Wschód słońca

Jakieś się nabożeństwo w górach uroczyste
Gotuje, szmery biegną ciche poprzez wrzosy,
Jodła z mgły nocnej czesze rozplecione kosy
I wyłania wierzchołek nad opary mgliste.

Noc pierzcha, świtu błyski pełzają faliste
Po szczytach, uciszając nocnych świerszczów głosy,
Mchy i trawy się myją w szklanych kroplach rosy,
By do chramu przyrody wejść świątecznie czyste.

Cud się zbliża: zwiastują go promienne gońce,
Giewont zarzucił śnieżny welon na ramiona
I złocistą monstrancję ujął w jego końce,

I zwraca się do ludu, tuląc ją do łona;
Z monstrancji błyska hostia ognista, czerwona:
Słowo stało się ciałem, ave, ave - słońce!

Czytaj dalej: Księga ubogich - I - Jan Kasprowicz