Jesień

I.
Ostatnie snopy zamknięto w stodole...
Po żółtych rżyskach, przetykanych trawy
Zwiędłej resztkami, słońca blask złotawy,
Wijąc się, martwe chce ożywić pole.

Demon zniszczenia wzniósł się ponad światem,
Dziwnie łagodny, dziwnie uśmiechnięty,
Jak gdyby pragnął skon, przez siebie wszczęty,
W źródle poezyi utopić bogatem.

A przecież siła w jego piersi drzemie
Straszna, jak pomór, co jednym podmuchem
Milion bytów bez litości truje.

Patrzcie, za chwilę upadnie na ziemię
Całem swem cielskiem i w milczeniu głuchem
Jej tchy serdeczne w szron i lód zakuje.

II.
Na stokach góry spoczął las brzozowy
I milczy... milczy... Widać mu nie dano,
Ażeby skargą jęknął rozpłakaną
Nad wieńcem liści, więdnących u głowy.

Może się wsłuchał w cichy szept potoku,
Co blaski słońca wieczornego chłonie,
I tak zapomniał o grożącym skonie
I o tej burzy, co przyspiesza kroku.

Zerwał się wicher i z chmury niewielkiéj
Spadł deszcz rzęsisty i las się z marzenia
Zbudzi i głośno nad sobą zabiada:

Na mchy i paproć płyną łez kropelki,
A z niemi razem liść po liściu spada
I — w tłum szkieletów cały las się zmienia.

III.
Powiał chłód nocny... Drzewa pieśń jesienną
Nucą po cichu — nad kolebką własnéj
Zagłady... Z chmurek wyjrzał miesiąc jasny,
Jak upiór, głębię rzuciwszy bezdenną.

Nędzną wioszczynę sen otulił w sploty
Wrześniowych zmroków... Z karczmy tylko bije
Dumka pijana, która tyle kryje
Dzikiego bólu i dzikiej tęsknoty.

I ona zmilkła... Umilkł głos ochrypły...
Cyt!... To chróst trzeszczy, to wrota zaskrzypły;
Ostatni wieśniak spać do domu kroczy.

Jutro się zbudzi, znowu o pół doby
Bliższy tej śmierci, co tam gdzieś, w żałoby
Zielsko owita, wlepia weń swe oczy.

Czytaj dalej: Przy wigilijnym stole - Jan Kasprowicz