Boska komedia - Raj - Pieśń XVI

Autor:
Tłumaczenie: Edward Porębowicz

Na prośbę Dantego Cacciaguida opowiada w dalszym ciągu o swoich czasach, przodkach i ludności Florencji, opłakuje napływ nowych mieszkańców do miasta, a na koniec wymienia stare rody florenckie.



O krwi człowieczej dostojeństwo liche!
Pytam ja, czyli dziwić się wypada,
Że tu na ziemi wzbijasz człeka w pychę,

Gdy porywami swych uczuć nie włada,
Skoro tam, gdzie mu prosto dano latać,
Jam zaczął pysznieć świetnością pradziada!

Jesteś jak ten płaszcz, co go ciągle łatać
Potrzeba, bowiem czasu go nożyce,
Krążąc wokoło, nie przestają płatać.

„Was — tym wyrazem tok mowy pochwycę,
Który był czczony w twym mieście, o Tewrze!
Lecz zaniechali go Rzymian dziedzice,

Tu Beatrycze uśmiechem odewrze
Usta, znak dając na porozumienie,
Jak niegdyś owa służebna Ginewrze. —

Was — tak powiadam — swoim ojcem mienię;
Przez was mi wzrasta mówienia otucha,
Przez was podnoszę się nad przyrodzenie.

Radość mi pełnią strug napełnia ducha;
I znów się cieszę, że pod tak bogatem
Plonem nie pęka ta skorupa krucha.

Szczycie dostojny, powiedzcie mi zatem,
Kto dziady wasze; do winnicy pańskiej
Duch wasz z prabytu którym zstąpił latem?

Mówcie mi, ile trzody świętojańskiej
Było podówczas. Jacy luminarze
Przyozdabiali w chwałę gród mieszczański?"

Podczas kiedy ja tak pochlebnie gwarzę,
Coraz się jasność jego rozrumienia
I jak od wiatru węgiel, staje w żarze.

A jak w mych oczach piękniej się przemienia,
Tak mi łacińską mową ucho pieści,
Pełną słodszego i milszego brzmienia:

„Od dnia, gdy Marii anioł przyniósł wieści,
Do dnia, gdy matce mojej, dzisiaj świętej,
Przyszło mię rodzić w lęku i boleści,

W obiegu po raz pięćset pięćdziesiąty
Trzydziesty gwiazda, co przed tobą płonie,
Głowicą swoją Lwiej dotknęła pięty.

Dom nasz stał w miejscu, gdzie w dorocznym gonie
Na ostateczną trafiają dzielnicę
Do swojej mety rozpędzone konie.

Kto byli moich rodziców rodzice,
O tym zamilczeć tutaj skromność każe,
Tym, com rzekł dotąd, niech cię już nasycę.

Od chrzcielnic po most, gdzie Mars trzyma straże,
Mieszkańców zdatnych do walnego szyku
Pięćkroć mniej niż dziś było na obszarze.

Lecz krew ludności, co dziś jest na zniku
Zlana z krwią Campi, Certalda, Fegghiny,
Czysta w najlichszym była rzemieślniku.

Bogdaj nie były wcielone do gminy!
Galuzzo albo Trespiańska przykopa
Bogdajby nasze kończyły dziedziny!

Nie trzeba by wam znosić odór chłopa
Z Aguglion albo rodzonego w Signie,
Co rad brać cudze do swojego snopa.

Gdyby ten, co dziś ku przepaści chynie,
Nie był dla swego Cezara macoszy,
Lecz się w nim kochał jako matka w synie,

Taki florentczyk, co się dziś panoszy
Handlem, powracałby do Simifonti,
Gdzie to dziad żebrał do torby trzech groszy.

Trzymaliby się w Montemurlo Conti,
Cerchi by żyli w prowincji Acone,
A w Valdigreve może Buondelmonti.

Stadła małżeńskie źle postanowione —
To zło, skąd czyha na państwo zagłada,
Jak z potraw, gdy są w żołądku skłócone.

Ślepy byk prędzej, potknąwszy się, pada
Niż ślepe jagnię; byle z dobrej stali,
Lepiej niż pięć szpad siecze jedna szpada.

Przyjrzyj się Lunie, przyjrzyj Urbisaglii,
Jako zginęły; patrz, śmierci zarody
Nie od dziś w Chiusi tkwią i Sinigaglii.

Że z biegiem czasu upadają grody,
Niechaj ci dziwne nie będzie odkrycie;
Mają swój koniec państwa i narody.

Wszystko ma swą śmierć, lecz ta czasem skrycie
Przychodzi i kres przed oczyma chowa,
Gdy jest leniwsza niźli ludzkie życie.

A jak, wirując, sfera księżycowa
Raz wraz to zniża, to podnosi fale,
Tak się Florencji dola różnie snowa.

Przeto nie będzie tobie dziwno wcale,
Że się tu mężów florenckich przypomni,
Pokłoni skrytej w łonie czasu chwale.

Catellinowie, Ughi mi przytomni,
Filippi, Greci, Ormanni, Albrichi:
Już wyrodzeni, a jeszcze ogromni.

Wielcy dziadowie, rodów naczelniki:
Owi z Sannella oraz owi z Arki,
Toż Soldanieri, Ardinghi, Bostichi.

Nad bramą, która obciążyła barki,
Dźwigając takiej podłości brzemiona,
Że wróżą zgubę przepełnionej barki,

Ród Ravignanów siadł, skąd rozpleniona
Familia Guida i liczni dziedzice
Stawnego niegdyś mianem Bellinciona.

Pan z Pressy znał już wtedy tajemnicę
Rządów pomyślnych; już dom Galigajo
Ozłocił miecza gardę i głowicę.

W górę wyrosła już kolumna z Vajo,
Sacchetti, Giuochi, Fifanti, Baruci,
Galii i ci, co korca się sromają.

Ów szczep, z którego wyrośli Calfucci,
Strzelił wysoko; do krzeseł się wspięły
Kurulnych: Sizich ród i Arrigucci.

Niejedne własną dumą się zwichnęły,
Podczas gdy w złotych kulach było ładnie
Florencji strojnej przezacnymi dzieły.

Takimi czyny doszli chwały snadnie
Przodkowie onych, co dzisiaj w kościele
Sierocym, spadłszy, pasą się gromadnie.

Zgraja zuchwała, co się smoczy śmiele
Na pierzchających, lecz gdy jej kto kłami
Lub kieską błyśnie, jak owca się ściele,

Już się wznosili — drobni ludzie sami:
Na teścia dąsał się Ubert Donato,
Że mu ród lichą parentelą plami.

Już Caponsacco osiadł się bogato,
Zszedłszy z Fiesole; już wzmogła uczciwa
Praca ród Giudi i ród Infangato.

Rzecz to zaiste dziwna, lecz prawdziwa:
Do miasta wrota ubożuchne wiodły,
Co je od rodu Pera lud nazywa.

Kto tylko zdobił tarcz pięknymi godły
Cnego barona, któremu brzmi sława
Włączona w święto — Tomaszowe modły,

Szlachectwo razem brał i wszystkie prawa
Choć dziś się z ludem brata ktoś, co złotej
Frędzli do belek na herbie dodawa.

Już Importuni kwitli, Gualterotti;
Już wreszcie Borgo żyłoby spokojnie,
Gdyby przybysze zostali za wroty.

Dom, co początek dał zabójczej wojnie
Przez pomstę słuszną za niecne zachody,
A was przymusił czuwać ciągle zbrojnie,

Cny był sam i cne związane z nim rody;
O Buondelmonte, czemuż cię widzieli
Na inne stamtąd śpieszącego gody!

Ci, co dziś smutni, byliby weseli,
Gdybyś, do miasta jadąc, spoczął w Emie
Przez dopust boży na wodnej pościeli.

Lecz było trzeba, by florenckie plemię
Poświęciło cię w miru dni ostatnie
Głazowi, który u stóp mostu drzemie...

Widziałem zatem w jedno plemię bratnie
Czule spojoną Florencję w tej porze,
Zanim się nad nią pomsta Boża zatnie.

Z onymi rody w jednym sławnym zborze
Lud sprawiedliwy tak, że lilii kwiaty
Na drzewcu lancy zawsze były w górze

Ni odmieniały bieli na szkarłaty".

Czytaj dalej: 84. Boska komedia - Raj - Pieśń XVII - Dante Alighieri