Boska komedia - Raj - Pieśń XXII

Autor:
Tłumaczenie: Edward Porębowicz

Św. Benedykt opowiada Dantemu o sobie i swoich towarzyszach: św. Romualdzie i św. Makarym, i opłakuje zepsucie zakonu benedyktynów. Beatrycze i Dante wznoszą się do ósmego nieba, nieba gwiazd stałych, skąd poeta obserwuje znajdujące się poniżej planety.



Nachyliłem się przerażony wielce
Ku mojej pani; tak dziecię się wiesza
U ramion swojej czułej rodzicielce.

Ona jak matka, gdy pomóc pośpiesza
Swojej pobladłej, przelękłej dziecinie
I pieszczotliwym głosem ją pociesza,

Rzekła: „Czy nie wiesz, żeś w rajskiej krainie,
I czyli nie wiesz, że raj wszystek święty
I że tu wszystko z żarliwości płynie?

W co by cię mego uśmiechu ponęty,
W co by cię śpiewy szczytne obróciły,
Gdy cię krzyk jeden w te wprawia zamęty?

Gdyby modlitwy ich odkryte były,
Poznałbyś, że już pomsta niedaleka:
Ujrzysz ją, zanim zstąpisz do mogiły.

Miecz boży bowiem ni śpieszy, ni zwleka:
Temu się żmudny wydaje lub żwawy,
Który go chutnie albo trwożnie czeka.

Teraz uwagę zwróć na inne zjawy:
Duchów dostojnych tu obaczysz roje,
Gdy za mym gestem wzrok podasz ciekawy".

Gdzie chciała, oczy obróciłem swoje;
Ujrzałem krążków sto, co na się wzajem
Rzucały świateł promieniste stroje.

Stałem, jak kiedy zawahani stajem,
Tłumiąc pragnienie duszne, i w obawie
Natręctwa, z siebie wyniść mu nie dajem.

A wtem największy z błyszczących jaskrawie
Rajskich klejnotów ku mnie się przywionie,
Aby mię sobą nacieszyć łaskawie.

„Gdybyś to widział — mówi — jaki płonie
Ogień w mieszkańcach naszego płanety,
Już byś chęć wydał, którą nosisz w łonie.

Lecz byś, zwlekając, do wysokiej mety
Nie spóźnił lotu, ja twej niewyznanej
Chęci oznajmię mych losów sekrety:

Wierzchołek wzgórza, gdzie u stromej ściany
Przylgnęło drobne murami Cassino,
Lud zamieszkiwał krnąbrny a zbłąkany.

Jam pierwszy dobrą darzył go nowiną
O nim, co światu głosił prawdy dziwo,
Za którym dusze dziś w górę się winą.

Bóg mi dozwolił widzieć trudu żniwo,
Bom ponawracał grody okoliczne
Spętane wiarą zwodną i fałszywą.

Owe ogniki to są duchy liczne
Kontemplatywne; pod świętymi żary
Wydały kwiaty i owoce śliczne.

To jest Romuald, a tamten Makary;
Bracia to moi, co trwali w klasztorze,
Stopą tam wrośli i duchem ofiary".

A ja do niego: „Czułość, co w ferworze
Słów twoich tętni, i ochota szczera,
Którą tu płoną na niebieskim dworze,

Serce me taką ufnością otwiera;
Jak słońce różę, aż się całkowitą
Koroną w blaskach jego porozpiera.

Więc proszę, ojcze, i pytam cię, czy to
Doznam tej łaski, aby lice w lice
Oglądać istność twoją niezakrytą?"

On na to: „Bracie, niebiańskie tęsknice
Ukoi w tobie sfera ostateczna,
Gdzie wszechstworzenie i gdzie ja się sycę.

W niej pełna, źrzała, całości bezpieczna
Wszelaka żądza; ona nie odmienia
Miejsca, w niej każda cząstka jest stateczna.

Biegunów nie zna ni rozprzestrzenienia;
Nasza Drabina tonie w jej bezmiarze
Za granicami twojego widzenia.

Już patriarcha Jakub w sennej marze
Widział wierzchołek tej samej Drabiny:
Stąpały po niej uskrzydlone straże.

Dzisiaj brać moja piąć się na wyżyny
Nie śpieszy, jeno, regułę z ferworem
Kopiując, psowa drogie pergaminy.

Mury, co niegdyś miały być klasztorem,
Są dziś jaskinią, a kaptury mnisze
Stały się mąki zapleśniałej worem.

W obliczu Boga lichwa się zapisze
Mniej ciężko niźli kościelne bogactwa,
Do których serce zakonników dysze.

Bo ten depozyt to własność biedactwa,
Ilekroć żebrać w Imię Boże będzie;
Nie krewnych ani różnego plugactwa.

Mdłe ludzkie ciało: choć w zacnym zapędzie
Poczyna, prędzej mija mu ochota,
Nim młody dąbek urodzi żołędzie.

Piotr rozpoczynał bez srebra i złota,
Jam stawiał zakon modlitwą i postem,
Franciszek swoje pokorą żywota.

Ty, coś znał prątek, widzisz, jak ze wzrostem
Karłowacieje konar na krzewinie
I wykrzywia się to, co było prostem.

Lecz Jordan, kiedy cofnął się w pustynię,
Morze, gdy pierzchło z bożego wyroku,
To był cud większy — więc i tu nie minie".

Rzekł i spłynął się na Drabiny stoku
Ze swą drużyną; zbite w jasną chmurę
Frunęły w szczyty i znikły z widoku.

A słodka pani popchnęła mię w górę
Po szczeblach owych za świateł orszakiem;
Moc jej przemogła mą ziemską naturę.

Nie wstępowały wstępowaniem takiem
Na żaden ziemski schód stopy niczyje,
Jak moje, com się stał nadziemskim ptakiem.

Że prawdę mówię, niechaj tak zażyję
Rajskich tryumfów, dla których bezliku
Łzami się zlewam i w piersi się biję.

Bo oto palec sparzony w płomyku
Mniej prędko zemknie, niżli ja wleciałem
W znak konstelacji świecący po Byku.

Gwiazd świetna paro, o blasku nabrzmiałym
Potężną mocą; z was był formowany
Geniusz, który się moim stał udziałem.

Z wami wstępował i schodził w rumianej
Zorzy rodziciel śmiertelnego bytu
W dniu, gdym tchnąć zaczął powietrzem Toskany.

Potem, gdym zaznał łaski i zaszczytu,
Przejęty w sferę, która z wami krąży,
Los mi was zdarzył na drodze do szczytu.

Ku wam nabożnie dusza moja ciąży
I mocy swoje posila, i wzwyża,
Zanim się w wielkim zachwycie pogrąży.

„Pora ostatnich wyzwoleń się zbliża —
Rzekła Beatryks. — Czujna w przyszłym dziele,
Źrenica twoja niech tu leci chyża.

Zanim cię przecież w ten świat nowy wcielę,
Przypatrz się, oczy potoczywszy dołem,
Jakie to światy pod twe stopy ścielę,

Abyś pogodnym sercem i wesołem
Witał wspaniałą rzeszę planetarną,
Co tu radosnym polatuje kołem".

Za czym sfer siedem oczy me ogarną
I glob tak nikły w swojej ziemskiej zjawie,
Żem śmiechem cisnął w jego bryłę marną.

Tym ci ją wyżej człowieka postawię,
Im mniej go ceni; lecz kto w wyższe strony
Patrzy, takiego iście zbożnym sławię.

Spostrzegam córę płonącą Latony,
Lecz bez plam ciemnych, co była przyczyna,
Żem dopatrywał tam miazgi zgęszczonej.

Na twego patrzę, Hiperionie, syna,
Nie mrużąc oczu; i jak się świetlany
Maj i i Diany krąg w niebie rozpina.

Tam mi się jawi Jowisz miarkowany
Pomiędzy ojcem a synem; tam widzę
Ich położenia kolejne odmiany.

Za czym oglądam siedem płanet w lidze,
Jak która wielka, jakim torem biega,
W jakiej oddali. Ta, której się wstydzę,

Bryłka, co ziemską dzikość w nas zażega,
Kiedym tak krążył z wiecznymi Bliźnięty,
Była mi widna od brzega do brzega.

A potem w oczy spojrzałem mej świętej.

Czytaj dalej: 90. Boska komedia - Raj - Pieśń XXIII - Dante Alighieri