Romanca o trzech siostrach emigrantkach

Były ongi trzy siostry,
jak smętna niesie wieść,
trzy dziewice żałobne,
co nie miały co jeść:

jedną była Amelia,
druga była Ofelia,
trzecia była Kordelia
i wszystkie chciały jeść.

Amelia ma włosy ciemne
jeszcze bardziej niż noc,
Ofelia ma usta senne
i kocha się w niej pań Kloc;

a Kordelia, ta trzecia,
ciągle myśli o dzieciach.
Takie były to siostry,
jak smętna niesie wieść.

Złe było, zimno było,
a tu za wszystko płać,
wszyscy krzyczą: pieniędzy!
lecz skąd pieniądze brać?

Tak płakała Amelia,
tak płakała Ofelia,
a najgłośniej Kordelia,
bo nie mogła wytrzymać.

Nie pomagały lekcje,
korepetycje różne,
ciągle kieszenie siostrzyc
były bezdennie próżne.

I ciągle nie zapłacone
to gaz, to znowu telefon.
Która dziewicom pomagasz,
dopomóż im, Genowefo!

I raz, pewnego wieczoru,
gdy księżyc był taki sam,
Ofelia o ustach sennych
krzyknęła śmiesznie: "Już mam!"

"Cóż masz? - spytały siostrunie. -
Cóż masz, najdroższa, cóż masz?
My też się chcemy pocieszyć
i pofiglować aż".

Ofelia podnosi palce
i mówi siostrom tak:
„Już wiem, jak wszystko naprawić,
już wiem, czego nam brak.

Musimy wyemigrować
do Ameryki czy Venezueli -
słuchajcie najmędrszej siostry,
słuchajcie siostry Ofelii!"

I tego samego wieczora,
gdy księżyc był taki sam,
stróż rudobrody odnosił
na dworzec walizki dam.

A tutaj, o czytelniku,
chciałbym mieć z ciebie poetę:
trzy siostry do Gdańska jechały
za peronowym biletem.

Ofelia o wargach sennych
w podróży była senna,
a Kloc trąbił wódkę w Warszawie
i mówił: "Oto gehenna!"

Źle było w Gdańsku. Inaczej.
Aż wreszcie wsiadły na okręt.
Syrena ryczała brutalnie,
a oczy sióstr były mokre.

I kiedy odpływał okręt
w bezgwiezdną, straszliwą noc,
to łamał ręce na brzegu
wykolejony Kloc.

Jechały długie tygodnie
do dalekiej Venezueli
i powiększały się oczy
Amelii, Ofelii, Kordelii.

Lecz oto zbliża się koniec
romancy katastrofalnej:
ten dzień był tak szafirowy,
tak srebrny i tak upalny.

Siostrzyce były białe,
ocean zielony jak paw -
niestety! wszystko zakończył
najgłupszy w świecie traf.

Wybuchła burza. Złotymi
siekierami piorunów rąbał
Posejdon, ocean nie pawiem,
lecz był jak zielona trąba.

Marynarze biegali, biegali,
kapitan krzyczał: "0h yes!"
a siostry patrzyły na wszystko
oczami pełnymi łez.

Wtem jako gwóźdź złoto-ostry
w kadłub statku uderzył piorun
i wszystko się zakończyło
tego samego wieczoru.

Ofelia w chwili ostatniej
była tak ładną, tak ładną
i z krzykiem: „Puder w kajuci !"
jak inne poszła na dno.

Czytaj dalej: Pieśń o żołnierzach z Westerplatte - Konstanty Ildefons Gałczyński