Boska komedia - Piekło - Pieśń I

Autor:
Tłumaczenie: Edward Porębowicz

Pieśń pierwsza jest alegorycznym wprowadzeniem do poematu. Zbłądziwszy w ciemnym lesie, Dante dociera do podnóża świetlanej góry, na którą bronią mu wstępu trzy dzikie zwierzęta: Pantera, Lew i Wilczyca. Zrozpaczonemu poecie ukazuje się Wergili i proponuje wspólną wędrówkę przez piekło i czyściec, zaznaczając, że po raju oprowadzi Dantego bardziej godna osoba.

W życia wędrówce, na połowie czasu,
Straciwszy z oczu szlak niemylnej drogi,
W głębi ciemnego znalazłem się lasu.
Jak ciężko słowem opisać ten srogi
Bór, owe stromych puszcz pustynne dzicze,
Co mię dziś jeszcze nabawiają trwogi.
Gorzko — śmierć chyba większe zna gorycze;
Lecz dla korzyści, dobytych z przeprawy,
Opowiem lasu rzeczy tajemnicze.
Nie wiem, jak w one zaszedłem dzierżawy,
Bo mną owładła senność jakaś duża
W chwili, gdy drogi zaniechałem prawej.
Gdym jednak przybył do góry podnóża,
Którą zaparty owy wądół kona,
Stąd się, jak rzekłem, taki strach wynurza,
Podniósłszy głowę, widzę, a ramiona
Góry już swymi promieniami stroi
Gwiazda wodząca tuziemskie plemiona.
Więc się z widoku tego uspokoi
Przestrach, w jeziorze serca rozkiełzany
Przez noc bolesnej bezotuchy mojej.
A jak człek z morza na ląd ratowany
Z piersią dyszącą staje i z daleka
Oczyma jeszcze bada groźne piany,
Tak, było, duch mój, podczas gdy ucieka,
Pogląda za się na przebytą drogę,
Co nie przepuści żywego człowieka.
Więc gdy mdłe ciało odpoczynkiem wzmogę,
Znów po bezludnych progach stopy nużę,
Wciąż niżej mając wyprężoną nogę.
Wtem tam, gdzie ścieżka strzelała ku górze,
Znienagła mi się zjawiła u stoku
Zwinna Pantera o plamistej skórze.
Ta z mej osoby nie spuszczała wzroku
I tak męczyła w moim wstępowaniu,
Że kilka razy chciałem wracać kroku.
Była to właśnie chwila na zaraniu:
Wschodziło słońce z onym gwiazd orszakiem,
Co z nim świeciły, gdy w pierwozadrganiu
Świata Pramiłość wiecznym pchnęła szlakiem
Przepiękne twory; więc ta pora świeża
I wiosny bliskość były dla mnie znakiem,
Że przecież ujdę pstrokatego zwierza;
Ale tuż trwogę poczułem niemałą,
Gdy Lew przede mną wyrósł u pobrzeża.
Głowę podnosił i jak mi się zdało,
Szedł prosto na mnie, taki wściekły z głodu,
Że przerażone powietrze truchlało.
Potem Wilczyca, nabrzmiała od płodu
Żądz wszelkich, mimo że chuda i sucha,
Sprawczyni nieszczęść mnogiego narodu,
Swoim widokiem zgnębiła mi ducha
I w takie wreszcie strąciła rozpacze,
Że dojścia szczytu sczezła mi otucha.
A jak z wygranej ucieszeni gracze,
Kiedy przeciwny zasię wiatr powieje,
Bledną i wszystka myśl się w nich rozpłacze,
Tak ja od zwierza porywczości mdleję
I, odpychany, cofam się ze skały
W stronę przepaści, gdzie słońce niemieje.
Już moje stopy w dół się obsuwały,
Gdy przed oczyma kształt się zjawił mglisty,
Jakby milczeniem długim spowietrzały.
Gdym go obaczył w puszczy opoczystej:
„Pożal się, proszę — wołam do zjawienia —
Cień-li czy człowiek jesteś rzeczywisty!"
„Nie człowiek, jednak z ludzkiego plemienia;
Ojców Lombardów miałem — rzekła mara —
Z mantowańskiego oboje nasienia.
Urodziłem się za Jula Cezara,
A za Augusta cnego żyłem w Rzymie,
Gdy panowała bogów kłamnych wiara.
Poetą byłem i w epicznym rymie
Uszłego z dumnej Ilionu ruiny
Anchizowegom syna głosił imię.
A ty, przecz wracasz w nieszczęsne doliny?
Czemu nie śpieszysz na górę, rodzice
Wesela, gniazdo radosnej nowiny?"
„Więc Wergilego oglądam? Krynicę,
Skąd płynie słowa strumień tak obficie?" —
Odezwałem się, zasromawszy lice.
„O ty, poetów światło i zaszczycie!
Niech mię zalecą miłość i uwaga,
Com z nią na myśli twojej szedł wykrycie.
Ty jesteś Mistrz mój, ty moja Powaga:
Przez cię jedynie styl mój nabył piętna
Sztuki, skąd dzisiaj moja cześć się wzmaga.
Płoszy mię bestia, przejściu memu wstrętna:
Dopomóż, mędrcze sławny! Oto ginę
Z trwogi i żywiej dygocą mi tętna".
„Ścieżki potrzeba obrać tobie ine —
Rzekł, widząc oczu moich zapłakanie —
Jeżeli przebrnąć życzysz tę gęstwinę.
Bo owa bestia, co mię wołasz na nię,
Nikomu drogą swoją przejść nie daje:
Póty przeszkadza, aż w nim dech ustanie.
A tak złośliwe chowa obyczaje,
Że zachłannością jej chciwość się mnoży
I tym głodniejsza, im się bardziej naje.
Rozliczny jest zwierz, z którym cudzołoży
I dotąd będzie, aż nadejdzie żwawy
Chart, co ją na śmierć w boleściach umorzy.
W glebie ni kruszcu nie poszuka strawy,
Jedno w rozumie, mocy i miłości;
Ojczyzna jego: pośród Feltr dzierżawy.
Nędznej Italii on wybawi włości,
Dla których Turnus, Kamila dziewica,
Euryjal, Nizus położyli kości.
Odeń ścigana z grodu w gród Wilczyca
Na powrót w piekieł dostanie się władze,
Skąd ją przysłała zawiść zazdrośnica.
A ja tak dbale o twym dobru radzę,
Żeć przewodnikiem będę; skroś tej góry
Przez wiekuiste miejsca przeprowadzę,
Kędy usłyszysz rozpaczliwe chóry,
Przyjrzysz się duchów przebolesnej rzeszy,
Co z wszystkiej piersi woła o skon wtóry.
Potem tych ujrzysz, których płomień cieszy,
Rozradowując nadzieją niepłoną,
Że się ich wniebowstąpienie przyśpieszy.
A gdy zajść zechcesz aż tą jasną stroną,
Godniejszej zdam cię, niźli moja, pieczy
Na dalszą drogę, gdzie iść mi wzbroniono.
Bo owy Władca i Król wszystkich rzeczy,
Za me prawdziwej wiary nieuznanie,
Wstępu do miasta swojego mi przeczy.
Wszędy rząd jego, lecz tam królowanie;
Tam ma stolicę, tam wysokie trony;
Szczęsny, w wyborze kto mu się ostanie".
„Poeto — rzekę, takim zachęcony
Słowem — przez Boga nie znanego tobie,
Bym z tej i gorszej doli był zbawiony,
Tam, gdzie powiadasz, wiedźże mię w tej dobie;
Niechaj obaczę te Piotrowe progi
I tych, co mówisz, że jęczą w żałobie".
Ruszył — ja za nim w trap dźwignąłem nogi.


Tłumaczenie: Edward Porębowicz

Czytaj dalej: 2. Boska komedia - Piekło - Pieśń II - Dante Alighieri