powagi, światła i roztropnej cnoty
Zostawił przykład naczelnikom ludzi:
Jak skromnym ruchem kierować obroty,
Gdzie czucia ślepe żal budzi.

Cóż innym ptakom po gruzach ogromu,
Gdzie tylko sępy pasą się ich zgrają?
Ochocza praca i pokój w tym domu,
Gdzie matkę wszyscy kochają.

Moc tego ciała jakże się poruszy,
Którego w więzach i race, i nogi?
A władza zmysłów nie daje czuć duszy,
Że szuka przyczyn ból srogi?

Przebóg! co widzę? płaskie morza cisze
W harde ku niebom wspięły się bałwany,
Zatrzęsły ziemią, i w zuchwałej pysze
Wierzch rozsadzają wolkany.

Rządzie! pamiętaj, że jak nasze lata,
Tak obyczaje, tak mienią się wieki;
Że tego twoja nie obejdzie strata,
Kto nie zna twojej opieki.

Czytaj dalej: Oda do wąsów - Franciszek Dionizy Kniaźnin