Boska komedia - Piekło - Pieśń IV

Autor:
Tłumaczenie: Edward Porębowicz

Dante budzi się z omdlenia w pierwszym kręgu piekła, gdzie pokutują dusze dzieci zmarłych bez chrztu i ludzi szlachetnych, którzy żyjąc przed narodzeniem Chrystusa, nie znali prawdziwej wiary: przebywają tu poeci, bohaterowie i filozofowie starożytności.


Silny huk gromu wyrwał mi spod powiek
Senność kamienną, tak że się wzdrygnąłem
Niby gwałtownie przebudzony człowiek.
I wypoczęte oczy tocząc kołem,
Wyprostowany, patrzałem po stronie,
Aby rozpoznać miejsce, gdzie stanąłem.
Otom się, widzę, znajdował na skłonie
Owej bolesnej, piekielnej doliny,
Co nieskończonych echa jęków chłonie.
Loch był bezdenny, mgławy, czarnosiny;
Źrenice moje, wysłane na zwiady,
Niczego dobyć nie mogły z głębiny.
„Zejdziemy teraz — rzekł Wieszcz cały blady -
W otchłanne ślepych światów zakomory;
Ja pójdę pierwszy, a ty w moje ślady".
Widząc, że pobladł: „Jakże iść mam skory —
Rzekłem — gdy w tobie odwaga ustaje,
Co mi w zwątpieniach użyczasz podpory?"
„Kaźń ludu, co te zamieszkiwa kraje —
Rzekł — twarz mi czyni równą białej chuście
Z barw litowania, co-ć się lękiem zdaje.
Idźmyż: daleki cel ma nasze pójście".
Ruszył; tu pierwsze przekroczyłem za nim
Koło, z tych, które biegną nad czeluście.
Głos, co mi słuchu doszedł, był nie łkaniem,
Lecz szeptem westchnień, który skróś stuleci
Powietrze wzruszał bezustannym drganiem.
Szedł zaś z cierpienia, które mąk nie nieci,
A które znoszą wielkie ludu ławy,
Gromada mężów i niewiast, i dzieci.
Rzecze Wódz do mnie: „Azaś nie ciekawy
Tłumu, co smętne te wydaje gwary?
Nim stąd odejdziem, masz poznać ich sprawy.
Bezgrzeszni oni są, ale z tej miary
Jeszcze się zasług zbawienia nie bierze:
Stanowi o nim chrzest, brama twej wiary.
Chociaż w pogańskiej przyszli na świat wierze,
Czci potem Bogu nie złożyli winnej;
Do ich gromady oto sam należę.
Dla tej usterki, nie dla winy innej,
Pobyt znosimy tutaj bezkatuszny,
W tęsknocie żyjąc próżnej i bezczynnej".
Tedy mi serce żal ogarnął słuszny,
Bo w tym przedsionku, na wątpliwe trwanie
Skazan, poznałem poczet wielkoduszny:
„Powiedz, o Mistrzu mój, powiedz, o Panie —
Spytałem, chcąc mieć tę pewność niezbitą,
W której jest wszego błędu zaniechanie —
Wyszedłli który stąd, czy z własnej, czy to
Z cudzej zasługi — i był w niebo-brany?"
A on, odgadłszy mowę mą zakrytą:
„Krótko przed moim rozstaniem z ziemiany
Mocarz tu zstąpił niebiańskiego lica,
Znakiem zwycięstwa ukoronowany.
On z państw tych wywiódł pierwszego rodzica,
Abla, Noego; pośród innych wiela
Abram posłuszny, Mojżesz, praw krynica,
Dawid stąd wyszedł i ród Izraela
Stary; to jest on i ojciec, i syny,
I wysłużona pasterstwem Rachela.
Ich wyprowadził w niebieskie krainy;
A wiedz, że przed tym dostojnym wyborem
Żaden nie zaznał zbawienia człek iny".
Podczas gdy mówił, szliśmy dalszym torem,
Prując się czernią lasu bez ustanku,
Chcę rzec: przechodząc gęstym duchów borem.
Małośmy uszli po okólnym ganku,
Kiedym obaczył blask, niby ognisko
W grubych ciemności gorejące wianku.
Było daleko jeszcze, lecz dość blisko,
Ażebym poznał w pomroków prześwicie,
Że zacne duchy miały tam siedlisko.
„Mistrzu mój, wiedzy i sztuki zaszczycie,
Któż oni i czym dostąpili prawa,
Że wiodą tutaj wywyższone życie?"
Tak pytam. „Czesna — rzekł — i głośna sława,
Co ich wyniosła pomiędzy ziemiany,
Czyni, że niebo tu im wyższość dawa".
Wtem głos się rozszedł echem powtarzany
I brzmiał: „Przed wieszczem najwyższym chyl czoła!
Wraca cień jego, co był nam zabrany!"
A gdy się echo uciszyło zgoła,
Ujrzę idące cztery wielkie cienie:
Twarz ich ni smutna była, ni wesoła.
Rzecze Wódz dobry: „Obróć swe spojrzenie
Na tego, który mieczem w dłoni toczy,
A co go inni w takiej mają cenie;
To król poetów, Homer; ten, co oczy
Ma uśmiechnięte, mistrz satyr, Horacy;
Owidiusz trzeci; Lukan czwarty kroczy.
Że dostojeństwem wszyscyśmy jednacy,
Hołd mnie złożony wszystkich w sobie brata:
Więc słuszna, że mi są łaskawi tacy".
Widziałem zatem słynną pośród świata
Szkołę książęcia najszczytniejszej pieśni,
Co nad innymi, jak orzeł, polata.
Gdy pogwarzyli z sobą ci rówieśni,
Uprzejmej ku mnie obracali twarzy.
Wódz się uśmiechał... A jeszcze mię cześniej
Przyjmie ta rzesza i większym obdarzy
Zaszczytem, bo mię w swym gronie pozdrowi
Jako szóstego śród słowa mocarzy.
Roztrząsaliśmy, idąc ku ogniowi,
Rzeczy, o których z równego powodu
Tam się mówiło, jak tu się nie powie.
Do stóp my doszli wspaniałego grodu,
Otoczonego murem siedmiorakim
I piękną rzeczką; choć nie było brodu,
Przeszliśmy tędy, niby suchym szlakiem;
Potem bram siedmią na świeże murawy,
Gdzieśmy się z nowym spotkali orszakiem.
Lud był szanownej, dostojnej postawy,
Powściągliwego, poważnego wzroku,
A mowy cichej, skąpej i nieżwawej.
Zeszliśmy stamtąd od jednego boku
Na połoninę widną i przestronną,
Gdzieśmy ich wszystkich mieli na widoku.
Tam na zielonej darni mi zjawiono
Duchy, co dawniej były chwałą ziemi;
Gdy wspomnę, drży mi uniesieniem łono.
Druhów Elektry widzę; między niemi
Poznaję wielu: Hektora, Eneja,
Cezara w zbroi z oczyma orlemi.
Z Kamilą widna mi Pentezyleja,
A obok ojca swojego, Latyna,
Lawinia, w której Włoch była nadzieja.
Brutusa widzę, co wygnał Tarkwina;
Lukrecję, Julię, Marcję i Kornelę,
I samotnego z boku Saladyna.
A gdy oczyma nie opodal strzelę,
Mistrza spostrzegam mężów pełnych wiedzą,
Na filozofów siedzącego czele.
Cześć mu oddają, skinień jego śledzą
Sokrat z Platonem, z nimi mędrców świta;
Ci dwaj najbliżej u boku mu siedzą;
Przypadkowości głoścę, Demokryta,
Anaksagora, Diogena, Talesa,
Empedoklesa, Zena, Heraklita
Poznaję; znawcę ziół Dioskorydesa
I Euklidesa, i Ptolemeusza,
I Avicennę, i Hipokratesa,
Galiena, cnego Senekę, Linusza,
Tuliusza; przy nich skał i drzew pieśniarza,
Który zwierzęta lirą swoją wzrusza.
I Awerroesa, twórcę Komentarza —
Przedmiot rozległy, pióro me nie rące,
Nie wszystko, com tam oglądał, powtarza.
Z sześciorga — dwu nas zostało w rozłące;
Nowym Wódz dobry szlakiem ruszył ze mną
Z cichego świata w światy wiecznie drżące,
W nową dziedzinę, nieśmiertelnie ciemną.

Przejdź do Pieśni V - Piekło

Czytaj dalej: 5. Boska komedia - Piekło - Pieśń V - Dante Alighieri