Rebeka

»Zbliż-że się ku mnie, zbliż się, dobry sługo,
Dłoń mi pod biodro włóż, Eliezerze —
Wszak mi już służyć nie będziesz zbyt długo
Wiernie i szczerze:

Wszystkie mnie siły opuszczają świeże
I na starości patrzaj! głos chropawy,
Śmierć krew zamraża, wszystkie siły bierze,
Rozluźnia stawy.

Lecz nim pożegnam świat i ludzkie sprawy,
Nim rzucę gniazdo, gdzie się trud wylęga,
Gdzie o kęs miejsca z wrogiem przebój krwawy
Życie rozprzęga,

Niech uspokoi twoja mnie przysięga,
Żem szczęście syna w zacną oddał pieczę,
Stokroć pewniejszą, niż stali potęga —
Tarcze i miecze...

I dziś daj dowód... Nim się czas przewlecze,
Zanim na wieki siwą złożę głowę,
Idź i w ten namiot, który złotem ciecze,
Przywiedź synowę.

Tylko nie szukaj tam, gdzie tchy niezdrowe
I pełne jadu płyną z piersi wroga:
Jako robactwa pełne pnie figowe,
Tak i odnoga.

Życiem i siłą dla mnie słowo Boga,
Siłą i życiem było przyrzeczenie,
Że ilość piasku nad morzem przemnoga
Moje nasienie.

A jakież, powiedz, wzrośnie pokolenie,
Gdy ze krwią swoją złączysz płód przeklęty?
Zamiast lwem jarym, będzie jako szczenię
Ród tak poczęty.

Nie!... W kraj rodzinny — idź-że w kraj ten święty,
Gdziem w snopy wiązał jęczmienne pokosy:
I tam w anyże i tam w zapach mięty
Bogate wrzosy.

I tam w słoneczne strzelają niebiosy
Przegibkie palmy; i tam, pełne ziarna,
Gną się ku ziemi zapłonione kłosy —
Praca nie marna.

I tam źrenica, jako węgiel czarna,
Skrzy się u dziewczyn, twarz — winna jagoda,
A krok tak lekki, jak, gdy z krzewin sarna
Wybiegnie młoda...«

∗ ∗
I Eliezer okiełzna wielbłądy,
Przez garb przewiesi wypchane bukłaki
I tak je zwróci, strojne w złote rządy,
W dalekie szlaki.

Ale mu troski, jak niewczesne ptaki,
Osiędą duszę: jakiego wyboru
Użyć, by pańskie zadowolić smaki,
Uniknąć sporu?...

W takich to myślach pod mury Nachoru,
Co w Abramowej ziemi spoczął, biały,
Zbliży się chwilą, gdy w blaskach wieczoru
Skąpan świat cały;

Gdy, zdjęte ciszą, palmy ledwie drgały,
Kiedy się czasem wokół wiatr zakręci
I kochanice senne, sam ospały,
Wargą ponęci;

Kiedy zapachy świeżych sianożęci
W czar się zlewają z cynamonów wonią
I na myśl ludzką i na ludzkie chęci
Sen duszny ronią.

Że był troskami, co się wzajem gonią,
I drogą znużon, siadł u stóp cysterny,
W cieniu palmowym, ze spotniałą skronią,
Ten sługa wierny.

I jął narzekać: »Trud to niepomierny
Trapi mi ciało, lecz w niepewną duszę
Zatapia żądłem robak siłożerny
Większe katusze:

Niechaj cię, Panie! korną prośbą wzruszę!
Podaj mi znamię, co sąd mój oświeci,
Którą mam wybrać, którą rzucić muszę
Z niw obcych dzieci?...«

Wtem mu światłości lotem myśl przeleci:
»Owej, co do ust nachyli mi dzbana
I da wielbłądom wody — owej z kwieci
Powiem: Wybrana!«

A była pora, zachodem oblana,
Gdzie orszak dziewic, smukłe łanie młode,
Do tej cysterny, co płonie lustrzana,
Biegnie po wodę.

»Jej w te klejnoty przystroję urodę,
Jej te pierścieńce dam oblubieniczne,
Jej owe złota, które z sobą wiodę,
Sykle rozliczne.

Ją zaprowadzę, gdzie łany pszeniczne
Kołyszą w Mamre swe kiście czerwone
I gdzie kokosy chwieją niebotyczne
Włosów koronę.

Izaakowi rzeknę: Wiodę-ć żonę,
A Abrahama przywitam w te słowa:
Niech imię pańskie będzie pochwalone —
Oto synowa!«

∗ ∗
Zaledwie skończył, a od miasta bieży
Jakowaś z dziewczyn, z wiadrem na ramieniu,
Jak promyk zorzy, jak ten zapach świeży
W wiosennem tchnieniu.

Na twarz, co gubi się we włosów cieniu,
Wyszedł rumieniec, gdy spieszy dziewoja,
A wargi pełne drżą w tęskliwem pieniu:
»O wiosno moja!...

Wiosno! wiosenko! Z przejasnego zdroja
Poisz jelenie, skrapiasz barwne zioła;
I mnie krynica jak orzeźwia twoja —
Rozkosz wesoła!

Wiosno! wiosenko! W te błękitne koła
Miesza się jednak jakiś cień tęsknoty,
Że warga, płonąc, poniewolnie woła:
Gdzie — on? gdzie — złoty?...

Chciałabym, wiosno! posieść orle loty,
Albo słonecznym oskrzydlić się błyskiem
I szukać tego, co mnie w marzeń sploty
Nęci uściskiem...«

I tak się zbliży do wody, co w śliskiem
Gęstych powojów ujęciu spoczywa,
Rozpromieniona wieczoru ogniskiem,
Jak gdyby żywa.

A Eliezer, patrząc na te dziwa,
Na te policzki, na tę kibić cienką,
Na pierś tę pełną, co się lekko zrywa
Pod suknią miękką,

Zajdzie jej drogę, pokłoni się ręką
I potem wskaże ku miedzianej kruży:
»Nachyl swojego mi wiadra, panienko —
Jestem w podróży...«

I ona, płonąc, jak pękówka róży,
»I owszem«, rzecze, dzban na łokciu wspiera,
Bielszym nad marmur, i chłodem obsłuży
Eliezera.

»A teraz pozwól«, powie dalej, szczera,
»Niech i wielbłądom napełnię koryta;
I na nich, widać, w tym pocie przeziera
Droga przebyta...«

I czerpie z studni ta lilia rozwita,
I poi stado urocza dziewczyna,
A z ust się piosnka wykrada wpółskryta:
Wiosno jedyna!

I rzecze sługa: »Oto jest godzina!
I oto znak Twój jest widomy, Panie!
Dla tej niech pan mój gotować zaczyna
Ślubne posłanie«.

A potem, patrząc w jej lica zaranie,
Wszystko opowie, jak wyszedł na zwiady
I jak zasięgnął, gdy u źródła stanie,
Boskiej porady.

I jak tę znajdzie, której szukał, blady
Trudem i troską, wyboru niepewny,
I jak w weselne chciałby pójść układy
W dom tej królewny.

I dalej mówił, że to ród pokrewny,
W który powiedzie córkę Betuela
(Nazwała dom swój); że tam czas zasiewny
To czas wesela:

W tyle się bogactw ich ziarno rozdziela,
Rzucone w ziemię! Lecz nad wszystkie płody
W jakim uroku, jak palma, wystrzela
Izaak młody!...

I zasłuchana w te sługi wywody,
Duszę Rebeka topi śród przestworza,
Potem się budząc, szepnie na znak zgody:
»Snać wola Boża«.

Czytaj dalej: Przy wigilijnym stole - Jan Kasprowicz