Zarażeni

Twarze obrzękłe, zropiałe i duże.
Ręce bezkształtne jak z pnia.
Nocą przybici n krzyżach swych łóżek
w męce czekamy dnia.

Kiedyż się wreszcie nad nami pochylisz
wziąć swą ostatnią ćwierć?
Ciało nam dawno już ogryzł syfilis,
a myśli spaliła śmierć

Wewnątrz nas bolą gnijące szkielety.
Spróchniał nam w krtani głos.
Raz nas zatruły okropne kobiety
rozkoszą mocną jak cios.

Z wszystkich radości nas miłość otrząsła.
Nikt nam nie przylgnie do ust.
W ustach nam cuchną klejące się dziąsła
i wargi sine od króst.

Nie ma się przed kim poskarżyć, jak inni.
Odciął nas kraty pręt.
Każdy ma dla nas ( i cóżeśmy winni?)
tylko nienawiść i wstręt.

Choćbyśmy chcieli się modlić jak dzieci,
tłuc swoją głową o próg -
modlitwy naszej bez dezynfekcji
nie przyjmie żaden Bóg.

A gdy przysypią nas garstkami grudek,
suchych jak łoskot salw,
będziemy mieć w Raju osobny ogródek
pełen nasturcji i malw.

Łóżka obstawią w nim słońca abażur
Ścieżką co rana od bram
biały Pan Jezus w fartuchu lekarza
przyjdzie z morfiną sam.

Czytaj dalej: But w butonierce - Bruno Jasieński