Kasper Karliński

 AKT I.



(Starożytna kommata z wejściem wolnem na podwórzec zamkowy).

 SCENA I.
 KARLIŃSKI, ZAREMBA, STADNICKI i Szlachta.
 KARLIŃSKI.
Więc Zygmunt przeszedł? a mówże nam wasza.
 ZAREMBA.
Gorącą prawie mielibyśmy kaszę.
Jam z razu poczuł ze coś źle się dzieje;
Wołam na swoich: „trza tu działać siłą
Bo zły jak widzę w tem kole wiatr wieje.”
Ano — z porządku opowiem jak było.
Skoro już stanął poczt ziem i powiatów,
I elekcyjny sejm został otwarty,
Hetman Zamojski o buławę wsparty,
Rzekł: „aż dwóch mamy na tron kandydatów —
Królewicz szwedzki i rakuski książę,
Obaj cnót wielkich, każdy z męstwa słynie.
Lecz do pierwszego nić dziejów nas wiąże,
Bo w jego żyłach krew Jagiełłów płynie.
Jego podaję — bo on z krwi nam drogiej,
Na tron królewski jako kandydata!”
— Byłby wraz przeszedł, gdyby nie prywata,
Co jako ślimak pokazała rogi.
Bo pan Zborowski z ansy do hetmana
Krzyknął — a za nim jurgieltników gardła:
„Precz z tym Szwedzikiem! Maksymilijana
Na tron prosimy!” — Bracia się rozdarła
Na dwa obozy; ścierały się głosy,
Już nawet szable zabrzękały głucho.
Widząc to Prymas, wzniósł ręce w niebiosy,
Nakazał ciszę — daliśmy mu ucho.
„Ano, nie skończym mili bracia — rzecze,
Bo w poniewierce widzę karność, cnota —
Zażarci, na się dobywacie miecze,
Wszakci jest wyjście — porachujmy wota!”
Nuż więc obliczać z której strony racja?
W tem prymas powstał, wzniósł powtórnie dłonie,
I rzekł wzruszony: „Deo nostro gratia!
Zygmunta królem ogłaszam na tronie!”
Więc w naszych radość zagrała niezmierna,
Z tysiąca piersi jeden okrzyk bije:
„Rex Sigismundus vivat in aeterna!
Król Zygmunt trzeci niech żyje!”
 WSZYSCY (oprócz Stadnickiego).
 Niech żyje!
 KARLIŃSKI (do Stadnickiego).
Wołaj waść z nami!
 STADNICKI (z sarkazmem).
 Cóż mi po tej pracy,
Skoro ja z wami nie mogę iść zgodnie.
Pięknego króla obrali Polacy —
No, teraz pod nim mogą spać spokojnie.
Z babięty kądziel przyjdzie im prząść pono,
Kłaść ciepły kubrak lisiurką podszyty —!
Gdzie jemu rządzić berłem i koroną,
Chyba być klechą w Rzeczypospolitej!
 KARLIŃSKI.
Na Boga! cóż to czytam w waszej twarzy?
Wprawdzie król w modłach wiedzie żywot cichy,
Lecz lubi pracę —
 STADNICKI (j. w.).
 Prawda, złoto smaży,
Lub na pacierze chodzi między mnichy.
Chcecie — to powiem co o nim słyszałem:
Mówią, gdy djabła czuje za kołnierzem,
Progi kaplicy zmiata kornem ciałem,
A ksiądz go grzmoce święconym skaplerzem.
I toż ma król być, to pobożne chłopię?
Aż mię śmiech zbiera — to dzieciuch wyraźnie!
Każę na polu wnet zasiać konopie,
Bo nuż mu braknie postronków na łaźnię,
Trza sobie skarbić względy króla — pana.
 v. RITTERHOFF (cicho do Stadnickiego).
Miarkuj się w mowie, bo patrzą na ciebie,
Odgadną wszystko —
 KARLIŃSKI.
 Wszem w obec to znana
Że waszeć przysiągł na Chrystusa w niebie,
Iść z naszą partją —
 STADNICKI.
 Dotrzymam z ochotą,
I pójdę, byle nie leźć tylko w błoto.
 KARLIŃSKI.
Nie małym waść mię nabawił kłopotem —
Jak to rozumieć? —
 STADNICKI.
 Zrozumiesz mię potem.
 v. RITTERHOFF (j. w.).
Milczcież na Boga!
 STADNICKI.
 Zresztą, wolne zdania
U wolnych ludzi. — Choć serce się skłania,
Nie taję, w stronę inego wybrańca,
Skoro nam Prymas dał już pomazańca
I kraj się zgodził — nie kłóćmyż się o to.
To król pobożny ten Zygmunt, zajęty
Jedynie niebem — gotówem piechotą
Do jego tronu, jak do ziemi świętej,
Odbyć pielgrzymkę, błagać przebaczenia.
 KARLIŃSKI.
Mowa waszmości goryczą zaprawna!
Wy nie trzymacie z Zygmuntem —
 STADNICKI.
 Rzecz jawna,
Że chciałem pana z innego ramienia:
Ot, Maksymiljan jak stworzon na króla,
Karmazyn, krew w nim zacna — nie nowina,
A sława jego jak wiatr w świecie — hula.
 ZAREMBA (n. s.).
Gdzie on w niemczyku widzi karmazyna?
 KARLIŃSKI.
Lecz gdy Zygmunta ozdabia korona,
O tamtym niechże cisza będzie głucha,
Sprawa skończona!
 STADNICKI.
 Skończona, skończona!
(n. s.) Dopóki znów jej szatan nie rozdmucha.
 ZAREMBA.
Ano, niech skończę, pozwólcie łaskawie,
Bo nie tak gładko do reszty się wiodło.
Ledwie że Prymas zabrał głos w tej sprawie.
Zborowski, nagle jakby go coś bodło,
Zerwał się z miejsca i krzyknął nam w uszy:
„Nie ma tu zgody! nie idziem z Zygmuntem!”
A za nim cała partja się poruszy,
Krzycząc i grożąc. — Skończyła się buntem
Sprawa, z początku tak pięknie zaczęta —
A pan Zborowski, jął się tejże chwili,
Jakby do boju sprawiać regimenta.
I tak odwetem strasznym zagrozili
Z chorągwią łącząc się Maksymiljana.
 STADNICKI (na ucho do Ritterhoffa).
Cesarscy tutaj! więc nasza wygrana!
 KARLIŃSKI (smutno).
Panie Zborowski! mszcząc się śmierci brata,
Przeciw ojczyźnie z wrogiem wchodzisz w zmowę?
Strzeż się! w powietrzu wisi topór kata,
Na pieniek własną możesz ponieść głowę.
Więc dla jednego człowieka swywoli,
Kraj ma się cały pogrążyć w wichurze?
 (do Zaremby)
Ładź mi do drogi! może Bóg dozwoli,
Że mi się uda zażegnać tę burzę.
 (Wychodzi z Zarembą, za nimi Szlachta.)


 SCENA II.
 STADNICKI i v. RITTERHOFF.
 STADNICKI.
Idź stary głupcze, gardłuj na Szwedzika
Bo, jak on, toniesz w modlitwach i poście!
Dzisiaj się z pieluch kraj cały ocyka,
Ojczyzna myśli o sile, o wzroście!
Co nam da Zygmunt? co? — księże szkatuły
Puste, jak twoja, starcze, głupia głowa!
A Maksymiljan niesie nam tytuły,
Splendor korony — to nie na wiatr słowa! —
 v. RITTERHOFF.
I nie dość na tem — hojność jego znana,
A ceniąc w Waści animusz rycerski,
Może straż odda pieczęci kanclerskiej,
Albo wam wręczy buławę hetmana.
 STADNICKI.
No, no — nie o to teraz tutaj chodzi;
Choć zawsze, było, przestawam na małem —
Sądzę, że król mi drogi nie zagrodzi,
Bom jego sprawie oddan sercem całem.
Byle po myśli poszły mi zamiary! —
Tylko ten starzec bruździ mi zuchwale —
No, jeśli jego o ziemię powalę,
Przy nas zwycięstwo! Krzep się dobrze stary!
 v. RITTERHOFF.
Lecz ty się kochasz tutaj, a pod tchnieniem
Niewieścich czarów, nawet pierś rycerska
Topnie, niebożę, jak wosk pod płomieniem.
 STADNICKI.
Ba! lecz powinność —
 v. RITTERHOFF. (kończąc)
 I pieczęć kanclerska!
 STADNICKI.
Zresztą, poprzysiądz mogę wam na duszę,
Że chociaż amor drasnął mię niestety,
Dosyć mam siły nad sobą — i tuszę,
Że mię pod bucik nie wezmą kobiety.
 v. RITTERHOFF.
No broń się mocno! miłość ma swe prawa,
Sto razy wraca choć się jej wyrzeczem,
Z nią nie wojować fantazją, ni mieczem! —
Lecz ten Karliński — z tym trudniejsza sprawa
Ma wpływ u szlachty, poparcie na dworze
Hetmańskim —
 STADNICKI.
 Wiesz ty, co nienawiść może?
Rani śmiertelnie jak zatruta strzała.
A ród Stadnickich do Karlińskich gniazda
Oddawna zemstą przytłumioną pała.
Dotąd szczęśliwa świeciła im gwiazda —
Bo czy to w polu, czy to na urzędzie,
Oni rycerstwa stanowili czoło.
Lecz poprzysięgam! dłużej tak nie będzie! —
Widzę, jak skręca się fortuny koło
Na moją stronę — pochwycę je w locie!
A że mię urok twarzyczki niewieściej,
Trzyma w uwięzi — że tam przy ochocie,
Człowiek się z ładną dziewczyną popieści,
Toć to miłością jeszcze mię nie ślepi.
Gdy o mnie idzie — nie szczędzę nikogo!
Jeśli mi płacząc, u nóg się uczepi,
Jak sprzęt zbytkowny odtrącę ją nogą.
Na to żem przyjaźń udawał kłamaną,
Wchodził w te progi — kując zemstę głuchą,
Bym z rąk Karlińskich weselne brał wiano,
A idąc po nią — odchodził z dziewuchą?
Jeśli w ich głowie myśl taka powstała,
Niech się nią bawią — niech się próżno kuszą
Ziścić zamysły! — — Tam mię woła chwała,
Dostojność czeka —
 v. RITTERHOFF (n. s.).
 Mam cię teraz z duszą!
 STADNICKI.
Nie tak to łatwo rządzić sercem mojem —
Serce ze stali mam! —
 v. RITTERHOFF (kończąc).
 I miecz ze stali!
Umiej go użyć — reszta w ręku twojem —
Lecz i mnie pilno — tam się burza pali.
 STADNICKI.
Spiesz waść — i naszych w obozie uwiadom,
Że wraz przybędę, może jeszcze nocą.
 v. RITTERHOFF.
Przybywaj waszmość, przybywaj z pomocą.
Tymczasem tutaj, jako miejsc tych świadom,
Czuwaj w tym zamku — i śledź Karlińskiego
Na każdym kroku — powściągaj go proszę.
 STADNICKI.
A nie zaszkodzi jeśli Zborowskiego
O planach jego uprzedzisz potrosze.
Wspólnemi siły łatwiej się coś sklei,
Powiedz co bredził — i przeszkodź nim pocznie
Nawracać braci, tonem kaznodziei.
 v. RITTERHOFF.
Czekam w obozie.
 STADNICKI.
 Stawię się niezwłocznie.
 (v. Ritterhoff odchodzi.)


 SCENA III.
 STADNICKI (sam)
Co mi ten niemczyk paplał o miłości?
Miłość? ja nie znam jej, to są tumany!
We mnie gra tylko burza namiętności,
Gruchań gołębich język mi nieznany.
Lecz czemuż o niej pamięć mię przeklęta
Ściga i kąsa jak trujące węże.
Precz z nią! dość siły by potargać pęta,
U nóg Omfalji Herkules nie lęże —
 (po chwili)
Śliczna to dziewka! — jak ptaszka z gałęzi
Lub Bekwarkowej lutni głos jej dźwięczy.
Wzrok jej me serce trzyma na uwięzi,
Jak lichą muszkę w siateczce pajęczej.
Rozerwę sieć tę, lub dziewkę przykuję
Do moich losów, że się nie wyłamie — —
Ja jej nie kocham — a przecież coś czuję
Tutaj — — Czy serce zwodzi mię, czy kłamie?
Co bądź w niem kipi — ta sarenka młoda
Duszą i ciałem do mnie już należy.
Panie Karliński, szkoda mi cię, szkoda,
Że to z jej ręki grom w ciebie uderzy.


 SCENA IV.
 STADNICKI, KARLIŃSKI, ZAREMBA, HANNA, KARLIŃSKA i DOROTA
 (Dorota z Zygmusiem na ręku).
 KARLIŃSKI.
Ano, jam gotów — (do Stadnickiego). Panie Stanisławie,
Bywaj zdrów waszeć — pod strażą czci twojej,
Całe me mienie pozostawiam prawie —
Bądź wojskim tutaj! (do rodziny.) Żegnajcie mi moi!
Wrócę niebawem i tuszę, zastanę
Wszystko jak dawniej zdrowo i wesoło.
(do Hanny) No Hanno, daj mi swoje śliczne czoło,
Czegoś tak dziwnie dzisiaj utroskane.
 (przyciska ją do piersi).
Cóż to, drżyż dziecko? no, no, ptaszko płocha,
Jeszcze daleko do ślubnej łożnicy —
 KARLIŃSKA (miarkując męża)
Mężu!
 KARLIŃSKI.
  Rumieniec na licu dziewicy,
Zdradza, że serce dziewczyny już kocha.
A co, nie zgadłem? puk, puk — jak uderza —
Dziewka znalazła swojego rycerza
Jak w gminnych baśniach, o których lud baje!
(dobrodusznie do Stadnickiego) Bierz ją rycerzu!
 STADNICKI (n. s.)
 Sam mi ją oddaje,
Sam, Bóg mi świadkiem —
 KARLIŃSKI.
 Zmrok pada — do drogi!
Bóg z wami!
 KARLIŃSKA.
 Mężu, pobłogosław syna.
 KARLIŃSKI (do Doroty).
Daj mi to dziecię. (bierze je na ręce) Pociecho jedyna!
Daj Bóg, gdy wrócę szczęśliwie w te progi,
Abym cię witał i zdrowym i hożym.
Teraz cię synu żegnam krzyżem Bożym,
Opieki niebios przyzywam dla ciebie,
Niech mi cię strzegą aniołowie w niebie.
 STADNICKI.
Pozwól mi sobie towarzyszyć w drodze —
 KARLIŃSKI.
O nie, bo Hanna będzie okiem łzawem
Ścigać cię wszędy — zostań przy niebodze —
 STADNICKI.
No, więc do brony — powrócę niebawem.
 (Odchodzą wszyscy oprócz Hanny.)


 SCENA V.
 HANNA (sama).
Nawet nie spojrzał i nie wyrzekł słowa!
Stał obojętny, gdy stryj prawił tyle,
Że aż lic moich krasa purpurowa,
W krwawą się barwę mieniła co chwilę.
Co się z nim stało? — lecz to minie, minie,
Powróci do mnie, do serca przyciśnie —
Albo to serce we łzach się rozpłynie,
Lub jak dyjament w sto gwiazd się rozpryśnie.
 (Po chwili.)
Po cóż ja płaczę — i czemu drżę cała —
Tu nań zaczekam, modląc się w cichości!
 (Idzie do modlitewnika, bierze książkę i wyjmuje z niej zeschłą różę.)
Znowu cię witam różo moja biała,
Pierwszy zadatku tajemnej miłości!
O inszy on był wtedy — gdy we włosy
Wpinał cię moje — i inszą tyś była;
Na listkach twoich lśniły krople rosy,
W których się jego miłość źwierciedliła.
Dziś biały kwiatku zeschły listki twoje,
Że lada wietrzyk zdmuchnie je i skruszy. —
Tak oto więdnie biedne serce moje,
I tak znikają marzenia mej duszy.
 (rzewniej)
Powracaj kwiatku między zżółkłe karty
Tej świętej księgi — pożałuj niebogę,
Opowiedz niebu dzieje mej rozdartej
Duszy — ja tylko łzą się modlić mogę!
 (Przyklęka płacząc.)


 SCENA VI.
 STADNICKI i HANNA.
 STADNICKI. (nie bacząc Hanny).
Pojechał sobie i mnie oddał pieczę,
Nad domem całym — niech jedzie, niech jedzie.
Zanim z powrotem do dom się przywlecze
Ani śni — jakie szatan tu zawiedzie
Tańce — (spostrzegając Hannę)
  Wy tutaj?
 HANNA.
 Darujcie, odchodzę,
Skoro wam moje nie miłe oblicze;
Nie wiecie jak ja nad tem cierpię srodze.
 STADNICKI (ze wzrastającą namiętnością).
Któż o tem mówi? — Zostań — twe słowicze
Szczebioty, luba, jak deszczyk majowy
Leją na pierś mą balsamiczne zdroje.
O, daj mi patrzeć w jasne oczy twoje,
Czytać w nich słodkiej miłości osnowy!
Kochasz mię Hanno?
 HANNA.
 Cóż się rzec ośmielę —
Patrzcie mi w oczy i czytajcie sami.
 STADNICKI.
Ust twych różanych nigdy fałsz nie plami,
Mów sama o tem —
 HANNA.
 Kocham!
 STADNICKI.
 Wiele?
 HANNA.
 Wiele!
Tak wiele nawet, aż się sama boję,
Czy przez to Boga nie kocham za mało.
 STADNICKI.
Więc mi swe serce oddajesz?
 HANNA.
 Już twoje!
 STADNICKI.
Całe?
 HANNA.
 Że tutaj cząstki nie zostało — (wskazuje na serce)
Całe zabrałeś.
 STADNICKI (n. s.).
 O! klnę się na duszę
Wieczystą, że ją kocham niesłychanie!
Ona jest moją i mieć ją dziś muszę!
 (do Hanny).
Tyś moją Hanno!
 HANNA.
 Twoją, miły panie!
 STADNICKI.
Nie o tem mowa — chciej mię pojąć proszę:
Twój stryj — źle mówię — lecz — nas dzieli zwada,
Dziś mi o ciebie prosić nie wypada
A czekać nie chcę. —
 HANNA.
 Twarz wasza tak blada,
Naprzemian znowu nabiega krwią żywą.
Co was tak trapi, mówcie — a pomogę.
 STADNICKI.
Jeśli mię kochasz miłością prawdziwą,
To zaraz, tutaj, zbieraj się — i w drogę,
Zaraz, natychmiast —
 HANNA.
 I po cóż tak spieszyć?
Bez pożegnania ni z ciotką, ni z stryjem!
To grzech — a ja się, panie, lękam grzeszyć —
Przyjdą zapusty —
 STADNICKI.
 Jeśli ich dożyjem,
To tak daleko — pójdź w objęcia moje,
Będziem szczęśliwi! — Koń czeka przed bramą,
Któż nas dogoni? —
 HANNA.
 Ja się o was boję —
 (Stadnicki unosi ją w pół).
Ratunku!
 STADNICKI.
 Piekło nie wydrze cię samo!

 SCENA VII.
CIŻ i v. RITTERHOFF.
 v. RITTERHOFF (wchodząc).
A! tak — to dobrze —
 STADNICKI.
 W drogę spieszmy, w drogę!
 HANNA (wydzierając się).
Boże!
 v. RITTERHOFF.
  Pozwólcie — ja dźwigać pomogę!
 (wychodzą.)

 Zasłona spada.



AKT II.



 (Sala gotycka, po prawej kominek płonący, przy którym siedzi Karliński;
 drzwi główne, dwoje bocznych, jedne tajemne. Na podłodze porozrzucane
 zabawki dziecięce).

 SCENA I.
 KARLIŃSKI Z ŻONĄ
 KARLIŃSKI.
Ledwiem się z partją przeciwną uporał,
Wracam zbolały i strapiony srodze:
Patrzę, aż wróg mi zagony zaorał,
A w domu rozpacz i smutek znachodzę.
Lecz jak to było? opowiedz Barbaro!
 KARLIŃSKA.
Stadnicki czyhał na godzinę szarą,
A gdy zmrok zapadł, wężowemi słowy
Usidlił dziewkę!
 KARLIŃSKI.
 Na mych przodków głowy!
Na których hańba taka nie postała
Klnę się, że będzie pomszczona zakała
Domowi memu!.... Lecz czyż stare druhy
Spały, czy kordów zapomnieli w dłoni?
 KARLIŃSKA.
Poszli — lecz zdążył ubiedz od pogoni!
 KARLIŃSKI.
Z psów pozdejmować trza było łańcuchy!...
Lecz Hanna? Boże, to nadmiar boleści!
Ona, się zdało, cnotliwszą jak inna —
A to gad tylko w postaci niewieściej!
 KARLIŃSKA.
Klnę ci się mężu, że ona niewinna!
 KARLIŃSKI.
Niewinna? cóż to, czyliż ona dziecię,
Że jak niemowlę omackiem poczyna?
Czyżby się zlękła utopić nóż w grzbiecie,
Co się do zdrady niby wąż nagina?
 KARLIŃSKA.
Mężu mój miły! czyż niewieściej dłoni
Przystał kord męski i śmiałość rycerza?
Gołąb' się trwożny, przed jastrzębiem chroni,
Lecz nigdy sił swych z napaścią nie zmierza!
 KARLIŃSKI (nie zważając).
Stadnicki zdrajca, bo złej broni sprawy,
Bo obcym bogom przekupne szle modły!
Alem niewiedział i to cios zbyt krwawy
Ze dłoń po Hannę ściągał człowiek podły!
Lecz ja to ramię nikczemne pokruszę,
A w zemście mojej sam szatan nie sprosta,
W lochach wyzionie i męczarniach duszę...


 SCENA II.
 POPRZEDNI i ZAREMBA.
 ZAREMBA.
Poseł z obozu — Stadnicki Starosta!
 KARLIŃSKI (zrywając się)
Co? on się ważył, on? w tak strasznej chwili?
Tutaj, gdzie posiał ziarna łez i zdrady?
Idź stary głupcze, wzrok cię pewno myli.
 ZAREMBA.
Nie myli Panie! chce zawrzeć układy!
Czeka przy bramie pod osłoną straży —
Jak parlamentarz do zamku się zgłasza,
Nawet do boku nie przypiął pałasza,
Bo czyjaż ręka tknąć go się poważy?
 KARLIŃSKI.
Więc on? on, mówisz? czyżby śmiał zuchwały
Sam, własną ręką ściągać na się burzę?
Igrać z rozpaczą — nie, to krok zbyt śmiały,
A ludzie podli — zazwyczaj są tchórze!
Lub może przyszedł pokorny i zgięty,
Łaski, jak drugi żebrać Iskarjota?
I chce w padalcze owinąć mię skręty,
Niepomny ostrza mojego brzeszczota?
Jakże, czy dobrze patrzałeś mu w oczy?
 ZAREMBA.
Dawna w nich buta kipi i płomienie!
 KARLIŃSKI.
Panie Stadnicki — waść ze mną się droczy,
Nie wiesz, że jedno mej ręki skinienie
A pogrzebowe zaczną dzwony dzwonić.
Dobrze, niech wejdzie! oczy mu zasłonić
I przez kurytarz prowadzić go ciemny.
Stać w pogotowiu, pozapalać lonty!
 ZAREMBA.
Jak każesz wodzu, lecz zachód daremny,
Jemu tu w zamku znane wszystkie kąty (odchodzi).


 SCENA III.
 KARLIŃSKI Z ŻONĄ.
 KARLIŃSKI.
Idź tam Barbaro — ( wskazuje na kaplicę)
 upadnij przed Panem,
I siły błagaj dla męża w tej porze,
By wyszedł cało z tej walki z szatanem —
Aby nie zadrżał —
 KARLIŃSKA.
 Wspomagaj cię Boże.
 (Odchodzi na prawo.)


 SCENA IV.
 KARLIŃSKI.
 (Sam — padając na kolana.)
Ojców mych Boże! któryś od skalania
Gniazda Karlińskich strzegł przez wieków tyle!
Kazałeś cierpieć — toć dodaj wytrwania.
Nieść krzyż kazałeś, więc ukrzep mię w sile!
Ale nie dozwól, o Wszechmocny Panie,
By włos mój siwy, nieskalany niczem,
Aby mój żywot poszedł w najgrawanie!
Bym stał się prochem przed wroga obliczem.
Jam pył w Twych oczach, i w pyle się korzę!
Alem Twą łaską namaszczon przed braćmi.
Niechże jej teraz zniewaga nie zaćmi!
 (Pauza).
I bądź mi sędzią wiekuisty Boże!
 (Powstaje i idzie ku głównym drzwiom.)


 SCENA V.
 KARLIŃSKI — ZAREMBA I STADNICKI.
 ZAREMBA.
Mości starosto, proszę, tędy droga!
(Wprowadza Stadnickiego i zdejmuje mu z oczu opaskę).
 KARLIŃSKI
 (spostrzegając parlamentarza).
Chyba nie było by już w niebie Boga,
Gdyby mi nie dał zdusić tego węża,
Broń się, lub —
 STADNICKI.
 Widzisz, wszak ja bez oręża.
Pohamuj gniew twój — a raczej każ panie
Stawić puhary i omszałą flaszę.
Ja zgodę niosę! Daj mi posłuchanie
Na osobności —
 KARLIŃSKI.
 (do Zaremby) Zostaw nas tu Wasze!
 (Zaremba oddala się.)


 SCENA VI.
 KARLIŃSKI I STADNICKI.
 STADNICKI.
Czyśmy bespieczni?
 KARLIŃSKI.
 Jak więźniowie w celi...
 STADNICKI.
Żołnierz, nie lubię długich ceregieli —
Otwarcie powiem co mię tu sprowadza:
Mości Karliński! czyście poszaleli!?
Wódz nasz potężne siły nagromadza,
Za chwilę może, za jedną godzinę,
Cały ten kurnik obróci w perzynę.
 KARLIŃSKI.
Niech czart go wiedzie, jeśli się poważy!
Lecz ja kur czujny, i póki na straży
Stoję, potrafię bez rady Waszmości,
Wykurzyć z zamku nieproszonych gości!
 STADNICKI.
Więc to stanowcze słowo i ostatnie?
 KARLIŃSKI.
Raz tylko mówię i nie cofam słowa:
Mospanie, nie dam uwikłać się w matnię,
Niby gładyszek albo białogłowa!
Rozumiesz waszeć?
 STADNICKI.
 Trudna z wami rada!
 KARLIŃSKI.
Trudna, i słowo waści nic nie nada!
 STADNICKI.
Jednakże wódz nasz do układów skory,
Chcąc zaoszczędzić krwi zacnej narodu,
Przyrzekł, gdy klucze przyślecie do grodu:
Wszelkie wam odda rycerskie honory,
Wolno do domów puści panów braci,
Wszystkim pretensjom zadosyć się stanie!
A Maksymiljan przysługę odpłaci,
Może dostojność....
 KARLIŃSKI.
(Z oburzeniem) Nie kuś mię szatanie!
Nie dość, żeś hańbą skalał próg w tym domu,
Wbrew urągając potężnym niebiosom —
Chcesz jeszcze piętno przekupstwa i sromu
Narzucić gwałtem moim siwym włosom?
Czyliż ci nie dość, żeś już własne serce,
Żeś wolne ramię przykuł do łańcucha?
Jeszcze się kusisz jak nocni morderce,
Zabijać braci najczystszego ducha!
Sądzisz że —
 STADNICKI.
 Mości Karliński! dość tego —
Ja milczeć umiem — ale klnę się Waści,
Ze pięścią gołą obronię napaści!
 KARLIŃSKI.
Ja się nie lękam — a czy wiesz dla czego?
Bo już to ramię i serce nie twoje —
Bo z własnej woli nic ci nie ostało:
Męstwo i cnotę sprzedałeś oboje,
A w ręku wroga jesteś tylko strzałą —
Tak, gdzie się zwrócisz — o wieczna sromoto
W ślad za twym krokiem pójdą od jej chwili
Ci, co twą wolność i wiarę kupili:
Boś niewolnikiem stał się im za złoto!
Lecz samotnemu straszno żyć na świecie,
Mroków się nocy lękają wyrodni!
Zbyt ciężka hańba, która pierś twą gniecie,
Przeto wspólnika szukasz tu dla zbrodni.
Lecz go nie znajdziesz w lichej garstce ludzi,
Której moc Boska jedyną obroną.
Której występek sumienia nie brudzi:
Co śmierć przenosi nad wolność shańbioną!
Idź ztąd — daremnie kalasz własne gniadzo,
I w oczach wrogów obryzgiwasz błotem —
Pod złą ci przyszło poczynać dziś gwiazdą,
Nie kupisz cnoty — bo tu cnota złotem.
Lecz znajdź mi okup na polskie sumienie
Godny, a sam się tragować pokuszę.
Powiedz, czem wrogów z ojczyzny wyżenię,
A za ich pogrom własną ci dam duszę.
 STADNICKI.
Mości Karliński, tak straszna zniewaga —
 KARLIŃSKI.
Krwią się zmyć żądna, czy taka myśl wasza?
Niechajże ona do śmierci cię smaga!
Ja twą posoką nie splamię pałasza.
Mógłbym cię tutaj zahaczyć na wędzie,
Bo mnie twa godność poselska nie sroga. —
Lecz wzgarda raczej niech karą ci będzie!
Żegnam! otwarta Waści z zamku droga!


 SCENA VII.
 STADNICKI (sam).
Jak psa mię przyjął i jak psa wypędza,
Ale ja hańby mojej nie daruję!
Mości Karliński, wątła bardzo przędza,
Na której Wasze plany swoje snuje!
Znam wszystkie przejścia i drogi tajone!
Będziem się ważyć, a ujrzym po chwili
Szczęścia i pomsty szale pochylone,
Na czyją stronę fortuna przychyli? (Pauza)
Zdrajcą mię nazwał ten starzec zuchwały,
A jam w krwi jego nie skąpał oręża?
I jak on wielki, tak ja byłem mały,
Czułem, że jakaś siła mię zwycięża.
Jam się nie pomścił? o wieczna sromoto!
A on mię raził słowami jak gromem...
Za to jak Samson potrzęsę tym domem,
Aż własne gruzy starego przygniotą.
 (Pauza.)
Ale i wtedy z pod krwawych popiołów
Grzmieć będzie słowo z ust strasznego Boga:
„Nie kalaj zdrajco! mogiły aniołów,
„Z piętnem Kaima w świat — otwarta droga!”
 (Wchodzi Zygmuś i zbiera zabawki.)
Korzyć się niebu z taką ciężką winą,
Darmo, Bóg nie da łaskawego ucha —
 (Zwracając się nagle do dziecka:)
Módl ty się za mną anielska dziecino,
A Bóg aniołów, może cię wysłucha?
Nie chcesz się modlić... o znam cię pacholę
Co niewinnością przygniatać chcesz zbrodnie.
Zgaszę tę gwiazdkę co lśni na twem czole,
A w ręce dam ci pogrzebu pochodnię.
Tak będziesz ojcu przyświecać w żałobie,
Jak blada jutrznia gdy gaśnie przed rankiem.
Nie chcesz się modlić, a więc ja cię zrobię
Stadnicki szatan, maleńkim szatankiem.
(Porywa dziecię na rękę, które z krzykiem wydziera się.)
Poczekaj teraz ty stary zuchwalcze,
Nawiodę ja ci strasznej grozy chmury,
A w chmurach piorun! No, cicho bądź malcze!
Albo twój czerep roztrzaskam o mury!
 (Znika w tajemnych drzwiach.)


 SCENA VIII.
 KARLIŃSCY (wchodzą z prawej)
 KARLIŃSKA.
Czemuś o biedną nie pytał niebogę?
 KARLIŃSKI.
Wszak dobrowolnie obrała tę drogę —
Ja zwracać nie chcę, niech jadą na światy
W rzeczy publiczne nie mięszam prywaty —
A to prywatny mój ból — a to żarty —


 SCENA IX.
 CIŻ I ZAREMBA. (wpada)
 ZAREMBA.
Panie, dostałem języka od warty:
Widziano z wałów, jak Stadnicki w pole
Unosił konno jakoweś pacholę.
Po jasnych włosach i po białej świcie,
Poznano wodzu, że to twoje dziecię!
 KARLIŃSKA (z bolesnym krzykiem)
Boże! (pada zemdlona.)
 KARLIŃSKI.
(do Zaremby) Szalony starcze! mów przez piekło,
Czy dziś twe oczy złe jakie urzekło,
Ale nie, widzę, otworem drzwi stoją!
Tak, tą kryjówką co wiedzie w manowce,
Uniósł dziecinę tę najmilszą, moją!
Hej stary! wybrać najlepsze wierzchowce,
Osiodłać żwawo i ruszyć w sześć koni!
A kto mi pierwszy chłopięcia dogoni,
Kto stroskanemu wróci ojcu dziécię,
Oddam mu wszystko — i mienie i życie.
 (Zaremba odchodzi.)
 KARLIŃSKA.
 (powstaje i bieży do okna)
Ha, pędzą — gonią — padł wystrzał — o Boże!
Synu mój — Gdzież są? zginęli w tym pyle.
 KARLIŃSKI.
Ukój się żono, Bóg im dopomoże,
Nie długo czekać, powrócą za chwilę!


 SCENA X.
 POPRZEDNI I DOROTA.
 DOROTA.
 (wbiega jakby w obłąkaniu.)
Gdzie mój gołąbek, gdzie jest moje złoto?
Mówcie! przez święte Chrystusowe rany!
 KARLIŃSKI.
Nie ma go, nie ma, nieszczęsna Doroto
 DOROTA.
Gdzie mój Aniołek? porwany, porwany,
Ale ja pójdę, puśćcie mię na Boga!
 (Chce biedz — Karliński ją wstrzymuje.)
Oni mi oddać moje oczko muszą.
Puśćcie mię panie, padnę do nóg wroga,
Może łzy moje ich serca poruszą?
 KARLIŃSKA.
Doroto! jam ci najdroższy skarb w świecie,
Jak drugiej matce z ufnością oddała —
Taraz cię pytam, gdzie jest moje dziecię —
Gdzie syn mój, słyszysz, gdzieś dziecko podziała?
Na toś je z mego uniosła objęcia,
Aby jak kamień zginęło w otchłani?
Ja teraz żądam mojego dziecięcia,
Oddaj mi syna —!
 DOROTA.
 O pani, o pani!
Jam go od chłodu strzegła i od spieki,
Do snu mu główkę tuliłam strudzoną.
On mię tak kochał, że często z opieki,
Z rąk twoich pani na moje biegł łono.
Teraz po łątki wydzierał się swoje,
Jam go puściła — o Boże, i na to
Bym za niem oczy wypłakała moje,
Nie utulona we łzach za mą stratą?
 KARLIŃSKI.
Błogosławiony kto win nie pamięta,
Kto krzywdę bliźnim przebacza z ochotą.
Snać taka była niebios wola święta,
Nie wiń jej przeto!
 KARLIŃSKA.
(wyciągając ręce) Pójdź do mnie Doroto!
 (Ściska ją.)
 KARLlŃSKI.
Straszną nas próbą dotknęły niebiosy!
Wszakże nie sądzić nam wyroków Boga —
Może i dla nas spłynie kropla rosy,
A wspólna boleść już nie jest tak sroga.


 SCENA XI.
 CIŻ i ZAREMBA (wchodząc powoli.)
 ZAREMBA.
Powracam wodzu!
 KARLIŃSKA.
 Starcze, bez dzieciny?
Jakżeś bez dziecka śmiał stanąć przed matką?
 ZAREMBA.
Cnotliwa Pani! nie z naszej to winy. —
Z wrogiem w wertepach nie idzie tak gładko...
Rumaki nasze, jak gdyby do lotu
Skrzydeł im śmigłe przydali orłowie,
Pędziły rączo. Lecz tuż przy parowie
Dzielącym obóz od fortecznych szańców
Musiałem mieć się z swemi do odwrotu.
 KARLIŃSKI.
Ścigać go było do ostatnich krańców!
Podejściem jakiem zaskoczyć zdradzieckiem
Lub zabić...
 ZAREMBA.
 Próżno byśmy się kusili:
Gdy jedna kulka gwizdnęła, w tej chwili —
Od drugiej waszem zasłonił się dzieckiem.
 KARLIŃSKI.
Już po raz wtóry tych forteli zażył
Ten szatan, wzrosły z plugastwa i błota.
Lecz ja się Panu memu będę skarżył,
Przez wszystkie chwile mojego żywota,
Powiem: o, Panie! to był mój ostatni,
Któregom Tobie sposobił od rana.
Lecz wróg do swojej uwikłał go matni,
Z Anioła — zdrady chcąc zrobić szatana!
Lecz ty go Boże wyrwiesz z lwiej paszczęki
Jako Daniela i oddasz mi Panie!
Boś jest potężny!
 ZAREMBA.
 Amen! Niech się stanie.
Tymczasem wodzu nie opuszczaj ręki;
Z pomocą niebios tu działać należy.
 KARLIŃSKA.
Ale cóż począć, radź druhu nasz wierny?
 ZAREMBA.
By dziecię w wrogów wybawić obieży,
Trzeba im okup posłać niepomierny!
 KARLIŃSKI.
Prawda w twych słowach, Niemce lubią grosze,
Bierz więc tę kiesę i nieś im ofierze!
 (Wrzuca do hełmu Zaremby kieskę.)
Potem to brudne śmietnisko rozproszę,
Na którem same snują się handlarze.
 KARLIŃSKA.
Weź i te perły i tę szpilkę drogą,
Którą obmyła stokroć łza matczyna.
I rozpacz moją ponieś, starcze, wrogom,
Byle mi tylko okupiła syna.
 (Składa do hełmu klejnoty.)
 DOROTA.
Weźmijcie także i ten sznur korali.
 (Wręcza je Zarembie.)
Korale duże, ciężkie jak łzy moje.
Na cóż mi dzisiaj odświąteczne stroje,
Gdy skarb mój wszystek wrogowie zabrali?
 ZAREMBA.
Bogate dary na chciwe niemczyska —
Dam im ćwierć naprzód, a potem połowę.
 KARLIŃSKA.
A gdy i całość nic u nich nie zyska?
 ZAREMBA.
Łzy matki rzucę im klątwą na głowę.
 KARLIŃSKA.
W smutku was żegna i w boleści dusza —
Pomnijcie, byśmy witali was radzi.
 KARLIŃSKI.
Mości Zarembo, komu czas, ten rusza,
Niech Bóg waszecia szczęśliwie prowadzi.
(Zaremba chce oddalić się; Dorota wstrzymuje go.)
 DOROTA.
Czekajcie Panie...
 (Zwracając się kornie do Karlińskich.)
 Ja wam służebnicą,
Ale pod moją było dziecię strażą,
I mnie iść za niem —
 KARLIŃSKI.
 A gdy cię pochwycą,
I losy dziecka podzielić rozkażą?
Gdy nie pomogą łzy i prośby twoje —
I zginąć przyjdzie —
 (Karlińska robi giest przerażenia.)
 DOROTA (przerywając)
 Zginiemy oboje.
 (Wychodzą. Karliński żegna ich krzyżem świętym.)

 Zasłona spada.



AKT III.



 (Podwórzec zamkowy — działa na lawetach, przy działach puszkarze.
 Szary poranek; scena stopniowo rozjaśnia się).

 SCENA I.
 KARLIŃSCY później ZAREMBA.
 KARLIŃSKA.
Straszna to trwoga i boleść matczyna,
Utracić syna, jedynego syna,
A z nikąd nawet nadziei promyka.
 KARLIŃSKI.
Czyż serca twego straszniejsza daleko,
Nad własną stratę boleść nie przenika?
Patrz, dzielnej młodzi krew leje się rzeką.
W gruzach świątynie i zagrody leżą,
Ołtarze jeszcze dymią się krwią świeżą,
A groby przodków, których sam Bóg strzeże,
Wróg oplugawił i zorał jak zwierzę.
Zaliż nam wolno, gdzie cierpiących tyle,
Patrzyć, czem własna boleść się osłodzi?
Przecież nie padaj — z obozu za chwilę
Wróci posłaniec — (spostrzegając Zarembę)
 Lecz oto nadchodzi.
Jakież nowiny?
 ZAREMBA.
 Niepomyślne zgoła —
Twarde warunki rokoszanin kładzie;
Wiara schyliła uznojone czoła,
A syn twój został u wrogów w zakładzie.
 KARLIŃSKI.
A jak z okupem?
 ZAREMBA.
 Cóż poczniesz z hołotą,
Jeno się z mojej naśmieli szczerości:
„A co to stary — niesiesz złoto, złoto,
Daj sam — jest za co, będziemy grać w kości”.
I to co miałem połknęli mi gładko.
 KARLIŃSKA.
A cóż mi starcze niesiesz za nowiny?
Nie masz litości nademną — jam matką,
Ja pragnę wiedzieć co tam mój jedyny
Pieszczoch porabia — czy mu tam, na mrozie,
Jest aby na czem przespać się w obozie,
Bo to tak zimno — a otwarte pole.
 ZAREMBA.
Właśnie chcę mówić: widziałem pacholę,
W braku kołyski tarczę wyścielono,
Na wroga szczycie pacholę złożono —
Spało, gdym przyszedł.
 KARLIŃSKI.
 Zły to znak to spanie,
Kto legł na tarczy nie łacno z niej wstanie
 KARLIŃSKA.
Dobra noc synu — sklej senne powieki —
Kto wie, czyś dla mnie nie zasnął na wieki!
 KARLIŃSKI.
I cóż tam jeszcze — mów mi prawdę nagą.
 ZAREMBA (wskazując na Karlińską).
Wodzu — lecz —
 KARLIŃSKA.
 Mów, mów, ja słucham z odwagą.
 ZAREMBA.
Ano, wieść smutna do mnie się przedarła,
Bo mi ją chcieli zataić niecnoty,
Nasza panienka najmilsza umarła!
Nie mogąc przenieść na chwilę sromoty,
W ręku skonała staroście —
 KARLIŃSKA.
 Tak, Hanna
Umarła czysta.
 KARLIŃSKI.
 Hosanna, hosanna!
Chwała bądź Panu na niebie wysokiem,
Że strzegł imienia naszego i domu!
Lepiej że tam się skryła za obłokiem,
Niśli by wróg ją owiał chmurą sromu.
 KARLIŃSKA.
O biedna siostro!
 KARLIŃSKI.
 Cóż mi niesiesz dalej?
 ZAREMBA.
A cóż, złe wszystko — warunki podali
Twarde —
 KARLIŃSKI.
 Lecz jakie?
 ZAREMBA.
 Jeżeli o świcie,
Dzisiaj, mówili — broni nie złożycie,
Jeżeli zanim trzeci kur zapieje,
Z murów chorągiew biała nie powieje,
Zginiecie wszyscy —
 KARLIŃSKA.
 Lecz dziecię, cóż dziecię?
 ZAREMBA.
Pani, mówili że wszyscy zginiecie!
 KARLIŃSKI (do Zaremby).
Choćby tak padło, niech wiedzą nieczuli,
Że mi nad syna droższą ziemią matka —
Dopóki starczy mi prochu i kuli,
Murów tych bronić będę do ostatka!
Lecz gwiazdy gasną — bierz hyżo na wały!
Walka to będzie straszna — Bóg to widzi.
Słuchaj, gdy znajdziesz szmat chorągwi białej,
Podrzej ją w sztuki, niech wróg z nas nie szydzi.
Idź, w pogotowiu niech stoją puszkarze!
Za pośpiech starcze dajesz własną głowę —
Czekać dopóki strzelać nie rozkażę,
Lecz wszystko ma być do szturmu gotowe.
 (Zaremba wychodzi).

 SCENA II.
 KARLIŃSKI (zwracając się do żony).
Nie płacz Barbaro! tu łzy nie pomogą,
Najświętszą sprawę trza okupić drogo,
Bóg dał, Bóg weźmie — o wolałbym raczej
Na ołtarz kraju dać żywot biedaczy,
I własną głowę położyć pod topór,
Niśli to dziecię. — Chcieć im stawiać opór —
Próżno nadzieja do mnie się uśmiecha —
W sercu mem wyją strasznej groźby echa:
Będziesz zabójcą! Precz okropna maro,
Co w duszy na mnie wołasz z wielkim krzykiem:
Odwagi, skoro nie mogę ofiarą —
Miłej ojczyźnie będę ofiarnikiem.
 KARLIŃSKA.
Ty ofiarnikiem? zaliż kraj wymaga
Takiej objaty przed Bogiem i światem —
Żona cię prosi, matka u nóg błaga,
Własnego dziecka wszak nie będziesz katem?
 KARLIŃSKI (surowo).
Niewiasto!
 KARLIŃSKA.
 Jam je przy piersi nosiła,
Na przyszłą kraju gotowałam chlubę;
Lecz mi przemocy wydarła go siła,
A własny ojciec obmyśla nań zgubę.
 KARLIŃSKI (czulej).
Żono!
 KARLIŃSKA.
  O pomnij, że to nasz najmłodszy!
Siedmiu już dałeś ojczyźnie w ofierze,
Nasz Beniamin najmilszy, najsłodszy —
Zaliż i tego Stwórca mi zabierze,
Nieczułą ręką własnego rodzica —?
 KARLIŃSKI.
Bóg ma w opiece i starce i dzieci —
Jeśli go stracim —
 KARLIŃSKA (z wybuchem)
 Ja będę jak lwica
Bronić dziecięcia, mojego dziecięcia,
I chyba z życiem co za niem uleci,
Z macierzyńskigo wydrzesz je objęcia.
 KARLIŃSKI.
Przestań już, przestań — wszak ja ojcem przecie,
I pocóż w pierś mą wbijać ostre noże.
Wszak i ja żono kocham moje dziecię,
Jak rodzic własne dziecię kochać może.
Jam w niem położył całą ufność moję,
Podporę wieku marzył w tej dziecinie,
Przy niej mieć chciałem bespieczną ostoję,
Gdy łódź żywota do brzegu dopłynie.
On miał uświetnić mą tarczę herbową —
Domowi memu nowej dodać chwały:
Stokroć w snach moich ponad jego głową
Widziałem wieniec z wawrzynu wspaniały —
I naraz wszystko niby senna mara,
Prysło przedemną, het — aż w przepaść ciemną!
Panie — straszna goryczy Twej czara,
Jeślim zasłużył — zlituj się nademną.
 (Zaremba wchodzi).

 SCENA III.
 CIŻ i ZAREMBA.
 ZAREMBA.
Wodzu, czas działać — bo widzę, z daleka
Niemców się mnogość leje jako rzeka —
Wróg szturm przypuszcza — a chwila nie minie.
Mniejsza tam o nas, ale syn twój zginie.
 KARLIŃSKI.
Skąd ci się wzięło, skąd syn do tej sprawy!
Jeżeli zginiem, to ten zastęp wraży
Za syna weźmie okup suty, krwawy!
A jeśli szala fortuny przeważy,
I wróg odparty, zwyciężony wszędzie —
 ZAREMBA (przerywając).
To i tak panie syn twój żyć nie będzie.
 KARLIŃSKA.
Cóż to za słowa okropne — mów jaśnie —
 ZAREMBA.
Więc stałem sobie u wyłomu właśnie,
I bystrem okiem patrzyłem przed siebie —
Śnieg lekko pruszył — może ich zagrzebie —
Myślałem w duchu gdy większy popada.
Naraz ta cała w obozie gromada,
Halabard, koni, chorągwi i ludzi,
Nagle się rusza, niby ze znu budzi —
Jak smok wyrasta w kolumnę olbrzymią:
Wloką się działa i pochodnie dymią.
Ha, więc im pilno nabawić się sromu!
Krzyknę na swoich: „czuj duch, strzedz wyłomu!”
I patrzę dalej — aż w tem —
 KARLIŃSKA.
 Panno złota
Z Jasnego Wzgórza! jak on słowa cedzi —
 KARLIŃSKI.
I cóżeś ujrzał?
 ZAREMBA.
 Przed wojskiem — Dorota,
A na jej ręku nasz paniczyk siedzi,
A niańka płachtą owija mu nogi
Aby nie zmarzły. Więc ja do załogi:
„Patrzeć tam — wiara!” Dłoń w kułak — spojrzeli,
I choć nic więcej nie rzekłem do wiary,
Każdy się żegnał, chcąc odgonić czary,
Bo oni, wodzu, wszystko zrozumieli —
 KARLIŃSKI.
Więc to był syn mój?
 KARLIŃSKA.
 Słyszysz niewzruszony!
Wróg przeciw tobie szuka w nim osłony;
Zanim twa kula jego szereg zmiecie,
Naprzód twe własne podruzgota dziecię.
 ZAREMBA.
Wodzu, czas nagli —
 KARLIŃSKA.
 Mężu! daj odprawę —
Patrz, serce moje rozpęknie się krwawe.
Pomnisz, on nieraz szczebiocząc wesoło,
Na szyję twoją zawieszał ramiona,
Do piersi twojej tulił białe czoło,
Jak gdyby mówił: „tu moja obrona!”
On czuł dziecięciem, że kiedyś twe ramię,
Krok jego młody w życiu poprowadzi,
Że serce twoje praw ojca nie złamie,
Że rodzic dziecka własnego nie zdradzi.
I tak już w zamku zabrakło żywności,
Dziś, jutro — zewnątrz wrogi go obsadzą, —
Każ most opuścić — o mężu! litości!
Wszak za tę twierdzę syna ci oddadzą.
 KARLIŃSKI.
Powrócą dziecko — o straszne tortury —
Lecz utraconą kto mi cześć powróci?
Za krew dziecięcia, choć oddam te mury,
To ono potem klątwę na mnie rzuci —
 KARLIŃSKA.
Syn twój?
 KARLIŃSKI.
   Zoczywszy, jak od ojca stronią,
Jak piętno hańby o próg się zahaczy,
Stanie przedemną, zakrywszy twarz dłonią,
I spyta, czemuś nie zabił mię raczej?
 KARLIŃSKA.
Lecz ja cię błagać będę do ostatka,
Litości szukać w twojej chmurnej twarzy:
Ma prawa swoje ojczyzna — ma matka,
Rzuć je na szalę — patrz, która przeważy?
 KARLIŃSKI.
O Panie, straszną zsyłasz na mnie próbę!
Nad czołem moim widzę miecz Twój nagi,
Własne mi dziecko wieść każesz na zgubę,
Ale nie pytasz czy starczy odwagi!
Jaka jest boleść dla ojca najsroższa,
Wszystka mi ducha osłabia i gniecie!
 (Otrząsając się:)
Lecz Karlińskiemu ziemia ojców droższa,
Nad własną boleść, i nad własne dziecię —
Ha, lont mi podaj —
 KARLIŃSKA.
 Boże!
 KARLIŃSKI.
 O mój synu!
W takąż mi przyszło wyprawiać cię drogę.
 (Chce lont przyłożyć — pauza — opuszcza rękę.)
Serce mi pęka, sił brakło do czynu,
Precz, precz z tym lontem — ja strzelać nie mogę!
 KARLIŃSKA.
Mężu! Bóg święte zsyła ci natchnienie,
Bo on sercami człowieczemi władnie:
Ukórz się przed nim i ukój cierpienie,
Niech na twą głowę krew dziecka nie spadnie!
 KARLIŃSKI.
O tak, nie na mnie, lecz niechaj na wroga,
Krew ta upadnie i toczy mu ciało,
I niech o pomstę wciąż bije do Boga! —
 (Do Zaremby:)
Do mnie mój druhu! sam tu, podpal działo!
 ZAREMBA (przyklękając).
Wodzu! to dziecię, to syn twój jedyny;
Ty sam zostaniesz w świecie jak sierota,
Bóg boleść twoją policzy za czyny —
Wodzu — ja pójdę i otworzę wrota.
O! stokroć lepiej poddaj im się. — Dłużej
Trudno już walczyć, nie bądź dla mnie głuchy;
Wszak nam nie nagną szyi do obróży,
Ani nam ducha nie skują w łańcuchy. —
 KARLIŃSKI.
Precz, precz odemnie! tak nie mówią męże!
Zaliż zniewaga spodleniem się płaci?
U nóg siepaczów jak gady i węże,
Czołgać się mamy, lub ściskać jak braci?
O Polsko biedna — więc już się jednoczy
Niewolnik z katem, i stopy mu liże?
O Panie! straszne zsyłałeś już krzyże,
Ale od tego daj odwrócić oczy.
 (Odtrąca od nóg Zarembę.)
 KARLIŃSKA (do Zaremby cicho).
Ratuj mi syna, gdy ojciec nie może,
Wróć biednej matce jej dziecko jedyne.
 ZAREMBA.
Zbiorę więc zaraz ochoczą drużynę,
Zrobię zasadzkę — reszcie Bóg pomoże.
 (Wychodzi.)


 SCENA IV.
 KARLIŃSCY.
 KARLIŃSKA.
Mężu, on obcy naszemu dziecięciu,
A łza litości u powiek mu drżała —
Słyszysz, za chwilę może już w objęciu,
Syna, mojego syna będę miała.
Daj się przebłagać! —
 KARLIŃSKI.
 O jakież katusze!
Żono, ty nie wiesz że każda łza z oka
Twego, jak kamień spada mi na duszę,
I na mej piersi ciąży jak opoka.
Tyś mi kazała w zapomnienia szale,
Miłość ojczyzny kłaść z twoją na wagę;
Ja teraz moją dorzucam na szalę,
Która przeważy — patrz, gdy masz odwagę.
 KARLIŃSKA.
Lecz rozważ — co cię król Zygmunt obchodzi;
Nie znasz go w oczy, on tobie nieznany.
Czy on ci syna twego oswobodzi,
Czy wróci chociaż krwi kroplę przelanej?
 KARLIŃSKI.
Tak, ja go nie znam — lecz po jego stronie,
Cnota stać każe i cześć niewzruszona.
Jego już widzę u steru — na tronie,
Naród go wybrał — więc sprawa skończona.
Toć jak przekupniarz stałbym się najlichszy,
Gdybym się pytał kto trud mój zapłaci? —
Wbrew temu stawam — kto tu w kraju wichrzy,
Z narodem trzymam i zginę za braci —
Gdyby mi padło żywot dać w ofierze,
Dałbym z ochotą dla ojczyzny mojej
I dziś gdy Stwórca syna mego bierze —
Do tej ofiary — serce me uzbroi —
A ty idź żono do swojej kaplicy,
I przed ołtarzem błagaj Boga w niebie:
Niechaj podwoi bystrość mej źrenicy
Abym nie chybił —! Dla siebie —
 KARLIŃSKA (kończąc).
 Dla siebie
O cóż się będę Panu naprzykrzała —
Jam już odważna, patrz, mam suche oczy,
Jam już łzy wszystkie dawno wypłakała,
Teraz się jeno z nich wolno krew toczy — —
O! teraz we mnie siła wielka, wielka,
Bespiecznie mieczem godzić w pierś mą można —
Jam Polka przecie — jam obywatelka —
Ja syna święcę — (pada)
 KARLIŃSKI (do straży).
 Wynieść ją z ostrożna.
 (Postępując na proscenium.)
Ostatnia wreszcie zbliża się godzina —
Zda się, że na mnie cała Polska woła:
„Nie trwóż się przelać krwi twojego syna,
Abrahamowi Bóg zesłał anioła,
I tobie z niebios nadejdzie pociecha!”
 (Gwar za sceną.)
Pieśni wojennej dolatują echa —
To wrogi moje na zwycięstwo pieją.
Wcześnie wam jeszcze cieszyć się nadzieją:
Choć mi ten wieniec gotujecie krwawy,
Hańbą się nigdy nie splamię, nie zmażę —
Ani się świętej wyprę mojej sprawy,
Jeno stać będę jak ojczyzna każe!
Więc niech się spełni —
 (Zbliża się do wyłomu i za wałami spostrzega syna.)
 Boże! ach to dziécię!
Widzę je, widzę! wyciąga rączęta,
Twarz jego zda się mówić uśmiechnięta:
— Ojcze, ty kochasz mię więcej niż życie,
I niż ojczyznę — powinność — cześć własną?
O nie, idź synu twoją drogą jasną,
Pierwej ojczyźnie wierność ślubowałem,
I pierw Polakiem niż ojcem zostałem.
 (Słychać trąbkę.)
Cóż to za hałas, wrzask trąby złowrogi?
 (Zaremba wprowadza Stadnickiego.)
Ha! to ten szatan!


 SCENA V.
 KARLIŃSKI. ZAREMBA, STADNICKI.
 ZAREMBA.
 Przytarte ma rogi.
Nasi na obóz napadli z nienacka!
Przez krótką chwilę kipiał bój złowrogi,
Lecz nam się jakoś udała zasadzka.
Ano — ten ptaszek, już się nie wywinie.
 (Odchodzi do wyłomu.)
 KARLlŃSKI (z goryczą).
Panie Stadnicki! tu, w takiej godzinie,
Patrzyć, czy ręka ojcu nie zadrżała,
Gdy ją złość twoja ciągnęła do działa? —
 (gwałtownie)
Słuchaj szatanie — tyś to dziecię moje,
Przed wojsk kolumną kazał nieść na czele,
I mnie krwią bluzgasz — ja się krwi tej boję!
Strzelaj — gdy możesz.
 STADNICKI.
 Z palca nie wystrzelę!
Każ mi lont podać.
 KARLIŃSKI.
 Masz! przekleństwo tobie!
Lecz kończ, przez litość, mnie drży z twogi ręka —
 STADNICKI (zbliża się i spostrzega dziecinę.)
Dziecko! — Precz z lontem — nie, tego nie zrobię,
Starcze, piekielna, piekielna to męka
Strzelać do dziecka — nawet w mojej duszy,
Takich pomysłów szatan nie układa.
Szalony starcze, ja z dziećmi nie toczę
Wojny, a krwi chcesz, to ci jej utoczę
Tyle — aż skąpiesz się po same uszy —
Każ dom podpalić brata czy sąsiada
Podpalę — własnej nie oszczędzę duszy,
Lecz to straszniejsze niż zemsta i zdrada!
 ZAREMBA.
Wodzu mój! chwili do straty nie mamy!
Już wał zdobyty, garstka naszych kona,
Wróg toporami wybija nam bramy —
 KARLIŃSKI.
Lont, lont mi podaj! — (strzela)
 Ofiara spełniona!
 (Pauza.)
Idź, zobacz co tam? — (Zaremba wychodzi i wraca po chwili)
 Jak mi serce bije —
Bóg jest miłościw — o ja wierzę, wierzę,
On mi dziecięcia mego nie zabierze!
 ZAREMBA.
Niemce odparto.
 KARLIŃSKI.
 A syn mój?
 ZAREMBA.
 Nie żyje!
 KARLIŃSKI.
W oczach mi ciemno!
 STADNICKI.
 Nie rozpaczaj stary,
Pociesz się, będziesz miał trupa do pary!
 (Przebija się.)

 (Zasłona spada.)

Czytaj dalej: Ziemia rodzinna - Władysław Bełza