Boska komedia - Czyściec - Pieśń III

Autor:
Tłumaczenie: Edward Porębowicz

Nie mogąc odnaleźć drogi na górę czyśćcową, Wergili i Dante przyłączają się do grona dusz, z których jedna, król Manfred, opowiada im swoje dzieje.



Gdy tak po polu rozbiegła się rzesza
Tęsknym spojrzeniem w szczyty zapatrzona,
Dokąd rozumem duch wiedzion pośpiesza,

Ja się tuliłem do wiernego łona;
I jakże mógłbym sam jeden pozostać?
Któż by pod górę podparł me ramiona?

Lecz on miał człeka zgryzionego postać:
O ty, sumienie zacne, trwożne błędu,
Najlżejszą winą każące się chłostać!...

Gdy stopy jego powolniły pędu,
Co wszystkim sprawom dostojeństwo kradnie,
Pragnienie moje z ciasnego oprzędu

Skupionej myśli szerszy kręg owładnie;
Za czym źrenice obracam na górę,
Co wyżej wszystkich ziemskich gór się kładnie.

Słońce, co z tyłu czerwonością gore,
Przede mnie rzuca złamane promienie,
Spotkawszy w mojej osobie zaporę.

Myśląc, żem został sam, bo nie dwa cienie,
Lecz tylko jeden widniał plamą ciemną,
W bok przestraszone rzuciłem spojrzenie,

A mój Cieszyciel: „Czemu drżysz daremno? -
Szepnął, postacią zwróciwszy się całą. —
Nie ufasz, żem tu? Nie idziesz to ze mną?

Podwieczerz schodzi, gdzie spoczywa ciało,
Co odeń dawniej padał cień ten samy;
Neapolowi Brindisi je dało.

Ze kształt mój ciemnej nie odrzuca plamy,
Nie dziw się bardziej niż niebiosom, kędy
Nie kładzie promień promieniowi tamy.

Niemniej ból cierpieć i mrozy, i swędy
Ciałom, jak moje, każe Moc żywota,
Niewybadana ludzkimi obłędy.

Darmo się człowiek w tej nadziei miota,
Że swym rozumem szlaki poodwija,
Którędy działa Trójjedna Istota.

Rodzie człowieczy, dość tobie ad quia!
Gdyby wszechwiedzą ludzkość była mocna,
Przecz by Synaczka rodziła Maryja?

Znana ci mężów tęskność bezowocna,
W których by mogła być uspokojona
Tą wiedzą, a tak przejmuje ich do cna —

Arystotela myślę i Platona
I innych wielu..." Czoło schylił blade,
Zmilkł, a twarz jego była zasępiona.

Wtem już pod góry przyszliśmy posadę.
Spojrzę, opoka takim pionem sterczy,
Że stopy po niej darmo piąć się rade.

Najdziksza między Turbią a Lerici
Droga wyda się, że jak schody proście
Wstępuje, wobec tej spadzistej perci.

„I któż odgadnie, którędy tam dojście —
Wykrzyknął Wódz mój, zatrzymując kroku —
Gdy komu pierze u ramion nie roście?"

A kiedy stał tak, nachyliwszy wzroku,
I badał drogę, ścieżki nieświadomy,
Mnie, którym patrzał po kamiennym stoku,

Zjawił się w lewo od ścieżyny stromej
Czet duchów; spojrzę, prosto ku nam kroczy
Tak wolno, że się wydał nieruchomy.

„Podnieś — do Mistrza mówię — podnieś oczy:
Oto się zbliża, skąd ci rada znidzie,
Skoroś nieświadom tych skalistych zboczy".

Spojrzał, nie barwił lic w fałszywym wstydzie,
Lecz rzekł: „Podejdźmy, zbyt kroczą pomału;
A ty miej, synu, nadzieję na widzie".

Jeszcze dalekość onego oddziału
Liczyła milę rzymskiego mierzenia,
Czyli odległość procarskiego strzału,

Kiedy się nagle skupił u kamienia
I sparł o góry wysoczystą ścianę,
Jak czekający ktoś, pełen wątpienia.

„O błogokreśne duchy, o wybrane,
Przez uciszenie owo — rzekł Wergili —
Co od was wszystkich jest oczekiwane —

Powiedzcie, gdzie tu stok góry się chyli?
Aby wyjść na szczyt, którą brać nam stronę?
Kto świadom celu, żal mu każdej chwili".

Jak owce schodzą przez koszary bronę
Po jednej, po dwie i po trzy, niezwinne,
Postawające, w ziemię zapatrzone:

Co pierwsza czyni, za nią czynią inne,
Na grzbiet się kupią idącej na przodzie,
Nie wiedząc czemu, proste i niewinne,

Tak szli duchowie w onej świętej trzodzie,
Postępujący śladem przewodnika,
W licach wstydliwi i przystojni w chodzie.

Ledwie spostrzegli, że jasność promyka
Po prawej stronie mej cieniem się dzieli,
A cień złamany na krawędzi znika,

Zawahali się i w tył się cofnęli,
A wszyscy inni, którzy szli za nimi,
Nie wiedząc czemu, równie przystanęli.

„Ciekawość waszą, o duchowie niemi,
Uprzedzę; człeka widzicie, nie marę;
Przez niego promień łamie się na ziemi.

Nie dziwujcie się, ale dajcie wiarę,
Że z Łaską Bożą, co go prze i broni,
Przychodzi ściany te zwyciężyć stare".

Tak Mistrz. „Wracajcież przed nami ku toni",
Mówiła do mnie ta zacna drużyna,
Znak dając grzbietem odwróconej dłoni.

„Ktokolwiek jesteś —jeden z nich poczyna —
Idąc, odwróć się, spojrzyj w lice moje
I pomyśl dobrze, kogo-ć przypominia".

Więc spojrzę bystro, źrenice nim poję:
Pański był w ruchach, piękny, z płowym włosem,
Lecz miał brew jednę przeciętą na dwoje.

Toż mu pokornym odpowiadam głosem:
„Nie znam cię". — „Patrzaj — rzekł pan jasnobrody
I pierś ukazał naznaczoną ciosem. —

Wiedz — dodał, krasząc uśmiechem jagody —
Jam jest Konstancji wnuk, Manfred, a tobie
Zlecam, gdy zejdziesz między ziemian grody,

Donieś mej córze, przez którą w ozdobie
Stoi Sycylia i kraj Aragonu,
Żem jest tu, jeśli wątpi. W mej osobie

Gdy dwa utkwiły ciosy w chwili skonu,
Do tej, co grzechy przebacza człowiecze,
Łkaniem się wzniosłem, błagając pardonu.

Zbyt ciężkie były me grzechy, nie przeczę;
Lecz Łaska Boża, przestronna ogromnie,
Garnie, kto tylko do niej się uciecze.

Gdyby Kosenzy pasterz, co go po mnie
Posłał był Klemens z łowczymi pachoły,
Pamiętał o tym, czego snadź nie pomnie,

Dziś bym leżące widział me popioły
U Benewentu, pod mostu głowicą,
W straży mogilnych głazów; tak na gołej

Ziemi deszcz myje i wiatry je sycą
Wzdłuż Verde rzeki, na obcym majdanie,
Pod zagaszoną rzucone gromnicą.

Lecz się nie mrozi klątwą Prakochanie
Do tyla, aby wesprzeć mię nie miało,
Póki źdźbło bodaj nadziei ostanie.

Prawda, że czyje w klątwie kona ciało,
Choć opamięta się w grzechu nareszcie,
Musi zostawać za czyśćcową skałą,

Ile w uporze trwał, tyle — trzydzieście;
Chyba modłami waszymi skrócicie
Termin katuszy wy, co tam jesteście.

Pomyśl, jak możesz wzmóc mię znamienicie,
Wieści zanosząc mojej drogiej córze
O tym zakazie i mym tu pobycie.

Tak potrzebujem was ziemian — my w górze".

Czytaj dalej: 38. Boska komedia - Czyściec - Pieśń IV - Dante Alighieri