Album kandydatek do małżeństwa

 Na każdego śmiertelnika — bez różnicy płci — przychodzi chwila, w której, przykrząc sobie samotność, poczyna oglądać się tęsknie za dopełnieniem się drugim rodzajem i zamyśla o małżeństwie. U panien peryod ten rozpoczyna się już w piętnastym roku i trwa do późnej starości, że nie powiem do deski grobowej; u mężczyzn trwa on nierównie krócej, a rozpoczyna się dopiero w dwudziestym którymś roku. Nie rozumiem przez to, żeby w męskiej połowie rodzaju ludzkiego tak późno budziły się sercowe sentymenta, owszem wielu młodzieńców w epoce kiełkowania pierwszych włosków pod nosem, a nawet, jak teraz, dużo wcześniej uczuwa skłonność do tak zwanej studenckiej miłości, którą prześladuje gremijalnie młode pensyonarki a czasem i przekwitłe guwernantki; ale taka miłość nie dochodzi nigdy do owocu, tj. do małżeństwa. Młodzieniec kocha, aby kochać. Gdy przeciwnie płeć piękna od najwcześniejszej młodości umie już zdawać sobie sprawę z budzących się uczuć, chce wiedzieć kogo kocha i wie dlaczego. Jemu dość, gdy ją może nazwać: ona! Ona zaś dowiaduje się zaraz kto on, czem on, aby mogła o nim powiedzieć mój! Ale jakkolwiek później o lat kilka, jednak i jemu przychodzi potem pragnienie nazywania jej swoją.
 Otóż kiedy ta chwila przyjdzie na ciebie, dostojny młodzianie, i pilnie a bacznie rozglądać się zaczniesz po świecie za towarzyszką życia, weźmij to Album do ręki, a znajdziesz w niem nie pendzlem wprawdzie, ani aparatem fotograficznym, ale słowami wymalowane niektóre typy i postacie, które ci wielce pomocne być mogą w oryentowaniu się wśród tej mnogości kandydatek do stanu małżeńskiego. Jeżeli małżeństwo porównywują niektórzy do loteryi, to album niniejsze będzie odgrywało rolę sennika, które stawiać ci będzie przed oczy różne kombinacye na ambo, na wzór profesora von Orlice.
 Niech was to nie odstrasza, że sam autor nie wygrał żadnej stawki na tej loteryi i dziś solo extracto pędzi starokawalerskie życie zależne od łaski i fantazyi stróżki starej Wojciechowej, która mu ziółka gotuje i kataplazmy odgrzewa. Za moich czasów nie było jeszcze takich podręczników do szukania małżeństw, grało się na chybił trafił — ta i przegrywało. Zostało się w zysku jedynie doświadczenie niebardzo już przydatne na moje stare zęby; dlatego spisuję je dla drugich w tej nadziei, że może znajdzie się taki, który za moją instrukcyą w grze małżeńskiej trafiwszy ambo, albo terno jakie (bo i ta liczba trafia się w małżeństwie), wypisze mi w inseratach Czasu solenne za to podziękowanie.

 Kraków, d. 30 Sierpnia 1876.
Marek Kochliwski
weteran kawaleryi.




I.


Ruiny panny Palmiry.



 Najniedomyślniejszy z czytelników domyśli się, zapewne, że chcę tu mówić o starej pannie i zdziwi się może, iż szereg fotografij moich rozpoczynam tak zużytym i wypłowiałym wizerunkiem. Króż bo nie pisał o starych pannach? To prawda. Temat to zjeżdżony, jak stara szkapa fijakierska, której nawet niedorostki literackie dosiadają bez obawy i uczą się na niej jeździć. Ale dotąd we wszystkich tego rodzaju opisach, karykaturach staropanieńskich typów popełniano jeden ogólny błąd, że starą pannę uważano jako jakiś osobny gatunek, który się już rodzi gotowy z pewnemi stereotypowemi rysami i przymiotami, gdy tymczasem stara panna jest tylko odmianą i dalszą konsekwencyą młodej panny, a więc jako taka musi mieć różne właściwości, które pod jedną formę podciągnąć się nie dadzą. Zamiast tedy jednej fotografii tego nieśmiertelnego typu, dam wam ich kilka. Panna Palmira jest tylko jednym z takich okazów w lepszym gatunku. Serce jej miało chwile swoich tryumfów i świetności. Jak po wspaniałych zamkach przechadzały się po niem rycerskie postacie, dostojne figury; staczano szlachetne turnieje o posiadanie tego warownego serca i nakoniec jednemu z rycerzy (przypuśćmy że to był huzar z ostrogami lub jaki dygnitarz autonomiczny) udało się zdobyć klucze od tej dziewiczej fortecy. Wtem przyszła wojna, która rycerza pozbawiła życia, albo krach finansowy, który pannę pozbawił posagu i rycerz nie wrócił więcej, a opuszczone serce popękało z rozpaczy i ze wspaniałej panny zostały ruiny, w których hysterya i doktór wraz z puszczykami smutku obrały sobie mieszkanie.
 Przyznam się, że mało bardzo zdarzyło mi się spotkać takich poważnych ruin; praktyczny nasz wiek umie je zużytkowywać i tam, gdzie nie mógł mieszkać magnat, osadzają gorzelnika lub innego fabrykanta, który popękane ruiny zatynkuje, pomaluje, wyrestauruje i ukleci z nich znośne mieszkanie dla siebie. Ale nie mogę znowu bezwarunkowo utrzymywać, żeby wszystkie tak się przerobić dały. Bywają ruiny, co wolą tęsknić za utraconą świetną przeszłością, niż zgodzić się na byle jaką obecność. Młodzi poeci lubią błądzić koło takich ruin, układają się pod ich posępnym cieniem w malowniczych pozach, podsłuchują smutne dzieje przeszłości, ciche westchnienia i spisują z tego poemata o złamanych sercach, zawiedzionych nadziejach, przebolałych cierpieniach, za które niektóre redakcye warszawskie płacą po sześć groszy od wiersza. Także księża i babki kościelne z takich złamanych serc niezłe ciągną korzyści; czasem krawiec utarguje za czarne szaty; ale zresztą świat niewiele ma zysku z takich poważnych ruin, prócz wiary w to, że są jeszcze dusze wyższe i szlachetne, co mają swoje ideały.
 Ostatnia ta pochwała stosuje się wyłącznie do tych ruin, które w murach klasztornych lub w domowym zakątku zagrzebały się ze swoim smutkiem. Bo niech Bóg broni, jeżeli takiej heroinie przyjdzie ochota afiszować się ze swojem cierpieniem; staje się wtedy plagą i męczarnią towarzystwa, które ją przyjmować musi. Pojawienie się jej robi wrażenie konduktu pogrzebowego, wobec którego każda wesołość umiera, śmiech staje się świętokradztwem i anachronizmem, a rozmowa przybiera klasztorny charakter na temat „memento mori.“ Bo i jak tu przy takiej ruinie, która ze stanowiska wieczności i z kurhanu swej boleści pogląda na wszystkie czynności ludzkie, zaproponować poleczkę lub walczyka bez narażenia się na pogardliwo-litośny uśmiech. Wszystko, cokolwiek byś chciał przedsięwziąść wobec takiej panny, wydawać się musi błahe i maluczkie w porównaniu z wiecznością zagrobową, która stanowi dla niej ostateczną miarę, według której wszystko ocenia. Powiadano mi, że nawet jeden członek akademii umiejętności dostawszy się między nóżki takiego rozległego cyrkla, wydawał się bardzo maluczki; ale to pozwalam sobie uważać za bajkę. Ludzie mający prawo do nieśmiertelności, nie mają powodu obawiać się, aby mieli zniknąć w objęciach wieczności.
 Bywa czasem, że taka ruina panny Palmiry kultywuje dobre uczynki, opiekuje się szkółkami, odwiedza szpitale, należy do różnych towarzystw dobroczynnych; ale wszystkie te czynności spełnia ona na pół sennie jak lunatyczka, nie oddając im się duszą, bo dusza jej jak brzoza płacząca zanurza się i moczy w głębinach smutku.
 Panny tego rodzaju najczęściej, a właściwie jedynie, spotkać można w domach zamożnych, po pańskich salonach, gdzie mają czas i możność oddawania się takim bezmiernym smutkom. Zdarza się często w tych sferach, że najpiękniejsze panieńskie budynki obracają się w ruinę dlatego tylko, że nie chciano do nich puścić na mieszkanie kawalerów nieudekorowanych w dostateczną ilość pałek lub mirtę książęcą.



II.


Amazonki.


 Bywają znowu panny, których serca nie tylko żaden rycerz, ale nawet mizerny konceps-praktykant ani nauczyciel ludowy nie chcieli sobie obrać za stałe mieszkanie, panny, o których za młodu mówiono: bardzo dobre, bo nie wypadało powiedzieć: bardzo brzydkie. Takie upośledzone od natury istoty straciwszy nadzieję usłyszenia od którego z mężczyzn miłosnego wyznania lub bodaj oklepanego komplementu, robią gorzej jeszcze, jak ów lis w bajce, bo nie tylko krzywią się na kwaśne winogrona, ale nadto serca, o które się nikt nie chciał pokusić, zamykają na kilkanaście nieugiętych postanowień, wypisują nad niemi groźny zakaz: „mężczyznom wstęp wzbroniony“ i wypowiadają otwartą wojnę temu jaszczurczemu plemieniowi. Nie ma wady, ani zbrodni, o którąby taka amazonka nie posądziła rodu męskiego.
 Z tego rodzaju starych panien rekrutują się emancypantki najrozmaitszych odcieni, począwszy od tych, które cygarem lub obciętemi włosami chcą zatrzeć różnicę płci, aż do owych filozofek, co po uniwersytetach dobijają się równouprawnienia z męską połową, która śmie sobie przywłaszczać władzę i opiekę nad niewiastami. Otóż te waleczne amazonki chcą ubiorem, chodem, mową, postępowaniem pokazać, że w danym razie mogą wybornie udawać mężczyzn, a tem samem całkiem bez nich się obchodzić. Nie radzę jednak nikomu próbować stałości takiej panny na tym punkcie; znałem bowiem taką, która apostołując z gorliwością, i zapałem teoryę usamowolnienia kobiety z pod jarzma małżeńskiego i wywalczenia samodzielnego stanowiska, gdy jej się zdarzyło znaleść jakieś indywiduum, które zaledwie kawałeczkiem mężczyzny nazwać można było, uczepiła się go rękami i nogami i wszystkie emancypowane wyobrażenia swoje pozwoliła okuć małą obrączką ślubną. Rzadko której jednak trafia się taka przyjemna pokusa, bo nawet ci panowie, którzy po pismach i zgromadzeniach piszą i gardłują za potrzebą emancypacyi i równouprawnienia kobiety, w chwili stanowczej wolą poprowadzić do ołtarza jaką posażną gąskę parafijalną, niż amazonkę choćby z doktorskim dyplomem.
 Do tego działu należą także literatki, z krwią zakażoną atramentem, który obficie wylewają na papier. Serce u tych stworzeń spełnia funkcye czysto literackiej natury, kocha, zachwyca się, cierpi — ale tylko na papierze i jak strzelec, co wtedy gdy spudłuje, prawi szeroko dla zamaskowania swej niezręczności o teoryi łowiectwa i warunkach znakomitego myśliwca, tak owe amazonki, chybiwszy przeznaczenia swego, piszą najczęściej o przeznaczeniu kobiety i jej stanowisku w społeczeństwie. Artykuły tego rodzaju są nieomylnym symptomem staropanieństwa, i według nich dałoby się statystycznie niemal wykazać, ile kraj jaki produkuje rocznie starych panien; bo mnożenie się literackich płodów kobiecych stoi właśnie w odwrotnym stosunku do liczby małżeństw. Szczególniej dział powieściowy liczy najwięcej takich istot deportowanych. Tam one za wszystkie pretensye, jakie mają, do niewdzięcznego rodu męskiego, smarują go nielitościwie atramentem i żółcią, albo też nagradzając sobie jałową rzeczywistość, stwarzają bohaterów o alabastrowych czołach, hebanowych wąsach, jedwabnych, powłóczystych spojrzeniach i każą im na zabój kochać się w sobie. Są więc o tyle szczęśliwsze od dewotek, że gdy te oddawszy Bogu serca wzgardzone przez ludzi, poprzestać muszą na obcałowywaniu ręki widomym zastępcom na ziemi niebieskiego oblubieńca, czyli poprostu księżom, — tamte lepią sobie z wyrobów własnej wyobraźni ideały stosowne do swoich potrzeb i upodobań. Jeżeli przypadkiem takiej literackiej amazonce dostanie się jaka niespodziewana sukcesyjka po wuju lub babce, to można na pewniaka przypuścić, że pomimo całego wstrętu do mężczyzn i odgrażania się, pierwszą jej czynnością będzie sprawienie sobie — męża. Ale biada człowiekowi, który złakomiwszy się na jej fortunę, przyjmie ten straszny obowiązek. Będzie miał ustawicznego rywala w owym wymarzonym ideale i choćby robił Bóg wie jakie poetyczne wysilenia, zakatarzał się przy śpiewie słowików, moczył nogi za lilijami wodnemi, nabawiał się strzykania w krzyżach, zrywając kwiaty po łąkach i szukając czterolistnej koniczyny, zawsze jeszcze będzie za mało poetyczny, za trywialny i w końcu dawszy za wygraną, będzie musiał przez palce patrzeć na częste wizyty jakiego mleczaka z gimnazyum, którego żona obierze sobie za powiernika swoich marzeń i słuchacza swych literackich utworów. Na szczęście babcie i ciocie nie zwykły często robić tak kosztownych niespodzianek i literacka amazonka pozostaje najczęściej w idealnej sferze niezaspokojonych pragnień serca, i prowadzi dalej duchową walkę ze światem w ogólności, a mężczyznami w szczególności.
 Są znowu amazonki, którym natura odmówiła talentu, a wychowanie nie dało im poznać wszystkich tajemnic ortografii i cała czynność pisarska ogranicza się na regestrach bielizny i notatkach gospodarskich; te nie mogąc walczyć z całą ludzkością, prowadzą zapamiętałą walkę z czeladzią i domownikami. Rzymianie mieli na określenie tego gatunku trafny wyraz: virago, który polskie babsztyl, albo heród-baba niedokładnie tłumaczy, bo nie uwydatnia dziewiczego stanu tych domowych tyranów. Fluksya, kabała i tabaczka lub cygaro należą do nieodłącznych atrybucyj takich wiejskich amazonek. Temu ostatniemu tj. cygarowi oddają się najprzód sekretnie, ukrywając starannie przed okiem ludzkiem te słodkie (?) rendez-vous z kabanosami, kubami, a nawet krowoderosami, którym dozwolonem jest dotykać dziewiczych ust takiego virago gdzieś na uboczu w jakiej komóreczce lub ustronnej alei ogrodu. Mnie samemu zdarzyło się raz wytropić taką schadzkę w kukurudzy. Dymek niebieski, owoc tego tajemniczego romansu panny z cygarem, zdradził ukrytych. Poszedłem za tym śladem — i złapałem ich na gorącym uczynku. Ale grubo się zawiodłem w domysłach, to nie było cygaro, ale fajka, lepiej powiedzmy faja na ogromnym cybuchu, którą panna Cecylia z namiętnością całowała mięsistemi wargami. To co się stało pannie Cecylii, przytrafia się i innym, tj. że zawsze znajdzie zię jakiś ciekawy, co sekretne schadzki podpatrzy i potem rozgada. Nie pozostaje więc, jak przyznać się do tych pokątnych stosunków i uświęcić je jawnym związkiem. Odtąd jak z mężem amazonka publicznie pokazuje się z cygarem lub fajeczką najprzód w domu, potem po wsi, a w końcu na jarmarkach i odpustach. Że jednak cygaro nie zaspakaja wszystkich potrzeb panieńskiego serca, więc część faworów dostaje się także pieskowi, najczęściej amorkiem zwanemu. Wszystkie uczucia wzgardzone przez płeć męską przenosi panna na amorka, obsypuje go swemi względami, karmi najsmaczniejszemi kąskami, tuli w chwilach wolnych do dziewiczego łona, powierza mu swoje zmartwienia, a nawet, o zgrozo! przypuszcza do łoża. Czasem jakiemu młodemu ogrodniczkowi lub służącej pochlebnicy udaje się zaskarbić dla siebie cząstkę jakąś faworów Amorka, ale to nie trwa długo i lada co pozbawia ich łask i względów kapryśnej amazonki.
 Ale cóż robią te, które ani piórem, ani kluczykami od śpiżarni nie mogą dokuczać światu za to, że nad ich małżeńskiemi pretensyami przeszedł do porządku dziennego. Czemże te amazonki wałczyć mogą? Nie bójcie się. Troskliwa matka-przyroda, która lwom dała siłę, kotom pazury, ptakom dzióby, nie zapomniała o tych stworzeniach i dała im broń silniejszą niż pazury, kły, rogi, — dała im język, którym gorzej niż niejeden gazeciarz piórem, gorzej niż mieczem obrabiają bliźnich swoich. Niczem gilotyny w porównaniu do tego morderczego narzędzia, które tnie, siecze, zabija dobre imię, uczciwą sławę z błyskawicową szybkością. Przeważnie dewotki oddają się temu zajęciu i w chwilach wolnych od klepania pacierzy trudnią się z niezmordowaną gorliwością roznoszeniem plotek i bajeczek po mieście. Szczególnie pożądane są w klasztorach, gdzie zastępują miejsce gazet wzbronionych regułą i w zamian za prenumeratę dostają kawę z kożuszkiem i sucharkami, coś ze starzyzny, skaplerze poświęcane a czasem odpust zupełny.


III.


Panny kochliwe.


(Miłość studencka.)



 Niejednemu z czytelników będzie się to może dziwnem wydawać, że galeryą panien rozpocząłem od szarego końca, i ominąwszy rozkwitające pączki, zająłem się najprzód przekwitłemi istotami. Jest to może niesystematyczny, ale całkiem naturalny porządek; każdy bowiem mniej więcej rozpoczyna swoją karyerę miłosną właśnie od takich przekwitłych lub przekwitających wdzięków. Pączek skrywa się nieśmiało, chowa wśród cierni; trzeba już pewnej wprawy, doświadczenia, by go dostać, a nie pokłuć się: gdy tymczasem taka przekwitła panna sama ci bez trudu i ceremonii spada na serce nawet wtedy, gdy się ma jeszcze mleko pod nosem. Tak się i mnie wydarzyło z panną Hermenegildą; dość było mi spojrzeć na nią raz, aby uczepiła się tego spojrzenia i oddała mi kluczyk od swego serca. Panna Hermenegilda bowiem należała do tych panien, dla których kochanie staje się codzienną potrzebą, powszednim chlebem. Nie dowierzając przeznaczeniu lub też może ufając mu zbytecznie, w każdym zbliżającym się do nich mężczyźnie widzą przyszłego męża i aby nie chybić przeznaczenia, zakochują się w nim na poczekaniu. Obawa staropanieństwa nie pozwala im wybierać, mieć jakieś specyalne gusta; kochają tego, który się nawinie, bez względu czy on blondyn czy brunet, czy wysoki czy niski, czy poeta czy fabrykant. Nawet przekonania religijne nie mają najmniejszego wpływu na serca takich kochliwych panien. Wystarcza tylko, aby był mężczyzną a przynajmniej jako tako reprezentował ten rodzaj, bo co do kobiet to tych znosić nie mogą, podobnie jak owi literaci, co to ukochali ludzkość całą, z wyjątkiem tych, co z nimi razem sięgają ręką do czernidła drukarskiego; dla takich stają się Judaszami. Otóż, z wyjątkiem kobiet, panna Hermenegilda kochała wszystkich; ja, jak się później dowiedziałem, byłem już czterdziestym czwartym z kolei, któremu panna Hermenegilda była zdecydowana ślubować wiarę, miłość i posłuszeństwo małżeńskie; ale właśnie ta gorączkowa chęć wydania się za mąż była najgłówniejszą przyczyną, dla której panna Hermenegilda została starą panną. Ale nie uprzedzajmy wypadków. Jak powiedziałem, porozumieliśmy się jednem spojrzeniem, któreśmy zamienili ze sobą na szerokość jednej ulicy. Była to dla mnie niezwykła niespodzianka, bo znajdowałem się w latach, w których jeszcze żadna praktyczna panna nie trudniłaby się zwracać na mnie uwagę. Ale panna Hermenegilda nie była wybredną i w braku karpia taki kiełbik, jak ja, był wcale pożądaną zdobyczą. Miała zapewne zamiar we własnym stawie doczekać się ze mnie karpia, czyli mówiąc bez poetycznych porównań, urobić sobie ze mnie męża na przyszłość. Spostrzeżenie to dopiero w kilkanaście lat później zrobiłem; w czasie zaś, gdy panna Hermenegilda zwróciła na mnie spojrzenie zaczepne jak wędka i od tego spojrzenia jak od potarcia zapałki roznieciła się miłość między nami, nie myślałem o niczem więcej, jak tylko o honorze, który mnie spotkał, i że kiedy koledzy moi z gramatyką tylko, a czasem z rózgą wchodzili w bliższe stosunki, mnie prawdziwa panna zaszczycała prawdziwą miłością. Zaspakajało to więcej moją ambicyę, niż serce i nie omieszkałem pochwalić się z tym sukcesem przed kilkoma kolegami, rozumie się w największym sekrecie. Że jednak o kultywowaniu miłosnego stosunku najmniejszego nie miałem wyobrażenia, więc miłość ta pierwsza zostałaby może na długo w sferze głębokich spojrzeń i oddalonych westchnień, gdyby nie panna Hermenegilda, która mając już pewną praktykę i rutynę, posunęła naszą znajomość o krok dalej, przez wysłanie do mnie w obrózce swego Azorka, który był już ułożonym przez nią na takiego postillon d'amour, wonnego piżmem bileciku na różowym papierze. Szczęście to zastało mnie całkiem nieprzygotowanego ani w stylu, ani w ortografii, ani nawet w kaligrafii, a co najgłówniejsza — nie wiedziałem o czem pisać. Po wspólnej naradzie z jednym z kolegów zadecydowaliśmy, że trzeba napisać — o włosy. Widywaliśmy bowiem nieraz w archiwach familijnych takie pamiątki miłosne i zdawało się nam, że posiadanie włosów jest pierwszym warunkiem miłości, istotną częścią romansu. Wystylizowaliśmy tedy we dwóch petycyę poetyczną „o jej cudowne włosy”. Kolega, jako wprawniejszy w kaligrafii, wypisał to wszystko kaligraficznie z wykrętasami i różnemi ozdobnikami, popoprawiał ortografią i Azorek poniósł tę prośbę do stóp najdroższeej. Najdroższa nie drożyła się całkiem z włosami — miała ich na szczęście dosyć — i w parę dni za obróżką Azorka znalazłem zwitek rudych włosów w bibułce angielskiej różową włóczką związanej; a obok włosów list zaczynający się od słów: Najdroższy Alfredzie; to bowiem imię przybrałem, uważając Marka za zbyt pospolite i trywijalne do takich spraw romansowych.
 Dopóki romans ograniczał się na listach, szło jako tako. Stare romanse wypożyczane u antykwaryuszów dostarczały nam treści i stylu; kolega kontrolował ortografiją i przepisywał na czysto; do tego jeszcze od czasu do czasu zrobiło się pannie fensterparadę w nowej krawatce, świecących butach i wypomadowanych włosach — to zdawało mi się całkiem wystarczającem. Ale panna Hermenegilda, która Platona nie znała zapewne, a przynajmniej nie podzielała jego teoryj o miłości, zapragnęła gwoli porozumienia się bliższego co do naszego afektu miłosnego widzieć się ze mną osobiście i w skutek tego jednego dnia odebrałem przez Azorka bilecik tej treści: „jutro o ósmej wieczorem — u nas — w sieni.“
 Nie pamiętam, żeby mnie coś kiedy takiej trwogi nabawiło, jak owo wezwanie na rendez-vous. Egzamin z greki zdawał mi się bagatelą wobec tego, boć na egzamin można się jeszcze jako tako przysposobić; są skrypta, podręczniki różne do tego; gdy tymczasem tu szło się z gołemi rękami, bez żadnego przygotowania. Nic łatwiejszego jak bąka strzelić i skompromitować się na całe życie. W tem krytycznem położeniu wezwałem znowu kolegę na konsilium, przewertowaliśmy wspólnie w romansach różne schadzki miłosne, wypisałem sobie nawet kilka frazesów, wyuczyłem się ich na pamięć, zrobiliśmy nawet małą próbę takiej schadzki, w czem kolega zastępował miejsce Hermenegildy, i po tych przygotowaniach zdawało mi się, że mogę już bez zblamowania się stanąć przed panią mego serca. Pokazało się potem, że mi się tylko zdawało, bo kiedy wieczorem znalazłem się sam na sam w ciemnej sieni z przedmiotem moich afektów, pachnącym ziołowem mydłem i piżmem, straciłem całkiem głowę, wyuczone frazesy dały drapaka z wystraszonej głowy, a te które zostały, nie mogły jakoś przecisnąć się przez gardło. Gniotłem tylko pomieszany chudą rękę Hermenegildy i wahałem się czy zacząć od „najdroższa“ czy też od „pani“. Może w końcu byłbym zdecydował się coś powiedzieć, a przynajmniej westchnąć bo i na to się przygotowałem, gdy Hermenegilda ni ztąd ni zowąd zapytała: pan z której klasy? Pytanie takie niepraktykowane w żadnym dotąd romansie, do reszty mnie zdekoncentrowało. Nie domyśliłem się wtedy, że pannie Hermenegildzie wiadomość o moich awansach szkolnych była koniecznie potrzebna do przybliżonego obrachowania dnia ślubu, i uważałem pytanie jako złośliwą przymówkę do mego wieku. Poczerwieniałem cały — zawstydzony i począłem w oburzeniu deklinować wyraz, „pani“ przez wszystkie przypadki — mówiąc: o pani!... panią... to jest pani — — gdy wtem szybkie kroki dały się słyszeć na schodach.
 — Mama — szepnęła wystraszona Hermenegilda i szust! — przepadła w ciemnej sieni na prawo. Ja niewiele myśląc dałem drapaka na lewo na podwórko i szukając dla siebie jakiego bezpiecznego schronienia, wlazłem w pierwszą lepszą komórkę, która mi się nadarzyła. Jak się później przekonałem, był to chlewek. Nie było to wprawdzie bardzo poetyczne schronienie dla bohatera romansu, ale bezpieczne i wolałem zdecydować się na towarzystwo nierogacizny, niż narażać się na spotkanie z mamą, która była wcielonym ideałem herodów w spódnicy.
 Po jakimś czasie pojawiła się Hermenegilda i poczęła cichym szeptem nawoływać mnie: Alfredzie, gdzie jesteś? Pomimo takiego czułego zaklęcia, nie mogłem się zdecydować zameldować się jej z miejsca mego schronienia. Dla marnotrawnego syna biblijnego było to jeszcze wcale znośne miejsce, ale dla amanta wyjście do ukochanej z chlewu — było niepodobieństwem. To sprzeciwiało się najpierwszym pojęciom o miłości. Nakazałem więc sercu milczenie — i nie wyszedłem, a potem znalazłszy chwilę sposobną, drapnąłem za bramę i nie pokazałem się tam więcej, nie mając ochoty narażać się powtórnie na chlewek, a może i coś więcej. I przedmiot moich afektów stracił od tego czasu w moich oczach; spostrzegłem, czego przedtem wcale nie uważałem, że miała nos za czerwony i brzydkie zęby; w skutek tego odkrycia zacząłem coraz obojętniej traktować ten stosunek. Napróżno Hermenegilda zaklinała mnie za pośrednictwem Azorka, abym przyszedł, — obiecywała, że się zabije z rozpaczy, potem groziła, że się zakocha w innym. Zezwalałem milczeniem na te rozpaczne projekta i zostałem z tego powodu w pamiętniku jej zapisany w regestr zwodzicieli z numerem porządkowym czterdzieści i cztery. Umyślnie rozpisałem się tak szeroko o tej studenckiej miłości, aby czytelnik mógł mieć dokładne wyobrażenie o sposobie romansowania takich kochliwych panien w rodzaju Hermenegildy, które bez zastanowienia szafują skarbami swego serca. Wydają je drobnemi na wszystkie strony, stawiają je na przeróżne loteryje małżeńskie, spodziewając się wygrać i nadzieja ta nie opuszcza je aż do najpóźniejszej starości. Znałem np. jedną, która w sześćdziesiątym jeszcze roku kładła pasyjanse i kabały na tę intencyą, sprawiła sobie nowy garnitur perełkowych ząbków i nigdy się nie pokazywała gościom bez kwiatka we włosach i różowych kokard przy sukni. Była jak owe niewiasty ewangieliczne, gotowa w każdej chwili na przyjęcie oblubieńca; tylko oblubieniec niecnota nie zjawiał się i panieński wianek nienaruszony, niepożądany przez nikogo włożono jej do trumny.



IV.


Antyki.



 Wszystkie dotąd wyliczone rodzaje przekwitłych dziewic mają, że tak powiem, prywatny charakter; ale są panny, które z powodu ustalonej i głośniejszej reputacy stają się niejako własnością publiczną jakiejś okolicy lub miasta i należą do wybitniejszych szczegółów, — a przybyszom pokazuje się je tak, jak się pokazuje stare gmachy, pomniki i muzea archeologiczne. Ile razy w towarzystwie rozpocznie się rozmowa o starych pannach, zaraz każdemu mimowoli przychodzą na myśl i na usta owe antyki. One bowiem reprezentują ten wstydliwy stan, są niejako jego widomą głową.
 Antyki rekrutują się z różnych poprzednio wymienionych rodzajów, najczęściej ruiny Palmiry awansują na tę godność, szczególniej takie, które boleść swą jak monstrancyję obnoszą po miejscach publicznych i zebraniach towarzyskich; także i amazonki i kochliwe panny często antykowy przybierają charakter; ale oprócz tych każde miasto, a specyalnie Kraków posiada historyczne zabytki staropanieństwa z najrozmaitszych epok. Okazy z księstwa warszawskiego i napoleońskich przechodów należą już do wielkich rzadkości. Czasem jeszcze na jakiej rannej mszy w którym kościołku zdarza się sposobność widzieć podobny antyk panieński, konserwujący mody z początku tego wieku; najczęściej wegetują one gdzieś na uboczu, mało znane i dopiero kartka pogrzebowa zdradza ich kryjówkę anonsując światu, że tam a tam umarła Petronela Zabikowa lat 82, panna — sierota. Częstsze już są okazy z trzydziestego pierwszego roku, tj. takie, które w tym czasie znane już były światu jeżeli nie jako dziewice, to przynajmniej jako dziewczynki. Kraków posiada kilka egzemplarzy w tym rodzaju niepośledniej wartości historycznej, które byłyby niemałą ozdobą muzeum Raperswilskiego. Są to żywe pamiętniki w pergaminowej oprawie, pilnie przez niektórych literatów wertowane.
 Są takie panny, które z czasów rzeczypospolitej krakowskiej przechowały na swych panieńskich kształtach fiszbiny, sznurówki, sposób mówienia do służących i rzemieślników w trzeciej osobie, sznurowania ust; lubią zakrapiać się paczulą modną pod owe czasy, siedzą cały dzień, nawet przy stole w rękawiczkach, mówią przez ścieśnione zęby nosowym głosem, a wieczór nie ruszyłaby się żadna bez służącej z latarką, choćby do drugiej kamienicy, bo tego wymagał regulamin przyzwoitości, i brak oświetlenia w czasach rzeczypospolitej krakowskiej.
 Napływ żywiołu biurokratycznego stworzył u nas znowu inny typ staropanieński. Panny z tej epoki wprowadziły do nas pikniki, kinderbale, damenpolki, sztambuchy, christbaumy, lwowski styl i krynoliny. Po zamiłowaniu do tych rzeczy poznacie je i teraz. Czeszą się zwykle gładko lub w kółka, używają mitynek, robią zawzięcie pończochę i schodzą się na kawę i ploteczki. Niektóre i preferansikiem nie gardzą, co im daje sposobność bywania w gronie mężczyzn, przeważnie emerytów, i pensyjonowanych wojskowych. Zdarza się niekiedy, że niejeden taki zapalony preferansista, by nie stracić w pannie partnera, ofiaruje jej swoją rękę i pensyją pod warunkiem, aby mu ślubowała nie tyle miłość, wiarę i inne tym podobne mniej już potrzebne rzeczy, jak raczej granie ciągłe w preferansa lub pikietę, robienie knedli i pranie kołnierzyków i zatabaczonych chustek.
 Ostatnie czasy dały nam także parę ciekawych antyków, które już pod te czasy miały pewne kwalifikacye na antyki. Pozwoliłbym sobie nazwać te panie dewotkami wielkich uczuć; uczucia te bowiem były dla nich rodzajem wystawy, szyldu, któremi spodziewały się zwabić konkurentów i każda z nich z pewnością jak matka spartanka nie wahałaby się idącemu na bój powiedzieć: ze mną, albo — — Czasy te z powodu ułatwionej komunikacyi i częstych stosunków z zachodem, wzbogaciły toalety damskie przeróżnemi kosmetykami paryskiemi; pudr i przyprawianie włosów zyskały prawo obywatelstwa i przestały już liczyć się do sekretów toaletowych. Jawność ich nastała równocześnie prawie z jawnością rozpraw sądowych, a sztuka malowania twarzy dała u nas pierwsze popędy do rozbudzenia malarstwa. Czerwone halki, czarne suknie, białe krawatki i świecące paciorki należą do ulubionych strojów antyków z tej epoki.
 Niezależnie od tych epok rozwinął się w Krakowie, słusznie z tego powodu małym Rzymem zwanym, osobny species pobożnych dziewic, tj. takich, których dom, śniadanka, objadki, zebrania mają czysto religijny charakter. Tylko księża lub osoby zasłużone kościołowi mogą korzystać ze względów kieszeni i kuchni takiej świeckiej kanoniczki. Bo trzeba dodać, że są to zwykle dziewice zasobne nie tylko w lata, przymioty duszy, ale i w pieniądze, mają więc sposobność cudownego nakarmiania rzeszy nie tylko pięcioma bochenkami chleba, ale tem wszystkiem, w co handelki Fuchsa i Wenzla śpiżarnią i kuchnię zaopatrzyć mogą. Za co dostępują szczególniejszych łask kościoła, używają daleko większej reputacyi pobożności, niż te, które nie są w stanie robić takich cudów nakarmiania i za życia już stoją w opinii swoich adoratorów in odore sanctitatis, nie mówiąc już o innych odorach, do których im prawo daje wiek i zależałe panieństwo. Są one gorliwemi protektorkami wszystkich młodych talentów, które szukają karyjery w obrębie kościoła wojującego, ułatwiają im wejście do redakcyj ultramontańskich, wyrabiają dla nich korzystne synekury, swatają z posażnemi pannami, za co po śmierci mają zapewniony nekrolog zaczynający się od słów: I znowu jedna gwiazda zgasła, jeden filar kościoła runął zostawiając niezapełnioną niczem lukę itd. itd. — Posługując się wyrażeniami takiego nekrologu jeden jowialny staruszek ochrzcił owe dziewice niczem niezapełnionemi lukami.
 Spytasz mnie szanowny czytelniku w jakim celu do albumu panien na wydaniu pakuję takie luki niezapełnione i inne tym podobne antyki nie przydatne do stanu małżeńskiego. Zrobiłem to przez wrodzoną grzeczność dla tych dam, które bardzo słusznie mogłyby się czuć obrażonemi, gdybym je pominął w tym zbiorze, kiedy w opinii własnej czują się zupełnie ukwalifikowane do stanu małżeńskiego. Były wprawdzie między niemi takie, które zdecydowały się abdykować z tego zaszczytu, ale abdykacyja ich wydała mi się podobną do owej abdykacyi Tyberyjusza, co to zrzekał się jedynie w tym celu, aby go proszono. — Nie zarzekaj się miły czytelniku, że nie będziesz prosił. — Bywają nieprzewidziane wypadki, w których tonący chwyta się choćby takiego antyka, byle mógł jego posagiem pospłacać pilniejsze weksle i zapewnić sobie jaką taką egzystencyję. Kogo zaś los nie zmusi do tej ostateczności, temu także znajomość starych panien przydać się może. Warto poznać je choćby dla tej przyczyny, dla której poznajemy się z gatunkami trujących roślin lub szkodliwych zwierząt t. j. aby wiedzieć, jak się ich strzedz i zabezpieczać od nich mamy.



V.


Wędrowne ptaszki.



 Jeżeli wam się zdarzy spotkać jaką pannę jadącą do kąpiel lub do dalekich krewnych, — to dziewięć razy na dziesięć wypadków można śmiało przypuścić, że celem owej wędrówki jest polowanie na męża. — Podróżomanija jest zawsze chorobliwym objawem, a u panny o tyle więcej podejrzaną, że pozwala domyślać się jakichś ujemnych stron. Jeżeli bowiem panna nie może w rodzinnym zakątku znaleść amatora na swoje wdzięki, to albo te wdzięki są wątpliwej wartości, albo oprawa ich z rzeszowskiego złota, które w obcej stronie można można udać za prawdziwe, albo papa lub mama używają nieszczególnej opinii, albo wreszcie sama panna ma jakiś skandaliczny epizodzik, którego ślad chciałaby zatrzeć za sobą. — Zostawia się wtedy w domu złą opiniją, stare suknie, nakazy płatnicze, a bierze się na drogę wszystko nowe i świetne. Jest to rodzaj maskarady, w której lichy dzierżawca papa przemienia się na zamożnego właściciela dóbr, pannie wyrastają brakujące zęby, równają się krzywe łopatki, ciemnieją rude włosy, bieleje śniada płeć a wszystkie próby romansowe z guwernerami, rządcami uważają się za nie były i panna jedzie w świat niepokalana jak owa Venus z piany morskiej narodzona.
 Najczęściej jaka bogata ciocia lub wujenka uproszona przez rodziców zabiera ten towar na główniejsze targowiska małżeńskie czyli do wód galicyjskich a czasem w miarę zamożności i za granicę — niby do towarzystwa. Jeżeli ciocia jest dosyć łaskawa i weźmie na ambicyją, aby pannę gwałtem wypchnąć za mąż, to pozycyja takiej towarzyszki bywa jeszcze dość znośną a czasem nawet przyjemną; ale niech Bóg broni jeżeli niekontenta z narzuczonego sobie ciężaru zechce dać to uczuć swojej kuzynce, — niema upokorzenia, przykrości, docinków, których by nieszczędziła taka ciocia. — Towarzyszka i kuzynka de nomine, de facto odbywa przy niej czynności panny służącej, pamiętać musi o pudełkach, tłomoczkach, kufrach, torbach, o suczce Pini, znosić kaprysy i wybryki rozpieszczonego jedynaka cioci, słowem przechodzi prawdziwy czyściec, ale go nie opuszcza w tej nadziei, że jeżeli nie uda się wejść z niego prosto do nieba małżeńskiego, to zawsze taka podróż za granicę podniesie jej wartość w oczach powiatowej młodzieży, która już z większym respektem pogląda na panny co były za granicą. — Dla tych wątpliwych korzyści panna wędrowna znosi niewygody podróży, grymasy cioci, Pini i kuzynka. Jeden wieczór recepcyjny w salonie cioci wynagradza jej dostatecznie wszystkie te trudy i męczeństwa; tam ona stara się pozycyją ciotki wyzyskać na swoją korzyść olśniewając tem pokrewieństwem oczy tych, którym takie rzeczy imponują, wspomina nawiasowo o majętności ojca, nieistniejącej na żadnej karcie geograficznej a jedwabnemi spojrzeniami obrzuca jak pająk wybranego szczęśliwca. — Czasami udaje się takie polowanie z przynętą i sieciami i znajdzie się taki gil, co się da złapać na to. — Ale najczęściej zdarza się, że samotrzask panieński zostaje nietknięty. Zdarza się to szczególniej wtedy, jeżeli wędrowna panna trafi na wędrownego kawalera, który także podróżuje w matrymonialnych celach polując na posażne. Otóż taki myśliwiec zwącha istotny stan rzeczy, albo gdy niedowierza własnemu nosowi, poleca listownie jakiemu Mośkowi lub Jankielowi zostającemu z nim w bliższych stosunkach wekslowych, wywiedzenie się o bliższych szczegółach stanu majątkowego papy dobrodzieja owej wędrownej panny i po otrzymaniu stosownych informacyj cofa się zręcznie od samotrzasku zostawiając nieszczęśliwą ofiarę nadal pod despotycznemi rządami cioci.
 Despotyzm ten najczęściej wzrasta w miarę majątku cioci. — Uboższe mają więcej względności i serca dla pupilek; ale w tych warunkach z powodu skromniejszych funduszów wędrówka ogranicza się najczęściej na wodach krajowych, które niby z patryotyzmu preferują nad zagraniczne. Niemogąc imponować stanowiskiem i fortuną cioci, panna w rozmowach z młodzieżą kładzie większy nacisk na dobra będące w posiadaniu jej rodziców, wspomina niby od niechcenia o projektach wyjazdu na zimę do Paryża lub Florencyi, cytuje z pamięci całe ustępy z Bedekera dla popisania się ze znajomością głównych miast Europy, staje się zwolenniczką oszczędności i umiarkowania, aby nie sądzono, że z potrzeby ogranicza swoje wydatki, umie zastosować się do wymagań, upodobań, gustów upatrzonego konkurenta, aby mógł powiedzieć o niej: to kobieta całkiem według moich pojęć — i za pomocą takiej zręcznej taktyki oskrzydla ze wszystkich boków jego serce i zabiera go w niewolą do ołtarza rozumie się, jeżeli nie szukał pieniędzy ale żony.
 W braku cioci bywa nieraz, że sama mama, alboli też papa robią ofiarę dla szczęścia córki albo córek i po sekretnem porozumieniu się z arendarzem lub jakim bankiem zastawniczym robią forsowną wycieczkę do wód dla utrzymania się w opinii zamożnych ludzi. — Nie zaniedbują wtedy niczego, cokolwiek zdążyć może do uwydatnienia tej zamożności na zewnątrz, wszystkie srebra domowe a często i pożyczane bywają użyte do takiej wyprawy na męża, panie zaopatrują się w mieście w kosztowne toalety, któremi robią u wód furorę na balach i reunionach; kurcząc się i oszczędzając w domowych wydatkach nieszczędzą pieniędzy na składki dobroczynne, loteryje fantowe, w ogóle tam, gdzie trzeba się pokazać.
 Wszystkie te jednak wysiłki najczęściej nie prowadzą do niczego, chyba do licytacyi, sekwestracyi i innych tym podobnych nieprzyjemności. — Młodzież teraźniejsza praktyczna, znająca z doświadczenia lub też licznych opisów podobne wyprawy, poznaje się wnet na farbowanych lisach i nieda się złowić na wędkę. — Wiedzą to już niektóre wędrowne panny posiadające wyższy talent dyplomatyczny i chwytają się wprost przeciwnej drogi t. j. prowadzą w kąpielach życie oszczędne, ubierają się skromnie, nie pozwalają sobie żadnych nadzwyczajnych wydatków powtarzając ostentacyjnie w obec osób interesowanych t. j. konkurentów: my nie możemy pozwalać sobie takich zbytków, my nie mamy na to. A równocześnie jakiś dobry znajomy zostający z niemi w sekretnem porozumieniu, kładzie w ucho chciwej posagu młodzieży: to ciepła panna, grosz jest, tylko mama dusi go, jak harpagon. — Ten dyplomatyczny sposób okazał się w praktyce bardzo dobry i stare szpaki łapały się na taką ponętę. — Do sekretów tego rodzaju dyplomacyi należy wytrzymać konkurenta, nie spieszyć się z przyjmowaniem oświadczenia, namyślać się bo taka zwłoka utrwala tylko niecierpliwych konkurentów w wierze w ukryte skarby — i potęguje w nich chęć do małżeńskich związków. — W ten sposób nie jednej wędrownej pannie udało się złapać na męża nawet zrujnowane hrabiątko jakieś. Wprawdzie po ślubie hrabiątko zbadawszy istotny stan kasy ulotniło się bez śladu, żydzi zabrali meble wypożyczone na miodowe miesiące, resztę zabrał gospodarz za komorne i nie zostało wędrownej pannie nic, prócz tytułu hrabiny, a ten zawsze jeszcze lepszy od tytułu starej panny.
 Do znamion wędrownej panny należy łatwość przeistaczania się stosownie do potrzeb i okoliczności, podobna ona jest w tym względzie do owej butelki czarodziejskiej, z której kuglarz nalać umie, co zechcesz. — Zmiana usposobień, upodobań, przekonań nie sprawia jej większych trudności od zmiany tualety; umie być tem, czem trzeba, co pokupne na targowisku małżeńskiem. W obec konkurenta chorującego na pana i spinającego się na wysokie progi, rostacza pawi ogon arystokratycznych pojęć i jeżeli nie może się pochwalić wysokiemi koligacyjami, to z pewnością będzie często wspominać o hrabiankach swych koleżankach z pensyi a hrabiów, których zna ledwie ze słyszenia lub z widzenia będzie nazywać Zuziem, Toniem, Lolem, jakby to byli jej najlepsi znajomi. Jeżeli znowu trafia się na męża jaki liberał adwokat albo przemysłowiec bogaty, to usta jej będą przepełnione frazesami o postępie, równości, a jeżeli czasem wyrwie się niebacznie a może i umyślnie ze swemi koligacyjami herbownemi, to równocześnie zrobi gest pogardliwy, lekceważący i będzie utrzymywać z powagą, że u niej ród nic nie znaczy, tylko praca i osobista zasługa. — Dla hulaki umie być światową damą, dla poważnego zakonnicą prawie, dla urzędnika, co szuka żony dla kuchni i obszycia staje się pracowitą jak niemka, gotowa nawet zostać zupełnie niemką, jeśliby to było życzeniem konkurenta; słowem umie jak średniowieczny rycerz przybierać wszelakie barwy i walczyć pod niemi dla zdobycia sobie — intercyzy ślubnej. — Ma przy tem niesłychany talent i zręczność wciskania się w najrozmaitsze towarzystwa i zabierania znajomości a nawet przyjaźni — na poczekaniu. — Wszędzie jej pełno w teatrze, na balach, koncertach, w kościołach, muzeach. — To uwidocznianie się jest dla niej rodzajem ogłaszania się a ogłoszenie podobne ma wartość owych inseratów bazarów wiedeńskich, co to obiecują n. p. cudownie emalijowane zegary wiecznie trwałe i w najlepszym gatunku, a które w rezultacie pokazują się nie do użycia. — Tak i owe panny po ślubie tracą emaliję, ukazuje się brak ciężarków posagowych, od których zależy szczęście małżeńskie i zegar staje.
 Dlatego lepiej przed ślubem poinformować się dokładnie z jakiej fabryki bierze się taki małżeński zegarek, czyli trzeba poznać papę, mamę, ciepłe ciotunie, wujaszków w Ameryce choćby listownie, aby mieć jaką taką gwarancyją, że zegarek pójdzie. — I nie dawaj się uwieść pozłotką świecącą lub lśniącym pokostem, wygląda to efektownie, ale nietrwałe, a wyrachowane jest na chwilowe zamydlenie oczów. — Panny wędrowne bowiem urządzają te rzeczy po mistrzowsku, cały spryt ich wysila się na to, aby pozłotka miała wszelkie pozory złota — wszystko obliczone na złudzenie począwszy od tynkowanej twarzy, a skończywszy na wyuczonych i pochwytanych frazesach, któremi tynkuje dziurawe i niedokładne wykształcenie. — W kuferku jej podróżnym znajdziesz więcej balowych sukien, niż porządnych koszul, w uszach fałszywe dyjamenty, a w buzi sztuczne słowa i sztuczne zęby.
 Należy także do szyku wędrownych panien, szczególnie tych, co przebywają w miastach, brać lekcyje muzyki, śpiewu lub rysunków od pierwszych nauczycieli, dla upozorowania bytności. Aby zaś takie kultywowanie wrodzonych talentów nie robiło wielkiego spustoszenia kieszeni, wędrowna panna tak umie manewrować zdrowiem, że nie potrzebuje brać lekcyi, a zawsze uchodzi za uczennicę tego lub owego metra. Dodaje to szyku, a nic nie kosztuje.
 Na zakończenie niniejszego rozdziału pozwolę sobie przytoczyć pewien epizod z życia takiej wędrownej panny.
 Było to w Krynicy (a może być, że także i gdzieindziej) — pan N. przyjechał z panną Melaniją jedynaczką w celu wyleczenia jej z zadawnionego panieństwa. Pan Adolf w tychże samych kąpielach szukał także towarzyszki życia, której posagiem mógłby zapłacić kawalerskie długi i zabezpieczyć sobie wygodną przyszłość. — Pan Adolf bowiem należał także do wędrownego ptactwa, tylko rodzaju męzkiego. — Otóż stało się, że te wędrowne stworzenia gdzieś koło Słotwinki zamieniły pierwsze spojrzenia. Na tej niemej rozmowie romans ograniczał się dni kilka; aż panna litościwa, chcąc ośmielić dyskretnego adoratora, przechodząc raz w bliskości niego przez kładkę zsunęła się, niby przypadkiem, w niegłęboką wodę. Papa w krzyk: ratujcie dziecko moje tonie. Pan Adolf nie mógł udać że nie słyszy; przybiega więc, ratuje, wyciąga z wody wilgotną pannę, a papa rozczulony takiem poświęceniem młodziana ofiarował mu w nagrodę, co miał najdroższego t. j. swoją jedynaczkę. — Panu Adolfowi nie wypadało zrzekać się podarunku, ale, jako ostrożny, postanowił niby z prostej ciekawości dowiedzieć się o istotnej wartości prezentu, wiele by mógł być wart do stopienia. A był w Krynicy Mosiek Landau, który jakkolwiek bawił tam dla kuracyi swojej Reisy, udzielał także pomocy i rady lekarskiej kieszeniom zagrożonym suchotami. — Pan Adolf należał do jego pacientów. Otóż i obecnie pospieszył do niego po radę, a mianowicie aby go zapytać jak była notowaną w kursie u niego panna Melanija. Za konsylium zdecydował się zapłacić pan Adolf trzysta reńskich. — W parę dni potem przyszedł także do Landaua papa dobrodziej zasięgnąć bliższych szczegółów tyczących się kieszeni wybawcy jego córki i także obiecał usłużnemu żydkowi trzysta guldenów za fatygę. — Landau nie wiele potrzebował się fatygować; znał kieszenie i pugilaresy obydwóch pacyentów na wskroś i mógł niebawem zaspokoić ciekawość obydwóch. — I objaśnił papę, że pan Adolf goły „jak szwenty turecki,“ a panu Adolfowi szepnął, że panna Melanija wprawdzie nic nie ma, ale papa jej ma trzydzieści tysięcy — długu.
 W skutek tych wiadomości papa, po zapłaceniu konsultacyi Landauowi i rachunku w hotelu, pobiegł na pocztę zakupić dwa bilety do Krakowa, a pan Alfred chcąc uniknąć spotkania się z panną zamówił sobie także w sekrecie miejsce w karetce pocztowej, by co prędzej czmychnąć z Krynicy.
 Poczta miała wyruszyć o dwunastej w nocy. Niech czytelnicy sami dośpiewają sobie w domyślnych duszach, co się musiało dziać zakochanym, gdy przy blasku latarki pocztowej zobaczyli się tuż koło siebie. Podobno była tam mowa o jakichś telegramach, niespodziewanej chorobie ciotek, śmierci wujaszka, która spowodowała taki nagły wyjazd bez pożegnania. — Mówiono potem o pogodzie, o piękności okolicy, o wojnie serbskiej, o świetności teatru krakowskiego; tylko o miłości nie mówiono ani słóweczka. — Uczucie to umarło na wieki, pogrzeb odbył się cichutko, a Landau za wyprawienie go na tamten świat wziął okrągłe sześćset guldenów.
 Mutatis mutandis podobna historyja powtarza się dość często u wędrownych panien i spekulujących na posagi młodzieńców.



VI.


Posażna jedynaczka.



 Już widzę łaskawy czytelniku, jak po przeczytaniu tych kilku rozdziałów, oblicze twoje przedłużyło się i skrzywiło z niezadowolenia. Gotów jesteś posądzić mnie o tendencyjne odstraszanie cię od małżeństwa przez wystawianie samych ujemnych i wadliwych okazów. — To prawda, że się nie entuzyjazmuję — zostawiam to poetom, którzy, jak paryzkie modniarki, mają talent ubierania ludzkich ułomności w powabne formy i z lada kucharki umieją zrobić anioła o eterycznych wdziękach. Ja wolę przedstawić wam rzecz bez illuzyi, nawet trochę gorzej jak jest w istocie, boć małżeństwo jest zawsze rodzajem kupna, jeżeli więc ktoś niechce się oszukać, musi bacznie oglądać, czy rzecz, którą kupuje nie używana, nie poplamiona albo też nie farbowana. — Ależ my nie chcemy kupować starzyzny — powie nie jeden — pokaż nam panny prosto z igły, bogate, przecież takie być muszą.
 Owszem są. — Oto panna Jadwiga — okaz w najlepszym gatunku posażnej jedynaczki, nie owej z komedyi Fredry, ale rzeczywistej jedynaczki — nie mającej ani brata, ani krzywej łopatki, ani wprawianych zębów. Ba, może brzydka jak nieszczęście? — I to nie. Panna Jadwiga jest wcale niczego sobie panna, nie efektowna piękność, ale kształtnych rysów, trochę wątła i filgranowa, co stanowi nawet pewien wdzięk u niej, ma oczy fiołkowe, piękną wyprawę i wioskę nieobdłużoną. — Ale panna Jadwiga ma jeden błąd, jedną wadę wielką — jest jedynaczką. Zaleta jest zarazem jej wadą, bo jako jedynaczka przyzwyczaiła się aby ją pieszczono, ulegano najmniejszym jej kaprysom, zachcenia jej stawały się rozkazem, któremu posłuszni byli rodzice, służący, profesorowie, bony, guwernantki, znajomi. Wątła kompleksyja nie pozwalała obchodzić się z nią ostro, doktorowie zakazywali męczyć ją naukami, rodzice próbowali dziecinę zabawić i rozerwać na wszystkie możliwe sposoby. Papa znosił cukierki, mama zabawki i jednemi i drugiemi przesycili dziewczynkę tak, że nie było sposobu potem zabawić ją. — Najkosztowniejsze zabawki po obejrzeniu ich, a czasem i przedtem rzucała na ziemię i nudziła się. — Rodzice wysilali się na coraz nowe pomysły, by dogodzić swojej jedynaczce i wszystko napróżno. — Wreszcie nadeszła pora, gdy panna już przestała bawić się lalkami, a natomiast nią zajmowano się jak lalką, strojono, obwożono po balach, koncertach, nawet z porady doktorów pojechano z nią do Francenzbadu i Ostendy. — Po drodze zwiedzała wszystkie stolice Europy, pokazano jej wszystko, co było godnem widzenia, aż wyczerpano cały program nowości i niespodzianek — jedynaczka zaczęła się znowu nudzić śmiertelnie. — Znalazł się zawsze jakiś usłużny przyjaciel lub daleka krewna, którzy zaproponowali rodzicom, wydać pannę za mąż i sprowadzano jej dla rozrywki różne okazy konkurentów. — Panna każdego obejrzała, jak niegdyś zabawki dziecinne i rzucała pod stół, przepraszam, nie tak było, tylko odwracała się z grymasem, który konkurentowi odbierał wszelką nadzieję i ziewała. — Nareszcie zjawił się jeden o jedwabnym, czarnym wąsiku, mlecznych policzkach i porcelanowych oczach, który czy przez skromność, czy przez wyrachowanie nie pchał się do panny, trzymał się na uboczu, i traktował ją dość chłodno. — To było dla niej prawdziwą niespodzianką; pan August był dla niej nowością i napierała się gwałtem, aby jej dano tę zabawkę. Trudność dostania obudziła w niej jeszcze większą chęć, która jej się wydawała miłością i pan August dostał pannę i wieś nieobdłużoną. — Szczęśliwy! — Prawda? — Tak, rzeczywiście, był szczęśliwym przez całe dwa tygodnie tj. dopóki rozkapryszona jedynaczka nie nabawiła się nim do woli. Był to przeciąg czasu dla niej bardzo długi, bo nigdy żadnem cackiem tak długo się nie bawiła. W końcu jednak przesyciła się tem, jak wszystkiem; ale że męża nie można było darować dzieciom stróża, jak lalkę, ani utrącić nos, wyłupić oczy jak pajacowi i wyrzucić na strych, więc znudzona jedynaczka poczęła się czuć nieszczęśliwą ze swem bawidełkiem, które ją już bawić przestało. — Chciała mieć z niego drugiego Wiernusia, coby aportował, służył, odgadywał jej myśli. — Przyzwyczajona bowiem była do tego, że wszyscy koło niej, nie wyjmując rodziców pełnili funkcyje takich Wiernusiów. — Pan młody jakoś niechciał być Wiernusiem, a nawet kilka razy dość ostro odpowiedział na kapryśne zachcenia żony, nazwał ją samolubem, że nie umie kochać nic i nikogo prócz siebie i kilka jeszcze takich morałów jej nagadał, które lubo były nowością dla rozpieszczonej jedynaczki, ale nowość taka nie rozbawiła ją jakoś, tylko oburzyła. — Zaczęła płakać i to tak głośno, że mama w trzecim pokoju usłyszała i przybiegła przestraszona. Za mamą przybiegł tatko z na pół ogoloną brodą, za tatką stara rezydentka panna Pelagija, za tą stary Jakób z kredensu, i Magdusia z kuchni z omączonemi rękami i Wiernuś nawet — i wszystko to tłoczyło się do płaczącej, dopytywało o przyczynę łez, — a gdy przyczyna została wiadomą oburzenie przeciw panu młodemu nie miało granic; nazwano go człowiekiem bez serca, bez wychowania, bez sumienia i odtąd pan August w opinii wszystkich domowników wyszedł na tyrana. — Jadwiga przybrała minę męczonej ofiary, służba patrzała na niego z wymownym wyrzutem, mama wzdychała po kątach tak mocno, że nie mógł nie słyszeć tego, a papa unikał go. — Pan August nie mógł długo wyżyć w takiej atmosferze; trzeba było albo uciec, albo wynaleźć jaki modus vivendi. Ze względu na opiniją ludzką i własną przyszłość, obrał to ostatnie, przeprosił żonę za chwilowe uniesienie się, zbyt ostre wyrazy i starał się na innej drodze znaleźć przystęp do jej względów i serca. — Probował ją zjednać sobie różnemi miłemi niespodziankami i wymyślał dla niej różnego rodzaju przyjemności, zabawy, ale biedak nie wiedział o tem że rodzice już go dawno uprzedzili w tym względzie, że dla jedynaczki żadna zabawa nie była nowością. Bale, koncerta, przejażdżki do wód, stroje, eleganckie umeblowanie salonu — wszystkiego tego miała już po uszy, i dlatego każde usiłowanie męża w tym względzie przyjmowała litośnem ruszaniem ramion i lekceważącym uśmiechem. — Nic nie zdołało wyjaśnić znudzonej twarzy. — Wszystkie wysiłki męża były próżne. Aż wreszcie stracił cierpliwość i znowu przyszło do sceny małżeńskiej. Tym razem opozycyja stająca w obronie uciemiężonej poczęła jawniej się manifestować przeciw panu Augustowi. Służba odważała się nie słuchać jego rozkazów, papa zrobił mu kilka ostrych przycinków, mama nie ograniczała się na wzdychaniu po kątach, ale wyjeżdżała ze swą boleścią do sąsiadów, do kuzynek — i niebawem poczęły się zjeżdżać ciocie, wujenki, przyjaciółki, które nad nieszczęśliwą zaczęły kiwać głowami, a mężowi zatrute rzucały spojrzenia. — Znalazł się nawet jakiś śmiały stryjaszek, który mu zrobił uwagę, że z kobietą, której on całe swoje szczęście i egzystencyją zawdzięcza, inaczej obchodzić się należy, że rodzina nie może spokojnie patrzeć na takie jego postępowanie z istotą delikatną i wykształconą i w razie gdyby podobne sceny powtarzać się miały, musiałaby pomyśleć o separacyi.
 No i powiedz kochany czytelniku, co byś robił na miejscu pana Augusta? Panu Augustowi żal się zrobiło — wygodnego łóżka, smacznego obiadu, konia do przejażdżki, kabryjoletu, hawańskich cygar — położył uszy po sobie i dał z siebie zrobić Wiernusia a przywiązania którego nie znalazł w domu, szuka po za domem podobno u żony swego oficyjalisty, czy sąsiada. — Ale nie każdy ma tak strawny żołądek, jak pan August i dlatego radzę ci, szanowny czytelniku, dobrze się namyśleć i rozpatrzyć, zanim zdecydujesz się na taką posażną jedynaczkę, — bo bądź pewny, że na dziesięć dziewięć znajdzie się takich, jak panna Jadwiga rozpieszczonych, rozgrymaszonych, znudzonych, z pretensyjami, których zaspokoić nie będziesz w stanie, choćbyś się na głowie postawił. — Bo nie tylko pannę będziesz miał obowiązek zadawalniać, ale i papę i mamę, którzy wszystkie marzenia i nadzieje, jakie zwykle rodzice mają o swych dzieciach, skupili w swym jedynym klejnociku. Będziesz musiał rywalizować wiecznie z ideałami, jakie sobie w szarych godzinach tworzyli przy kominku starzy dla swej jedynaczki; a jeżeli ich nie zadowolnisz to będziesz musiał całe życie patrzeć na skrzywione, miny, słuchać pokątnych westchnień i płaczów, narzekań przed sąsiadkami, przykrych docinków, zamiast nektaru będziesz pił kwasy domowe, których smaku nie zneutralizujesz ani pilznerem ani węgrzynem, na który chyłkiem będziesz się wykradał z domu, aby odpocząć trochę i wytchnąć od szczęścia małżeńskiego.



VII.


Elegantka.



 Trzymając się pewnego systemu należałoby może później nieco zapoznać z tym ciekawym okazem czytelników; umyślnie jednak umieściłem go pod kabalistyczną siódemką, istnieje bowiem między elegantką a ową liczbą wielkie podobieństwo tj. że obie nieszczęście przynoszą. Dawniej w Krakowie a nawet i w Galicyi okaz ten bywał bardzo rzadki. Od roku 1807 — a więcej jeszcze od 1830 zaczynają elegantki z wiedeńskim szykiem pokazywać się na balach u namiestników. Blanszowane twarze, loki angielskie, złote tabakierki i wiedeńskie mody należały wtedy do koniecznych warunków elegantki. Ale ta pretensyja do elegancyi ograniczała się na Lwowie i paru miastach cyrkułowych. Do Krakowa nie dostała się przez podgórską komorę, chyba jako kontrabanda. Poczciwe nasze Krakowianki słynęły ze zdrowej cery, wesołego i szczerego uśmiechu, perkatych nosów i dużych warkoczy, ale elegancyją nie grzeszyły wcale. Dzienników mód nie znano, sprowadzano i kupowano materyje trwałe, przykrawano je, jak umiano, wyglądało to trochę niezgrabnie; nie trudno było o wypukłe plecy, niezgrabną nogę obutą w duży trzewik na wielkim obcasie; mimo to kochano się, żeniono, nie zważano na niezgrabną figurę z wysadzonym naprzód żołądeczkiem, ani na niski obcasik, szczególniej, gdy go można było nadsztukować holenderskiemi dukacikami papy do wysokości szczudeł. — Dopiero między rokiem trzydziestym a czterdziestym pewna część mieszkanek Krakowa zachorowała na paryskie mody. A że ówczesne mody wypowiedziały wojnę naturze; więc można sobie wyobrazić jakie męki przechodzić musiały hoże krakowianki, zanim swe bujne, rozrosłe członki zdołały poskromić i zastosować do wymagań mody. W tym czasie aby być elegantką — trzeba było mieć pewną odwagę.
 Sypiano w rogówkach, na twardem posłaniu dla prostowania figury, okładano na noc twarz i ręce cielęciną, papkami z mleka i otrąbek, aby nadać delikatność skórze; skręcano niemiłosiernie papiloty, ściskano nogę bandażami w płytkich trzewikach, lepiono muszki, malowano brwi, różowano policzki, wargi, nakrapiano się wszelakiemi wonnościami tak, że każda panna pachła jak apteka — sypiano, jadano, kochano się i całowano w rękawiczkach, aby stracić ostrość i czerwoność skóry. Była to elegancyja i kosztowna i trudna i dużo potrzebowała czasu. To też tylko panny, które go dużo miały na zbyciu i mogły robić kosztowne wydatki, puszczały się na elegantki. — Do jądra mieszczaństwa jeszcze się ta choroba nie dostała. — Dopiero nowsze czasy obdarzyły nas pewną porcyją elegantek. — Łatwość komunikacyi, rozpowszechnienie dzienników mód, taniość i obfitość przeróżnych środków upiększania się, przyczyniły się do rozmnożenia tego gatunku. — Nie liczę do niego wszystkich kobiet, które się stroić lubią. (bo któraż się nie lubi stroić, jeżeli może?) — ale tylko te, które elegancyją, strojenie się postawiły sobie za jedyne zadanie życia, o których zamiast powiedzieć, że się składają z ciała i duszy musi się powiedzieć, że składają się z ciała i stroju, bo strój jest ich duszą. — Taka elegantka jest prawdziwą siódemką dla tego, któremu się za żonę dostanie, bo nie tylko zrujnuje go materyjalnie, ale i moralnie nie da mu nic — prócz niesmaku, zmartwienia a może i wstydu. — Bo próżność jest złym doradźcą i kobieta żądna pochwał za płaski komplement, pochlebne zdanie o sobie gotowa nieraz dużo zapłacić z krzywdą małżonka. — Gdyby Ewa znała była też jakie takie mody, wąż nie potrzebowałby używać ogryzka do skuszenia jej, dość by mu było gładząc kapelusz powiedzieć: pani dziś w tej sukni wyglądasz czarująco. — Takiemi komplementami darzą dzisiejsi kusiciele nasze Ewy, a nie jeden taki komplement, nie tylko ogryzkiem ale kością w gardle stanie mężowi; szczególniej wtedy, jeżeli między dwiema elegantkami wywiąże się rywalizacyja. Nie masz wtedy ofiary, którejby jedna lub druga nie zrobiła dla zwiększenia liczby swoich adoratorów i stronników. Rozdaje prawdziwie po marnotrawnemu temu spojrzenie głębokie, tamtemu słówka pozwalające się wiele domyślać, innemu uścisk dłoni, innemu wybór w mazurze, a jeszcze innemu miejsce obok siebie przy kolacyi etc. etc. — i jeżeli przez takie zabiegi i manewra uda jej się pozyskać opiniją królowej wieczoru, zaćmić rywalkę i przyprowadzić ją do żółtaczki i zazdrości, czuje się u szczytu szczęścia. — Jeżeli małżonek nie ma ochoty nabawienia się także żółtaczki, to najlepiej zrobi udając się do ostatniego pokoju na preferansa, cygara i winko i tam zaczeka, aż żona nad ranem przez którego z adoratorów swoich da mu znać, że się decyduje już wracać do domu. — Jakkolwiek to niedyskretnie wdzierać się w domowe życie, jednak dla twego dobra popełnię tę niedyskrecyją, szanowny czytelniku i poprowadzę cię do domu takiej elegantki w czasie, gdy wraca z balu. — Idźmy ostrożnie, bo możesz się potknąć o jakie naczynie, którego elegantka potrzebowała na samem wyjściu na bal, a które służąca zapomniała sprzątnąć, gdyż ona ma tylko obowiązek ubierania pani a nie sprzątania. — To też salon elegantki wygląda w tej chwili jak pobojowisko. Leżą na posadzce, stołkach, stolikach, fortepijanie porzucone części codziennego ubrania nie pierwszej czystości, — siatka ze starym kokiem, zadeptane pantofle, pudełka z rozsypanym pudrem, papierki ze szpilkami, jakieś kokardki i kwiaty, których nie użyto do balowego stroju. — Nie sądź jednak, że to tylko bal sprowadził taki nieład; — i w inne dnie nie znajdziesz wiele więcej porządku, bo dla elegantki dom nie jest mieszkaniem, ale jest tylko miejscem chwilowego pobytu, garderobą. — Wraca do niego po balu, aby się przespać i na drugi dzień ubrać na koncert, a jeżeli nie ma koncertu — to się ubiera na wizytę, a gdy wizyt nie ma do oddania, to się ubiera do kościoła, na ulicę. Jakby nie miała do kogo i dla kogo, ubrałaby się dla własnego lokaja, aby mieć tylko sposobność strojenia się i zadawalniania swej próżności. — Za to niech cię Bóg broni widzieć elegantkę wtedy, kiedy się nie stroi, bobyś uciekł jak przed straszydłem przed jej rozczochraną głową, brudnym kaftanikiem i nieumytą twarzą. Bo elegantka nie zna tej czystości, której każdy człowiek potrzebuje do codziennego życia dla własnej przyjemności. Jak ten koń, co nie umie tylko galopa albo stępo — tak elegantka umie tylko żyć w wielkiej toalecie, albo w okropnem zaniedbaniu, które dla niej jest rodzajem odpoczynku po trudach. Myje się starannie, ale tylko wtedy, gdy potrzeba się dekoltować, bierze czyste spodnice, pończochy jedynie do publicznych występów; — z czesaniem włosów czeka na fryzyjera — nawet mycie zębów należy u niej nie do domowych potrzeb. — Jeżeli przypadkiem ma dzieci, to nie lepiej się z niemi obchodzi, jak ze swojemi zębami tj. czyści je, kiedy trzeba je pokazać komu. Elegantka nie posiada w całej swojej obfitej garderobie porządnej sukienki po domu, nie ma innych chusteczek do nosa prócz pajęczych batystów haftowanych lub obszytych koronkami. (Jak sobie radzi w czasie silnego kataru, to już należy do tajemnic domowych). — Do stołu na publicznych zebraniach siada nie zdejmując rękawiczek, za to w domu palce zastępują jej widelec szczególniej przy operowaniu kurczęcia lub pożywaniu ryby. Meble wiecznie w pokrowcach, które się zdejmują tylko na uroczyste przyjęcie gości. Biletów wizytowych i jasnych rękawiczek ma spory zapas. — Parawany należą do niezbędnych utensyliów elegantki, za nie chowa, pakuje wszystko, co zakrywa jej grzeszki i daje firmę. — Jeżeli mąż jest próżny i schlebia mu tytuł męża pięknej elegantki, to można być pewnym, że piękność żony i elegancyja dadzą się wnet dotkliwie uczuć jego kieszeni. — Nic łatwiejszego, jak z pomocą takiej żony zabrać znajomość z bankami zastawniczemi, lichwą żydowską, a nawet ze sekwestratorem. — Elegantka pod tym względem ma wiele podobieństwa z wystawą wiedeńską, bo obie krach sprowadzić umieją.



VIII.


Córki do wzięcia.



 Jeżeli ci, kochany czytelniku, posażna jedynaczka nie bardzo przypadła do smaku, to pokażę ci panny wprost przeciwnego gatunku tj. takie, które są ani posażnemi, ani jedynaczkami, ale czworaczkami, pięcioraczkami, sześcioraczkami, a czasem liczba tych raczków dochodzi aż do dziesięciu. Takie błogosławieństwo boskie spotyka najczęściej profesorów i urzędniczków minorum gentium, którym, oprócz trudów urzędowania, pozostaje okropny trud wyżywienia ze skromnej pensyjki tych kilkoraczków, zaopatrywania ich w kilkoro sukienek, w kilkoro trzewików etc. — Każdy sprawunek takiego biedaka idzie zaraz na tuziny, począwszy od bułek, które nie koszyczkami ale koszykami całemi sprowadzać trzeba dla tej domowej menażeryi. — Na wsi dla chłopa taka liczna familija byłaby istnem błogosławieństwem. Dwadzieścia rąk do roboty! — to nie mały kapitał, który sowicie by opłacił koszta wyżywienia. Gdy tymczasem w mieście panieńskie ręce nie tylko nie pokrywają potrzeb żołądka, ale jeszcze poczciwy papa musi sobie łamać głowę, aby te żołądki jakoś przyzwoicie odziać podług wymagań mody, wyprowadzić czasem na jaki balik albo choćby na ślizgawkę, dla pokazania ludziom tego towaru, boć trudno inseratami ogłaszać, że się ma tyle a tyle córek na zbycie. W ostatnich czasach seminaryja żeńskie i różne zakłady przeznaczone do praktycznego wykształcenia panien, umniejszyły ojcom starań w tym względzie i przez stosunki z ludźmi, protekcyją rady miejskiej uda się nie jednemu wykierować córkę na nauczycielkę publiczną, albo poczciarkę, albo telegrafistkę; ale za moich czasów panny takie musiały bezczynnie wyczekiwać w domu na zjawienie się jakiego konkurenta. — Nie miały żadnego innego specyjalnego charakteru w społeczeństwie, jak tylko panny do wzięcia; — a papa i mama wysilali się na przeróżne koncepta i pomysły, aby to, co było do wzięcia — wzięto. I tak: wyprowadzano na targ po dwie, najwyżej po trzy, aby dużym konduktem nie przerażać konkurentów; resztę albo chowano starannie w domu, albo wysyłano do krewnych. Jeżeli na taką wędkę dał się złapać jaki konkurent, papa i mama obserwowali zaraz bacznie do której z córek uczuwa szczególniejszą predylekcyję a wtedy inne odsuwano na bok, aby nieprzeszkadzały młodej parze do bliższego porozumienia się. — Najczęściej młodzież szkolna, tak zwane scyzoryki chwytają się na takie wędki, bo taki nie przebiera i towarzystwo byle jakiej panny zawsze mu się wydaje ponętnem po długiem a nudnem sam na sam z gramatyką lub algebrą. — Pokazać się z panną na spacerze — to zawsze schlebia próżności dorastającego młodzieńca. Więc kultywuje tę znajomość, utrwala ją za pomocą biletów z powinszowaniem, pożyczania książek do czytania, gry w zielone, angażowania do pierwszych kadrylów na balu i ściskania sekretnego rączek podczas niewinnej gry w talarka lub w kotka i myszkę. — Młodzi się bawią, a tymczasem papa z mamą radzą o ich przyszłości. Tatko zbiera wiadomości o rodzinie zwęszonego konkurenta, o jego prowadzeniu się, postępie w naukach i po dokładnem zbadaniu stanu rzeczy zaprasza jednego razu młodzieńca, żegnającego się właśnie z panną, na słóweczko do osobnego pokoju. — Słóweczko to ma zwykle taki początek: pan daruje, że jako ojciec zapytam pana w jakim zamiarze bywasz pan w naszym domu? — Na takie niespodziewane zapytanie młodzieńcowi robi się gorąco, mięsza się, trudno papie wprost powiedzieć, że bywał tu dla zabicia wieczoru, dla ściskania jego córki przy talarku lub zjadania butterschnitów przy herbacie; zaczyna więc bąkać niewyraźnie o swoim młodym wieku, nieukończonych studyjach, braku utrzymania, kładąc na ten ostatni argument najsilniejszy nacisk. — Ale papa przygotowany na to przerywa i rzecze: „wiemy, że pan nie masz żadnego majątku, że utrzymujesz się z dawania lekcyi, co panu zabiera dużo czasu i przeszkadza do studyów. — Otóż my, dbając o szczęście naszego dziecka, chcemy dopomódz panu; damy mu wikt i stancyją aż do ukończenia studyjów, znajdziesz w naszym domu ojcowską opiekę i pomoc, za którą odwdzięczysz nam się dostatecznie zapewniając szczęście naszej Dorotce.“ Nie sądźcie, że tego rodzaju pacta conventa są wymysłem moim: obrazek to zdjęty z natury i historyja ta powtarza się dość często, szczególniej w biurokratycznych sferach. Jest to rodzaj assekuracyi małżeńskiej: papa płaci roczne wkładki ekspensując się na osobny pokoik dla przyszłego zięcia, mama dogadza jak może, o ile pozwalają fundusze, jego żołądkowi i podniebieniu, panna także ze swej strony płaci pewien procent w prezentach na imieniny: haftowanych pantoflach, szelkach, czapeczkach, patarafkach, dodając do tego słodkie spojrzenia, a konkurent ma obowiązek spłacić im te raty hurtem małżeństwem, które następuje zaraz po zdaniu egzaminów. — Znaczna liczba biedaków walczących z biedą i codziennemi potrzebami godzi się na ten rodzaj konkurów, inny przez nieśmiałość nie ma odwagi wycofać się i powiedzieć veto na propozycyje papy i w ten sposób kojarzą się małżeństwa oparte na wzajemnych zobowiązaniach, o umiarkowanej temperaturze przywiązania, uregulowanym trybie życia i dążnościach trzeźwych, praktycznych. — Dzieci z takiego małżeństwa wychowane w poszanowaniu paragrafów są nieocenionym nabytkiem dla każdego rządu, biurokratyzm tkwi w krwi i kościach takiego potomstwa.
 Jeżeli znowu właściciel kilkorga córek jest nie urzędnikiem, ale profesorem, a konkurent szczęśliwym wypadkiem jest jego uczniem, kandydatem do egzaminu, wtedy zamiast wiktu i mieszkania papa daje mu w sekrecie pytania, które ma mu zadać przy egzaminie. — Tego rodzaju zobowiązania polegają już na wzajemnem zaufaniu, bo jeżeli kandydatowi przyjdzie ochota po egzaminie skręcić kominka, nie można na legalnej drodze poszukiwać na nim swoich pretensyj. Za wikt i stancyję można jeszcze w najgorszym razie pozwać do sądu i zażądać zwrotu kosztów; ale patentu z egzaminu wyprocesować napowrót nie można, nawet przyznać się nie wypada do takiej malwersacyi uskutecznionej dla szczęścia córek — i zawiedziony raz nieszczęśliwy ojciec powtarza drugi i trzeci raz podobne nadużycie w nadziei, że przecież znajdzie się który taki wdzięczny i sumienny uczeń, który będzie wolał wziąść córkę, jak złą klasyfikacyję. — Przez to się dzieje, że w miastach, w których znajduje się kilku takich profesorów, którzy mają pewną porcyję córek do pozbycia, liczba egzaminowanych osłów z dobremi kwalifikacyjami mnoży się z przerażającą szybkością.
 Z tego co się tutaj powiedziało zrozumie każdy łatwo jaki gatunek panien mieści się pod tą nazwą: córki do wzięcia. — Wprawdzie wszystkie panny bywają do wzięcia i rzadko która decyduje się stać wytrwale aż do grobowej deski pod sztandarem staropanieństwa i celibatu; ale tak zwane przezemnie panny do wzięcia są specyjalnie wychowywane na łatwe pozbycie się ich z domu. Gdybym się nie bał obrazić uszek szanownych czytelniczek, porównałbym tego rodzaju panny do obuwia jarmarcznego, które już umyślnie zrobione jest tak, aby na każdą nogę mniej więcej były przydatne. Podczas gdy inne panny na wydaniu mają pewne pretensyje, upodobania, panny do wzięcia nie mają żadnych upodobań wyłącznych, a przynajmniej nie zdradzają się z niemi, żadnych uprzedzeń, kaprysów; dla nich każdy konkurent dobry, który przeszedł aprobatę rodzicielską; a rodzice znowu mają głównie ku temu skierowaną myśl, aby wyszukiwać odpowiednich konkurentów i taki papa spotykając młodego człowieka znajomego na ulicy pierwej nim mu powie dzień dobry, pomyśli sobie: ten byłby dobry dla Wikci — albo temu by się Józia pewnie spodobała. — Jeżeli taki papa urządza balik jaki, albo spacer za miasto albo zaprasza bodaj na szklankę herbaty, bądź pewnym, że te nadzwyczajne wydatki robi tylko w celu zwerbowania konkurenta, — bo w takim domu gdzie są córki do wzięcia nie robi się nic dla własnej przyjemności, tam chodzą, siedzą, ubierają się, spacerują i rozmawiają dla tego jednego, wyłącznego celu — to jest zamążpójścia. — Możeście nie mieli sposobności brania udziału w takim tendencyjnym baliku, który możnaby nazwać samotrzaskiem na konkurentów, — nie bez interesu więc będzie dla was, gdy go w krótkości opiszę.
 Pan... przypuśćmy, że się nazywa Fajfukowski, jest adjunktem sądowym od lat kilkunastu — ma ośmset reńskich pensyi — dwie fornalki córek do wzięcia i mieszkanie na trzeciem piętrze składające się z dwóch pokoików i kuchenki i postanawia dla dania młodym ludziom sposobności poznania jego córek wydać bal. — Wszystkie okoliczności sprzeciwiają się temu, a najprzód skromna pensyja, która ledwie na codzienne wystarcza potrzeby, potem nierówna pełna sęków podłoga, potem brak przedpokoju, gdzieby goście niepotrzebne do tańca części ubrania zostawiać mogli, brak fortepijanu, a wreszcie małe i niskie pokoiki kładą także swoje veto. — Ale czegóż człowiek nie zrobi dla szczęścia dzieci i pan Fajfułkowski mimo tych wszystkich przeciwności urządza bal. Dla nadania mu cechy nie wyłącznie familijnej sprasza się więcej dla formy jak dla potrzeby parę panienek znajomych, któreby jednak ani toaletą ani wdziękami nie przyćmiewały domowego wyrobu, — smaruje się sękatą podłogę mydłem, najmuje się jakiego skrzypiciela (fortepianista jest niemożebny dla braku miejsca i fortepianu) pożycza się od sąsiadki trochę szklanek, łyżeczek i talerzy, panny przyrządzają sałatki, kompoty i galaretki, papa szuka po handlach najtańszego wina — no i bal gotowy. — O siódmej poustawiano na szafie, na piecu po kilka świec, papa sam po stołku spinając się pozapalał je; panny resztki pudru wytrząsają przed zwierciadłem na policzki i włosy, naciągają prane rękawiczki, których benzynowy zapach usiłują stłumić jakimś aptecznym fabrykatem mającym wyobrażać kolońską wodę. Najmłodsza córka pali nad świecą kadzidło (prezent od p. aptekarza) dla zneutralizowania zapachów wciskających się z kuchni a mama w świątecznym stroju i fartuchu rumiana od ognia jak piwonija co chwila zagląda do salonu dla zobaczenia, czy już można dawać herbatę. — Nareszcie pojawiają się goście — pani Pieprznicka z córkami i pani Tłustkiewiczowa, którą zaproszono jedynie dla formy w przekonaniu, że nie przyjdzie, bo cierpiała obłożnie na reumatyzm, ozdrowiała cudownie wyleczona prośbami córek i dla ich szczęścia wywindowała korpulentną maszynę swoją na trzecie piętro; nawet panna Sufczyńska daleka krewna, którą wypadało zaprosić, porzuciła na ten wieczór klasztorną ustroń i pospieszyła na uroczystość familijną. — Płci pięknej więc w najbrzydszych okazach był dostatek — cały pierwszy pokój — chciałem powiedzieć salon był ich pełny, a gdy zaczęły przy powstaniach dygać — salon pokazał się za ciasny i niektóre części ciała poczęły to ze sobą to ze ścianami karambolować. Dla zyskania miejsca panny Fajfułkowskie proszą na gwałt siedzieć i same siadają na czem która może na stołkach, ławkach i kuferkach nakrytych dywanikami. — Całe ściany wyglądały jak wytapetowane figurkami panieńskiemi. Skrzypiciel zaczyna już stroić skrzypce, a młodzieży jak nie ma tak nie ma. — Nareszcie otwierają się drzwi — i wchodzi gęsiego sześciu kawalerów we frakach, lakierkach i białych krawatach, ale z ogromnemi tobołkami pod pachą. — W mieszkaniu bowiem państwa Fajfułkowskich nie było, jak wiemy przedpokoju; wprost z sieni wchodziło się do salonu. To młodzież nieprzyzwyczajoną do podobnego urządzenia wprawiło w kłopot. — Jakże tu wejść do salonu między wydekoltowane i postrojone panny w kaloszach, szalach futrach, lub paletotach. — Jeden ze sprytniejszych radził wejść przez kuchnią, ale służąca, która w tej chwili niosła wodę objaśniła ich, że do kuchni nie ma osobnego wejścia i przekonała ich o tem dowodnie pakując się prosto do salonu z konewkami. — Sytuacyja stawała się coraz zawikłańszą, co tu robić? — Złożono na prędce radę wojenną, na której zdecydowano że, aby nie uchybić regulaminowi balowemu, należy wejść do salonu we frakach, a rzeczy, których niepodobna było zostawiać w sieni na pastwę przechodzących, zabierze się ze sobą i umieści potem w drugim pokoju. — W skutek tego nastąpił ów kondukt z tobołami, który zastąpił miejsce poloneza.
 Całego przebiegu balu opisywać nie możemy, bo by to nas zadaleko odprowadziło od głównego tematu. Zanotujemy tu tylko kilka ważniejszych wypadków. Najważniejszym a raczej najczęstszym wypadkiem były upadki par tańczących, co jednak nie psuło zabawy, bo panny i mamy uważają podobne upadki za bardzo szczęśliwy prognostyk małżeństw i to tak pewny, że kawalera przewracającego się z panną opinija mam i cioć uważa już jakby na pół narzeczonego. Szło więc tylko o to z kim która panna się przewraca, a że najczęściej pan sędzia jako nie tęgi w nogach i nieco reumatyczny podlegał tym wypadkom a sędzia miał z dodatkami pseudo 1500 guldenów pensyi, przeto serca rodzicielskie z prawdziwą roskoszą poglądały na każdą córkę, która miała szczęście położyć się z panem sędzią na mydlonych sęczkach podłogi. — Drugi wypadek przytrafił się z szafą. — Wśród ogólnej zabawy nikt nie uważał że wskutek ruchomej podłogi szafa z rzeczami, której nie było gdzie wystawić z salonu, podskakiwała sobie od czasu do czasu, jakby miała ochotę pieścić się w tańcu ze wszystkiemi, aż przy mazurze tak się staruszka rozkołysała, że straciła równowagę i upadła na twarz w sam środek mazurowego koła. Na szczęście chirurgicznego przypadku nie było żadnego, prócz kilku sińców, które młodzież po spartańsku zniosła i plam stearynowych na frakach. Ale gorzej się stało przy podnoszeniu szafy; drzwi popuściły, otwarły się na rozcież i wszystkie arkana domowe, które w głębi szafy oczekiwały dnia prania, odsłoniły się oczom publiczności. Panny domowe z krzykiem rzuciły się do zasłonięcia tych tajemnic, szczególniej przed oczami pana sędziego, który znany był z zamiłowania porządku i czystości. Papa chcąc przyjść w pomoc zakłopotanym i zawstydzonym nieboraczkom zgasił niby przypadkiem ostatnią świecę na piecu — i zrobiła się egipska ciemność. Ktoś zaproponował: co kto woli. Dwóch czy trzech młodzieńców wolało urządzić drapaka, zwłaszcza że pomimo kolacyi żołądki ich uczuwały konieczną potrzebę zrestaurowania się czemś pożywniejszem, jak cielęcą pieczenią państwa Fajfułkowskich. — Ubytek ten młodzieży spostrzeżono po wniesieniu świateł; mimo to dzięki zapałowi panien do tańca i usiłowaniom rodzicielskim zabawa byłaby się przeciągnęła do rana, gdyby nie gospodarz, który zbudzony łoskotem upadającej szafy, wszedł na salę balową w ubiorze nie bardzo balowym i oświadczył panu Fajfułkowskiemu, że on na takie hałasy po nocy zezwolić nie może, że gotów dla spokoju własnego i reszty mieszkańców wypowiedzieć mieszkanie. — W skutek tego zagrożenia bal skończył się daleko wcześniej ku wszelkiemu zadowoleniu niektórych młodzieńców, którzy już ustawali ze znużenia obracając przez całą noc tyle brzydkich panien za kawałek cielęciny i kieliszek kwaśnego wina. — Czy który z nich zdecydował się w skutek tego balu wejść w bliższe kolligacyje z rodziną Fajfułkowskich, nie mogłem się dowiedzieć na pewno. Widziałem wprawdzie raz sędziego kupującego ślazowe karmelki z wierszykami i byłem pewny, że którą z panien Fajfułkowskich chciał uszczęśliwić niemi a następnie swojem nazwiskiem, ale zaraz się wygadał przed cukiernikiem, że to dla siebie robił ten sprawunek — dla spędzenia flegmy.
 Bądź co bądź, czy sędzia zdecyduje się na którą z panien Fajfułkowskich czy nie, zawsze to będzie pewnikiem, że takie z nadzwyczajnem wysileniem kieszeni i wbrew wszelkim przeciwnościom dawane bale, rzadko pomyślnym uwieńczone bywają skutkiem i żaden praktyczny papa, żadna przezorna mama nie puszczają się na tak niepewne a kosztowne eksperymenta, i umieją znaleźć jakiś tańszy a wygodniejszy sposób zbliżenia konkurenta do panny czy to gdzieś w ogrodzie, czy na wyścigach lub na wystawie obrazów. Niby od niechcenia zagadnie się wtedy jaką grubą rybę, przedstawi niespodzianie córkom, zawiąże między niemi zręcznie rozmowę a resztę zdaje się na zrządzenie opatrzności, i spryt panienek. — Jeżeli gruba ryba nie daje się złowić na takie przynęty i widocznie ich unika, roztropny papa redukuje swoje wymagania na punkcie konkurentów do skromniejszych rozmiarów i gdy widzi, że żaden doktór, ani profesor, ani adjunkt nie ubiega się o poznanie jego córek, poprzestaje na subjekcie z handlu, albo aptekarzu, byleby ten dawał gwarancyją, że będzie mógł utrzymać żonę, a ewentualnie i siostrę żony przy sobie i od czasu do czasu przyjąć całą familiję u siebie choćby kawą z cykoryją lub zimną kolacyją.



IX.


Fałszywe pozycyje.



 Nie każdy jednak chce lub też nie umie traktować tak po rzemieślniczemu, po kupiecku wydawanie córek za mąż; są rodzice o delikatniejszych nerwach, poetyczniejszych pojęciach o małżeństwie a wreszcie mający zbyt wiele godności, aby do każdej szklanki herbaty, którą częstują łączyć już w myśli jakieś horoskopy małżeńskie. — Tacy rodzice radzi widzą młodzież garnącą się do córek, życzyliby sobie może z całego serca nazwać którego z nich zięciem, ale za nic w świecie nie spytali by go wręcz o to. W skutek tej delikatności, czy nieśmiałości czy jak to nazwać chcecie wyradzają się dla obu stron fałszywe pozycyje, które nieraz trwają bardzo długo, jeżeli jakaś odważna ciocia, albo sąsiadka i przyjaciółka domu nie zainterweniuje w tej sprawie i nie postawi młodym ludziom ultimatum, albo się żeńcie, albo się usuńcie i nie zabierajcie miejsca drugim. — Zdarza się bowiem bardzo często że młody człowiek dla zabicia czasu i zjedzenia kolacyjki w miłem towarzystwie wkręci się do jakiegoś domu wprowadzony tam najczęściej przez kuzynka lub brata panny. Jeżeli dom wesoły, przyjemny, wnet reputacyja o jego wieczorkach rozchodzi się po mieście i już nie jeden, ale dziesięciu życzy sobie być tam wprowadzonymi. Więc albo zdobywają sobie wstęp wprost wizytą we fraku i jasnych rąkawiczkach, albo najczęściej zaczynają od przedstawień się na balu, w ogrodzie, odprowadzaniu do domu. z teatru i ani się opatrzysz kiedy i jak stanie się jeden, drugi stałym gościem w domu. Jeżeli dom zamożny i stać go na jakie takie przyjęcie, albo też sili się, aby mógł przyjmować, wtedy owi goście przemieniają się w przyjaciół domu wchodząc w coraz bliższy poufalszy stosunek. Kuzynkowie zwykle przyczyniają się niemało do utrwalenia tego stosunku, bo najprzód usprawiedliwiają bywanie owych młodych ludzi tytułem koleżeństwa, a powtóre będąc w skutek pokrewieństwa z pannami domowemi na stopie poufałej, ośmielają takim przykładem koleżków jeżeli nie do równej poufałości, to przynajmniej do przekroczenia owych granic sztywnej etykietalności i konwenansów, jakiemi zwyczaj towarzyski oddzielił jedną płeć od drugiej. — Pod tym względem nie ma nic niebezpieczniejszego dla panien, jak kuzynkowie, jeżeli do tego są młodzi, przystojni i roztrzepani. Tytułem pokrewieństwa i żywego usposobienia kuzynek pozwala sobie wiele rzeczy, o które narzeczony nawet gniewać się ani zazdrosnym być nie może, bez zrobienia się śmiesznych i wywołania wykrzykników: ależ panie, to kuzynek, oni się znają od dzieci. To ma być argument według mniemania ciociów i mam, najwięcej przekonywujący narzeczonego, że niepowinien być zazdrosnym. Co do mnie, to nie trzymając się w tym względzie zdania ciociów i mam, radzę ci szanowny czytelniku, że jeżeli kiedy trafi ci się to nieszczęście mieć żonę, która będzie miała dużo kuzynków, to jeżeli chcesz sobie zapewnić spokój domowy, postaraj się o to, aby ci wszyscy, którzy żonę twoją znali dziećmi, nie znali jej więcej jako dorosłą osobę, a przynajmniej jako twoją żonę. Jedynie dla wujów z Ameryki możesz zrobić pewien wyjątek pod tym względem, bo tych znajomość często korzystnie się opłaca.
 Otóż wracając do rzeczy — z pomocą kuzynków między koleżkami a kuzynkami zawiązują się stosunki przyjazne, które przez dłuższą znajomość coraz więcej się utrwalają. Z każdym dniem przybywa coraz więcej wspomnień, które łączą tych młodych ludzi, za wspomnieniami idą zwierzenia się, sekreta, wyrabia się odrębny język, stenograficzne wyrażenia, któremi takie towarzystwo porozumiewać się umie ze sobą; dalej wspólne spacery, wspólne wybieranie się na bale, koncerta, słowem przyjaciele tworzą wspólnie z domem stałą konstelacyją na horyzoncie miasta, a biegłe w odczytywaniu gwiazd plotkarki miejskie wróżą z tych konstelacyj — małżeństwo. Papa i mama w duszy także podobne stawiają sobie horoskopy; ale satelici jakoś nie uiszczają tych nadziei. Czasem który z nich puści do którego panieńskiego uszka jakie czulsze słówko, inny strzeli oczkiem goręcej i wywoła rumieńczyk na twarzy; ale też na tem koniec, słówko uleci, strzał, co wyleciał z oczów do serca, pokazał się prostym nabojem i panny napróżno czekają stanowczego słowa. A tymczasem mama i papa nieraz z uszczerbkiem kieszeni żywią tę całą czeredę; służąca chodząca co dzień do miasta po półkopy bułek i parę funtów szynki do herbaty, opowiada swemu kapralowi, co ją eskortuje w takich razach, jaka to dobijatyka do jej panienek i wylicza mu za pomocą bułek ilość starających się kawalerów. Obliczenia te polegają na fałszywej podstawie, na identyfikowaniu konsumentów z konkurentami. Jest to tak samo, jakby ktoś wróbli, co podczas karmienia kurcząt zbiegają się zewsząd do ziarna chciał liczyć do domowego drobiu. Z fałszywego tego rachunku wynikają najfałszywsze złudzenia i pozycye. I tak każda z panien przekonana jest w duszy, że wszyscy ci spijający u nich herbatki, są kandydatami do jej ręki i tylko namyśla się, którego z nich wybrać i ciągnie z astrów lub akacyi kabałę, który ją więcej kocha, lubi, szanuje, albo w wilję św. Andrzeja każe azorkowi wybierać w gałeczkach chleba imię jednego z tych, którego jej los przeznaczył. Takie złudzenie byłoby może mniej szkodliwe, gdyby się ograniczało na samej pannie lub kółku domowem, ale ono wychodzi po za dom i opinja ludzka wnosząc z tego co widzi, uważa jednę drugą pannę za zdeklarowaną narzeczoną, co odbiera wszelką chęć i nadzieje tym, którzyby może gotowi byli naprawdę oświadczyć się. A choćby opinja ludzka takiemu konkurentowi rzetelnemu nic nie powiedziała, to dość mu wejść w taki dom, popatrzeć na stosunek poufały panien i owych uprzywilejowanych gości, aby powziął przekonanie, że ci ludzie najdalej za parę tygodni poprowadzą owe damy do ołtarza. Jakże tu w takim stanie rzeczy przyznać się do szczerych intencyj matrymonialnych, z jakiemi wszedł do tego domu, cofa się tedy i daje za wygraną. A jezeliby chciał walczyć, to znajdzie przeciw sobie uorganizowaną kompanją tych zaaklimatyzowanych przyjaciół, którzy w obawie utraty przyjemnych zabaw przez zamążpójście panien, prześladować go będą złośliwemi uśmiechami, szyderczem spojrzeniem, podejrzanemi szeptami, półsłówkami, przycinkami; będą usiłowali przed pannami obniżyć wartość takiego konkurenta pogardliwym sądem, ośmieszyć jakim żartem i najczęściej się zdarzy, że panny zamiast stanąć w obronie prześladowanego poczciwca, przyłączają się do jego przeciwników, konkurent rejteruje wydzióbany przez wróble i fałszywa pozycja trwa dalej, czasem lat kilka. Panny czekają na stanowcze słowo, od adwentu do wielkiego postu, i każdego dnia budzą się z nadzieją, że tego wieczora los ich się rozstrzygnie. Gdy karnawał zawiedzie, czekają wielkiej nocy, potem św. Jana, i tak dalej, więdnąc i schnąc i żółknąc i mizerniejąc z oczekiwania i niepewności. Kto kiedykolwiek zmuszony był czekać i nie mógł się doczekać, ten może sobie choć w części wyobrazić tantalowe cierpienia takiej panny, żyjącej w niezdecydowanej pozycyi. Ile w tym czasie przebędzie silnych wzruszeń i zawodów, to się obliczyć nie da. Każde wejście takiego domniemanego konkurenta przyspiesza bicie jej serca; cóż dopiero gdy powie coś takiego, co zapowiada stanowczą chwilę. Gdy np. powie którego wieczora: Panno Eleonoro mam do pani wielką prośbę. Panna Eleonora spuszcza oczy, krew z radością obiegać zaczyna całe ciało zwiastując każdej jego cząstce wesołą nowinę, serce jak dzwon na resurekcyją wali głośno, a usta szepczą już oddawna przygotowane słowa: słucham pana. Wtedy on podaje jej rękę obutą w jasną rękawiczkę i prosi: czy nie byłabyś pani łaskawą przyszyć mi guziczek do rękawiczki. Albo innym razem zapowiada, że jej ma powiedzieć coś ważnego, panna jest pewniuteńka oświadczenia i zbiera wszystkie siły na tę stanowczą chwilę, a tu tymczasem zwierza jej się, że chce urządzić teatr amatorski na imieniny papy, albo radzi się jej, jakie lepiej kupić koszule, czy całkiem gładkie, czy z haftowanemi gorsami. Takich złudzeń i zawodów tysiące przechodzi panna, mimo to nie rozstaje się z nadzieją, że jej kiedyś powie coś ważniejszego, jak o teatrze amatorskim lub haftowanych gorsach. Tymczasem pewnego wieczora znika, nie pokazuje się przez kilka tygodni i nareszcie panna z boleścią dowiaduje się, że właściciel haftowanych koszul żeni się gdzieś na prowincyi. Czasem jeszcze miewa on tyle bezczelności czy też naiwności, że pannę bierze na powiernicę swych projektów małżeńskich i radzi się jej, którą z dwóch nastręczających mu się partyj uważa za lepszą. Można sobie wyobrazić, co się dzieje wtedy w sercu takiej panny, ale oburzenia swego wypowiedzieć nawet nie może, bo kawaler ostrożny nie powiedział jej nigdy nic takiego, coby pozwalało jej mieć sobie jakieś pretensje do niego. Grano w zakryte karty, ona była pewną, że jej wyświęci asa coeur, a on wyświęcił damę i to nie w jej kolorze. Panna przegrała stawkę kilku najpiękniejszych lat. Nie jej wina, ani nie jego, tylko papy i mamy, którzy przez delikatność i źle zrozumiany punkt honoru, pozwolili młodym tak długo bawić się w zakryte karty i postawili ich w fałszywej pozycyi.




X.


Przewrócone główki.



 Hrabina W. urządza loteryją fantową, potrzeba jej na wabika panny, któraby ładnym buziakiem mogła ściągnąć do jej stolika jak najwięcej młodych ludzi po bilety. Po dokładnym przeglądzie panien wyższego świata, pokazało się, że ani jedna panna z tych sfer niema odpowiednich kwalifikacyj. Rasa to jak wiadomo wskutek rzadkiego krzyżowania się z innemi, wyrodziła się u nas i produkuje coraz fatalniejsze, jakieś anemiczne, skrofuliczne i dychawiczne okazy, których w żaden sposób do loteryi użyć nie można. Hrabianka X. miała jakie takie warunki udawania pięknej, szczególniej przy pomocy pewnych kosmetyków, ale właśnie na nieszczęście wyjechała do Florencyi. Śliczna księżniczka J. była jeszcze za mała, aby udawać pannę, a hrabianka O., która kiedyś uchodziła za piękność, była już tak starą, że sama wstydziła się przyznawać do swego panieństwa. Wśród takiego nieurodzaju na piękności w sferze wyższego świata, hrabina W. postanowiła z konieczności, a może i dla popularności zaprosić do swego stolika jaką pannę z miasta. Z pomocą pana R., który był żywą gazetą, encyklopedyją, biurem wywiadowczem i domem komisowym dla świata arystokratycznego, zrobiono wybór między miejskiemi pięknościami i los padł na pannę Ameliją, córkę jakiegoś urzędnika, o której pan R. dał świadectwo, że wyraża się po francusku wcale znośnie, ma niezłe maniery i śpiewa dobrze. Trzeba więc było ją zaprosić, a że nie można było wprost posłać lokaja i powiedzieć, jak się to mówi podczas gry w gotowalnią: moja panno potrzebuję ładnej buzi, więc hrabina W. ofiarowała się dla dobra loteryi sama pojechać poprosić pannę Ameliją. Odtąd datuje się zmiana w życiu panny Amelii. Odkąd powóz hrabiny zatrzymał się przed jej mieszkaniem, przewróciło się jej w głowie. Ponieważ po loteryi hrabina W. uważała za stosowne dać pannie Amelii za fatygę szklankę herbaty i parę ciastek i zabrała ją w tym celu do swego domu; ponieważ tam kilku złotych młodzieńców powiedziało pannie Amelii parę dosyć nawet impertynenckich komplementów, a kuzynek hrabiny wyprowadził ją potem aż do powozu i obiecał się z wizytą, panna Amelia uważała się już jako należąca do arystokracyi, zaczęła marzyć o powodzeniu w salonach i w głowie jej i w domu nastąpił zupełny przewrót. Najprzód usunięto z widoku jakąś starą babcię, której ubiór i maniery zanadto przypominały dawną mączniczkę i mogły kompromitować wobec hrabiny. Wyznaczono jej pokoik od tyłu za kuchnią, gdzie mogła dowoli zajmować się cerowaniem skarpetek, robieniem pończoch i chwalić Pana Boga. Potem dano uczuć panu doktorowi, który w matrymonialnych zamiarach bywał w ich domu i już prawie uważany był za narzeczonego, że panna Amelja nie jest partyją dla niego. Dalej papa, ulegając zachceniom jedynaczki poodmieniał meble, urządził salon, służący dostał galonik na czapkę i świecące guziki do surduta, dla panny na spacer musiano najmować remizę, bo w zwyczajnym fiakrze wstydziła się pokazać publicznie, a na biletach jej wizytowych przybyła korona z siedmioma pałkami. Chcąc zachować się do pozycyi, jaką mu córka wyrobiła, papa zmienił także przekonania polityczne, nie przyznaje się już, że kiedyś prenumerował Dziennik Polski, a natomiast staje się zwolennikiem i prenumeratorem „Czasu“, względem dawnych znajomych przybiera pewien ton protekcyjny i niby od niechcenia, jakby chciał im dać poznać, że nie przywiązuje do tego wielkiej wagi, wspomina ciągle o tem, jak u nich była hrabina, albo jak córka jego bywa u hrabiny. Jeżeli zaś papa niema odpowiednich kwalifikacyj do takiej metamorfozy, wtedy i on wraz z babcią idzie w odstawkę gdzieś za kuchnię, lub ze swemi demokratycznemi zasadami wynosi się do jakiego handelku na miodek, gazetkę i gawędkę, a mama, która jako guwernantka miała sposobność poznać zwyczaje wielkiego świata, przykrawa podług tych wzorów cały porządek domowy. Przestrzega pilnie wraz z córką, aby nie popełnić żadnej cnoty, żadnego występku nie sankcyonowanego przez świat wyższy. To dla nich kodeks i katechizm. Nie zobaczycie ich na żadnym koncercie ani balu, którego arystokracyja nie zaszczyci swoją bytnością, uczęszczają tylko na msze modne i słuchają kazań księży uwielbianych przez wysokie damy, polują po sklepach za takim kapeluszem, w jakim hrabina S. pokazała się w teatrze, przepłacają krawcowę hrabiny B., aby módz się pochwalić suknią przez nią zrobioną, zgoła jak chińskie cienie naśladują ruchy swoich arystokratycznych bożyszczów, rozumie się w karykaturze. Jeżeli taka panna ma niezgorszy posażek, a pani hrabina znowu jakiego zrujnowanego kuzynka, któremu radaby wyrobić jakąś pozycyją w świecie, wtedy stosunki z arystokracyją zawiązane przy stoliku loteryjnym, utrwalają się przed ołtarzem, a słabość panny Amelii do herbów i wyższego towarzystwa przechodzi w chroniczną, nieuleczalną chorobę. Ludek nasz na oznaczenie tego gatunku niewiast ma bardzo dosadne wyrażenie: dama z pazurami, malujące całą śmiesznośc, małpiarstwo i głupią próżność takich istot. Często nawet i bez myśli swatania ubogich kuzynków uważają domy wielkiego świata za konieczne kultywować stosunki z mieszczankami w rodzaju panny Amelii, choćby dla zapełnienia niemi salonu w czasie karnawału lub użycia do chóralnego śpiewu podczas postnych wieczorków muzykalnych. Występują więc tam w roli komparsów scenicznych, chórzystek albo tancerek, ale we własnem mniemaniu są najpewniejsze, że żyją w wielkim świecie, że należą do niego. Takie występy gościnne bywają najczęściej bardzo krótko, bo łaska pańska na pstrym koniu jeździ; u hrabiny kaprys lub potrzeba minęły i zapomniała zapraszać panny Amelii. Czy sądzicie, że ją to wyleczyło z choroby i wróciło do właściwej sfery? Gdzie tam. Panna Amelia wraz z mamą zaczną teraz podejrzywać hrabiostwo hrabiny, najmniej odniosą je do najświeższych czasów i z pogardą będą wyrażać się o takich świeżo upieczonych hrabinach galicyjskich, które prawdziwa arystokracyja lekceważy sobie, ale swoją drogą będą się starały wcisnąć do salonu drugiej takiej hrabiny, choćby nobilitowanej dopiero podczas wystawy wiedeńskiej przez kelnerów i portiera w hotelu Taubera. Jeżeli ataki takie odparte zostaną obojętnością i ani mama ani córka nie mogą w żaden sposób utrzymać się przy pańskiej klamce, wtedy zamykają się w kółku domowem i przed własnym lokajem, pokojówką, kucharką, grają rolę jasnych pań. Jeżelibyś miał ochotę wejść do domu tych magnatek sui generis, to bilet wizytowy z herbem ułatwi ci wstęp i będzie najlepszą rekomendacją. Zdarzało się nieraz, że taka jasna panna oddawała swą arystokratyczną rączkę fryzyjerowi lub kelnerowi, gdy umieli przed nią odegrać dobrze rolę hrabiów. Tylko za uczciwego, porządnego urzędnika lub mieszczanina żadna z takich dam wyjśćby się nie ważyła, by swych pańskich pretensyj nie splamić mezaljansem. Takie dziwotwory wyrabia fałszywa pozycyja.
 Do tej kategoryi należą także panny, które przez papę lub mamę należą potrochu do wyższych sfer, ale ruina majątkowa postawiła ich w fałszywej pozycyi w świecie. Urodzenie ciągnie ich do salonu, a ubóstwo na poddasze. Tworzą się w tych warunkach amfibije spółeczne: panny, które w domu chodzą w łatanych sukienkach, żywią się przez dzień kartoflami, suchemi bułeczkami i wodzianką, a wieczór jadą ze starą hrabianką, daleką kuzynką, na reunion do księżnej i walcują w objęciach hrabiczów w nadziei, że wytańczą sobie tam męża, a tymczasem mama w domu przy wiązeczce drzewa, wziętej często na kredyt, gotuje sobie w glinianym garnuszku na żelaznym piecyku herbatkę i pijąc ją z mężem diurnistą magistrackim, marzy o świetnej partyi córek. Ludzie tego rodzaju należą do kategoryi pańskich dziadów, a życie ich jest błyszczącą nędzą. Ale nietylko na poddaszu — i w wiejskich dworkach spotykamy się z taką pozłacaną nędzą, jeżeli wymagania panienek i rodziców przekraczają granice naznaczone dochodami, jeżeli zamiast przestać na jakim dzierżawcy lub obywatelu, panna, mając przewróconą główkę koligacyjami mamy, marzy o świetnej partyi w salonie cioci hrabiny. — W karnawale lub w porze wyścigów panny takie zjeżdżają do miast, a zjawienie się ich ma wszystkie cechy maskarady, bo domowe perkaliki i tybeciki zamieniają na balowe suknie jedwabne lub lekkie pajęcze tkaniny, skrojone podług paryzkich żurnalów, paradują w najętych powozach, przebierają poczciwych Grzesiów i Kubów w sutą liberyję i za pożyczane pieniądze oszukują świat wystawnością, za którą kryje się brudne skąpstwo i ruina majątkowa. — Poznać łatwo takie maseczki po fałszywych brylancikach w uszach i po liberyi Grzesia, która jest albo za przestrona, albo za ciasna. W hotelu u nich po szufladach i szafkach znajdziesz zapasy bułeczek i wędlin, któremi dopełniają skromne obiady pożywane w najpierwszej restauracyi i pełno listów od papy ze wsi, których koperty zapisane francuzkim adresem, a treść czysto polska brzmi mniej więcej tak: siano zalała woda, zboże grad wybił; szelma Mordko nie chce już ani grosza dać, — radźcie sobie jak możecie, — wasz kochający ojciec etc. — Mama z pannami rzeczywiście radzą sobie jak mogą, by przedłużyć maskaradę i złowić męża, pożyczają zkąd można, biorą na kredyt, gdzie się da, a gdy wszystkie źródła się wyczerpią, znikają z widowni i wracają chyłkiem do kłopotów domowych, jak aktorowie po przedstawieniu.




XI.


Głośna piękność.



 Każde miasto, miasteczko, każdy powiat ma przynajmniej jednę taką pannę, którą opinija powszechna uznała za najpiękniejszą; ale właśnie dlatego, że piękność jej stała się niejako własnością publiczną, nikt z prywatnych nie śmiał sobie obrać tego pięknego budynku na mieszkanie dla siebie i najczęściej takie panny albo butwieją w staropanieństwie, jak poważne ruiny, albo robią bardzo liche partyje. Dlatego gdyby mnie niebiosa były kiedy obdarzyły córką, najpierwszem życzeniem mojem by było, aby nie była sławną pięknością. Nie ma bowiem gorszej niewoli jak ta, jaką wkłada na pannę opinja pięknej. Żaden despota, który przemocą zdobył sobie tron, nie potrzebuje tyle czujności, uwagi, ile panna chcąca się utrzymać na zdobytem raz stanowisku sławnej piękności. Z drżeniem zbliża się każdego poranku do lustra z obawy, czy który z jej wdzięków nie zbuntował się przez noc i nie wypowiedział jej posłuszeństwa. — Każde jej wyjście z domu, każdy spacer — to rewija, parada, popis w oczach opinii, która ją obserwuje od stóp do głów, szukając coś do nagany, aby miała powód zdetronizować despotkę a przynajmniej obniżyć jej wartość.
 — Czy uważa pani jak panna Maryja dziś w kościele wyglądała — mówi ta opinija publiczna przez usta pani radczyni — jak wosk żółta.
 — Bo zapewne zapomniała się wybielić albo nie miała czasu.
 — Więc pani sądzi....
 — Najniezawodniej. Zkądżeby miała taką alabastrową płeć. Przecież pamiętam ją dzieckiem, jak się bawiła z moją Melanką; to była jak noc przy mojej Melance.
 — I uważa pani, że codzień chudsza, z czem jej wcale nie do twarzy.
 — Z czasem tylko z profilu będzie widzialna.
 Innej znowu piękności przepowiada także jaka pani radczyni, że utyje i to ją zeszpeci, bo rysy się zaleją, stracą rysunek, wyrazistość i będzie „zwyczajna sobie twarzyczka“.
 Głośna piękność musi przewidywać te katastrofy grożące jej wdziękom i zabezpieczać się przeciw nim na wszelkie możliwe sposoby. Obawa utycia zmusza ją do postów, do picia mocnej herbaty, octów i innych kwasów. Ta znowu, której chudość zagraża, syci się czekoladami, rewalescierem du Barry, piwem i mącznemi potrawami. Cóż dopiero mówić o tej staranności, z jaką usuwa z twarzy każdy pryszczyk, każdą plamkę piegów, zaczerwienienia katarowe koło noska, — czarny punkcik na zębach przyprawia ją o bezsenność, — cieniuchna zmarszczka na twarzy do rozpaczy ją przywodzi i wiedzie za sobą szereg smutnych, czarnych myśli. — Modniarki, krawcowe, fryzyjerowie, fabrykanci perfum, dentyści — to jej sprzymierzeńcy, którzy ją podtrzymują na wysokości opinii i pomagają do zwycięztwa. Cóż dopiero jeżeli taka piękność znajdzie w jakiej świeżo przybyłej albo podrastającej pannie niebezpieczną rywalkę. Cały arsenał swoich wdzięków wydobywa do walki, gotowa nawet robić ustępstwa z dumy i cnoty, nie każe się już uwielbiać, ale prosi wymownemi spojrzeniami, aby jej nie porzucano, despotka godzi się na konstytucyjne rządy, byle nie stracić zupełnie władzy, bo gdy raz zasmakowała w jej roskoszach, z trudnością z nią się rozstawać jej przychodzi. Jak człowiek nie umie się oswoić z tą myślą, że umierać trzeba, tak kobieta z utratą piękności i młodości. Zdetronizowana słucha jeszcze zgrai pochlebców, którzy ją łudzą pochwałami. Król Lear, gdy mu wydarto koronę cieszył się, gdy błazen tytuł królewski mu dawał. I dogasające piękności mają takich swoich błazenków, któremi się zadawalniać muszą, gdy cała zgraja wielbicieli nową obwołuje królowę. Najczęściej kohorty studentów i oficerów dopełniają tego aktu elekcyi i koronacyi. — Być pięknością głośną w jakiem mieście, znaczy przedewszystkiem tyle, co być kochaną i uwielbianą przez całe gimnazyja, uniwersytet i szkołę oficerską. Jedni do niej wzdychają z pewnej odległości, drudzy piszą listy anonim lub wiersze po gazetach, inni cisną się na balach do angażowania jej do polek, kadrylów, walców i mazurów; sentymentalniejsi przestają na fensterparadzie lub serenadzie, bogatsi przesyłają przez ekspresów bukiety lub inne wymyślają niespodzianki, odważniejsi próbują uzyskać wstęp do domu; słowem Venus miejscowa ma wszystko, czego próżność kobieca pożądać może, prócz konkurentów, boć nie każdy ma odwagę wprowadzić w swój dom taki kosztowny mebel, który potrzebuje odpowiedniego urządzenia mieszkania, trybu życia. Trudno ją schować w pudełku, jak brylanty; opinija publiczna gotowa się upomnieć o swoją własność, a męża, któryby jej żądania nie posłuchał, nazwie tyranem, zazdrosnym etc. — Żeniąc się z piękną kobietą, trzeba być przygotowanym na to, że wszyscy tem małżeństwem interesować się będą, zaglądać ciekawie w sekreta domowe, z oczów męża, z miny żony, jak z termometru wnosić będą o stanie ciepła i pogody małżeńskiej, a z pokojówki zrobią szpiega domowego i kronikę żywą. Do tego wszystkiego mąż taki musi nawet abdykować na rzecz żony z własnego nazwiska, i zamiast nazywać się panem Rzepkowskim lub Malinowskim, musi nazywać się odtąd mężem panny Boreckiej. To też nic dziwnego, że nie każdy chce się zgodzić na takie przyjemności; a ci, którzyby chcieli, nie mają odwagi odezwać się głośno ze swemi zamiarami z obawy odkosza lub nie mogą docisnąć się do wielkiego ołtarza przez zastępy wielbicieli, otaczające pannę, jak roje motyli. — Tak więc wśród serdecznych przyjaciół psy zająca zjadły, czyli wśród mnogich wielbicieli panna przekwita jak róża w słońcu i z desperacyi by nie zostać starą panną, chwyta się pierwszego lepszego, który zdecyduje się objawić jej swoje matrymonijalne zamiary. — Jeżeli dba więcej o zaspokojenie próżności, jak o istotne szczęście, to wybór jej często pada na jakiego quasimoda, na garbuska lub idiotę bogatego, przy którym piękność jej nawet w chwili przekwitu jeszcze wydaje się uderzającą, i każdy uderzony kontrastem podziwiać lub żałować musi, że taka piękna kobieta oddała rękę takiemu potworowi. Jestto sztuczny sposób konserwowania opinii pięknej kobiety, starzejąca się panna staje się nagle młodą mężatką, a szpetność męża ośmiela dawnych wielbicieli do starania się znowu o jej względy — i ma znowu „ze trzystu pod wachlarza trzonkiem — jak powiada Słowacki — takich, z których żaden nie chciał być małżonkiem“, ale chętnie radby zostać kochankiem pięknej kobiety.
 Zapomniałem dodać, że głośne piękności nie mają nigdy przyjaciółek, żadna bowiem kobieta nie może się zdecydować na upokarzające porównanie z taką pięknością, chyba że już jest tak potworna, że musi dać za wygrane wszelkiej rywalizacyi i poprzestaje na roli powiernicy takiej królowej, przyczem nieraz dostanie się jej jaki komplement lub grzeczne słówko od młodzieży, która potrzebuje jej protekcyi i poparcia u tronu. — Wszystkie inne panny trzymają się zdaleka od niej i spiskują podstępnie na jej zgubę, wyszukując różnych „ale“, któremi radeby obniżyć wartość jej piękności. Szczególniej narzeczone żywią wyraźną niechęć do takich głośnych piękności, są zazdrosne o nie i jeżeli narzeczonemu idzie o utrzymanie dobrych stosunków z przyszłą żoną, musi ignorować takie piękności a nawet lekceważyć. Za to młodzież niezwiązana jeszcze żadnemi zobowiązaniami bałwochwalczą czcią otacza taką piękność, wierszami do niej zapisuje marginesy kajetów, fotografije jej nosi na piersiach, stawia na stoliku, ściga ją spojrzeniami miłosnemi po teatrach, kościołach, spacerach. Ani wie nieraz, ani się domyśla taka piękność, jak silny wpływ wdzięki jej wywierają na egzamina roczne i półroczne, wielbiciele jej zapatrzeni w nią zapominają o gramatyce, logice, fizyce i najczęściej bez promocyi wracają przed groźne oblicze papy lub stryja.
 Każda piękność ma zwykle na sumieniu kilku zmarnowanych młodych ludzi i nie bez przyczyny piękne kobiety kładą niektórzy na równi z francuzkiemi romansami, bo oboje działają zgubnie na młode umysły. Sam miałem żywy przykład tego w osobie Pafnusia Ciepiszewskiego, mego kolegi. Było to mizerne i skrofuliczne chłopczątko, ale wyrobił sobie niezły styl przez wczesne czytanie romansów i bogate leniuszki często używali jego pomocy do wyrabiania wypracowań polskich, za co dostawały mu się honoraria bądź w produktach lub gotówce, bo krucho z nim było. Mieszkał z drugim jakimś kolegą w nędznej izbinie, za sklepikiem przekupki, utrzymywał się z jednej lekcyjki, żywił się licho, chodził w łatanem ubraniu, ale miał dużo fantazyi, którą sztukował skąpą rzeczywistość i byłby z niezłym postępem ukończył szkoły, dochrapał się jakiego urzędu lub profesury, gdyby fatalność nie była wplątała w jego życie znanej wówczas w mieście pięknej panny Julii. To zwichnęło całkiem jego karyjerę mimo woli i wiedzy owej piękności, bo jak się potem pokazało, ani go znała, ani widziała nigdy; cały jej grzech był w tem, że się raz obejrzała za pieskiem jakimś, a Pafnuś wziął to wprost do siebie i odtąd jak cień chodził za panną Juliją. Godzinami wystawał przed jej oknami w zimie w łatanej algierce, którą gwałtem drapował w kształty bandyckiego płaszcza. Wieczorem, gdy cień jaki zarysował się na zamarzłych szybach, był pewny, że to ona z troskliwości o niego wygląda i dawał jej jakieś znaki porozumienia, telegraficzne wyznania. A że taka poetyczna miłość nie bardzo licowała z prozaicznem chodzeniem do szkoły, więc Pafnuś coraz rzadziej oddawał się tej prozie życia i rzeczywistym zajęciom. Pomściły się one na nim za tę wzgardę na jego odzieniu, które coraz mniej trzymało się kupy, i na żołądku, który coraz natarczywiej dopominał się o swoje prawa. Dla zaspokojenia buntującego się i mruczącego żołądka Pafnuś jednego dnia wybrał się z garnkiem pod algierką na miasto po bułki i maślankę, bo na inne specyjały uszczuplone teraz fundusze jego nie pozwalały. Kiedy wracał do siebie dźwigając pod algierką parę kwart białego nektaru, spostrzegł idący ulicą swój ideał. Krew uderzyła mu do głowy, w oczach się zaćmiło od wzruszenia z radości i zakłopotania; mimo to trzymał się ostro, nadrabiał fantazyją, by panna Julija nie spostrzegła pomięszania i maślanki, i szedł śmiało patrząc na nią przeszywającym, głębokim wzrokiem. W skutek tego nie mógł patrzeć pod nogi i nie widział dyszla od wózka, który stał w poprzek drogi jego, zapatrzony w swój ideał potyka się, przewraca, a strumienie maślanki popłynęły z pod algierki na wszystkie strony wśród ogólnego śmiechu publiki. Byłby to wypadek wcale zabawny, gdyby nie to, że Pafnuś w tych strumieniach maślanki zostawił resztki rozumu swego. W skutek widać zbyt silnego wstrząśnienia nerwów dostał bzika, wyobrażał sobie, że jest księciem i wpadał w furyją, gdy ktoś zaprzeczał mu tego tytułu. O przedmiocie swojej miłości mówił odtąd z pogardą i lekceważeniem i małżeństwo z nią uważał za mezalians, którego popełnić nie chciał.
 Tacy Pafnusiowie Ciepiszewscy nie są rzadkością w życiu pięknych kobiet. Często z ich wiedzą, przez ich kokieteryję, a niekiedy nawet bez ich winy tryumfalny ich wóz zostawia za sobą na pobojowisku zwyciężonych o zranionych sercach, zepsutych mózgach, pustych kieszeniach i zmarnowanych talentach.



XII.


Stworzona na artystkę.



 Jeżeli panna w latach, w których żegna się z dzieciństwem i krótką sukienką, nie zdradza urody a niema odpowiedniego posagu dla skompensowania niedostatków estetycznych, wtedy rodzice dla zapewnienia jej jakiego takiego powodzenia w świecie, odnajdują w niej jakiś talent i kierują na artystkę. W pobratymczych Czechach u familij niezamożnych odbywa się to bardzo łatwo. Papa lub mama dają swojej Katynce kilka lekcyj na harfie lub gitarze i puszczają w świat — i Katinka po kilku latach takiej włóczęgi po kawiarniach, restauracyjach, wraca do domowej zagrody dzierżąc pod jedną ręką harfę, a pod drugą jakiego kelnera lub subjekta, z którym zakładają za wspólny grosz sklepik korzenny lub restauracyją. Czasem Katinka porzuca niewdzięczną gitarę i dostaje się jako chórzystka do jakiego prowincyjonalnego teatru, łączy losy swoje z losami jakiego chórzysty lub drugiego tenora, wieczór śpiewa, w dzień obiera kartofle, gotuje knedle mężowi, a na karcie meldunkowej pisze się: Sängerinn, albo jak teraz jest w modzie: artystka — i rzecz skończona. Ale u nas te sprawy nie załatwiają się tak łatwo. Wprawdzie chowane na artystki kończą często na skromnej roli chórzystki; ale początek karyjery zakrojony jest zawsze na duże rozmiary, na artystkę europejską, a nawet zaatlantycką. Papa przepłaca najpierwszych metrów i wkłada na nich obowiązek, aby mu z córki gwałtem artystkę zrobili; mama kołacze do serca bogatych krewnych o fundusze na wyjazd za granicę dla dokończenia edukacyi panny. Zaprzeczyć nie można, że kilka w ten sposób wygrzebało się w górę i od czasu do czasu jakiś dziennik notuje w swoich szpaltach, że ta a ta panna żyje i śpiewa albo gra z powodzeniem to w Paryżu, to w Medyjolanie, to w Insbruku, a wreszcie w San Marino. Ale reszta przepadła bez wieści; dopiero gdzieś, kiedyś, w jakiemś niemieckiem lub włoskiem miasteczku spotykasz europejską artystkę w chórach operetki albo w Częstochowie jako śpiewaczkę na chórze kościelnym lub nauczycielkę muzyki do małych dziewczątek. Dowiadujesz się wtedy od mamy, że panna była już blizką wstąpienia na scenę teatru la Scala jako primadonna, gdy na przedostatniej próbie zerwała sobie głos i musiała pożegnać się z świetną karyjerą. Wziąłem na przykład artystkę śpiewaczkę, bo ten rodzaj artyzmu najwcześniej objawia się u ludzi; człowiek przynosi już gotowy instrument na świat i odzywa się z nim zaraz przy urodzeniu — i pierwej nim może powiedzieć z filozofem: myślę więc jestem; mówi nie umiejąc jeszcze mówić: krzyczę więc jestem — i jestestwo to swoje udowadnia potem coraz głośniej. U chłopców ten peryjod krzykliwy trwa często bardzo długo na utrapienie uszów ludzkich, bo nieraz aż do lat burszowskich; dzika natura męzka jak szampan z hukiem i pukiem dobywa się na zewnątrz. Dziewczęta przestają krzyczeć dochodząc do lat panieńskich. Wtedy tylko nucą sobie o „gwiazdeczce co błyszczała“, o „psach co się uśpiły przy wschodzie księżyca“, o „pieszczotkach swawolnicach“ lub powtarzają aryje z pięknej Heleny, dziesięciu cór i wesela przy latarniach. Potrzeba wtedy tylko, aby jaki przyjaciel domu lub nauczyciel śpiewu żądny lekcyj usłyszał te domowe ćwiczenia i oświadczył rodzicom, że córka ich ma niepospolity głos, aby wzbudzić w nich żądzę wykierowania jej na europejską śpiewaczkę. Panna poczyna znowu krzyczeć jak w dziecinnych latach, tylko już według pewnego systematu, że aż okna trzęsą się od solfeggiów i przeróżnych ćwiczeń, sąsiedzi zatykają sobie uszy i klną tego co śpiew wynalazł, paupry na ulicy przedrzeźniają wyciem tryle przyszłej prymadonny, a spraszani na wieczory muzykalne znajomi biją z grzeczności brawo i oddają obłudne pochwały krzykliwemu talentowi. Po kilkudziesięciu takich produkcyjach domowych panna odważa się już na publiczne występy; kółko znajomych za ciasne dla jej talentu — i rozpoczyna zwykle karyjerę artystyczną od jakiego sola na chórze podczas mszy św. Występy takie nie podlegają krytyce. Każdemu wolno chwalić Pana Boga jak umie. Ksiądz proboszcz z obowiązku podziękował solistce za grzeczność, dziennik jakiś wspomniał o śpiewie, metr uznał, że poszło nie źle, mama rozpływała się z zachwycenia i ledwie nie zdusiła z uciechy swoją jedynaczkę. Takie powodzenie zachęca pannę do wzięcia udziału w jakim koncercie amatorskim na cel dobroczynny. Tu także krytyka łaskawie obeszła się z koncertantką, a publika uwzględniając więcej dobre intencyje jak śpiew, strawiła w milczeniu kilka fałszywych tonów ze względu na cel dobroczynny i nawet podziękowała delikatnemi oklaskami. Ta względność stanowczo rozstrzygnęła o karyjerze artystycznej panny. Nie wątpi już o swym talencie, który doznał tak świetnego przyjęcia i zyskał uznanie publiczne — i w jakiś czas potem na radzie familijnej zapada postanowienie urządzenia koncertu na wyłączny dochód artystki dla pokrycia kosztów edukacyi. Papa zamawia salę, afisze, bukiety, fortepian, służbę. Niebrak niczego — tylko publiczności. Zaledwie kilka osób powodowanych względami znajomości pojawiło się na sali; krytyka dziennikarska oświadczyła, że daje dowód niezwykłej grzeczności i pobłażania nie pisząc nic o śpiewie odważnej koncertantki, a pisemko humorystyczne wspominając o jej koncercie zrobiło uwagę, że gdyby panna N. była właścicielką jakiego pensyjonatu żeńskiego, to możnaby o niej powiedzieć, że ma szkołę, choć głosu nie ma. Nie sądźcie, że taka zgodność sądu publicznego przekonała artystkę. Uwagę humorysty nazwała nędznym paszkwilem, którym gardzić należy, krytyka posądziła o osobistą niechęć, a publice zarzuciła ignorancyję i brak wszelkiego poczucia muzykalnego. „Dopiero kiedy zagranica przyklaśnie talentowi, nasza publiczność ślepo idzie za jej zdaniem“ — mówi panna, i dla zdobycia sobie zagranicznego uznania chce gwałtem jechać do Medyjolanu lub Paryża. Rodzice dla szczęścia córki robią wysiłki na taką artystyczną podróż, eksploatują wszystkie możebne źródła dochodów, próbują nawet wyrobienie stypendium i w końcu zapoznana we własnym kraju artystka jedzie za granicę dla ostatecznego wykończenia studyjów, a następnie zbierania laurów i pieniędzy. Przez parę lat cicho o niej i głucho, aż naraz w jakiem powiatowem miasteczku lub kąpielach czytasz afisz, że panna N., uczennica konserwatoryjum paryzkiego, znana z licznych koncertów i występów za granicą, będzie miała zaszczyt dać się poznać tutejszej publiczności w koncercie dnia tego i tego etc. — Jeżeli przypadkiem miałeś to szczęście a raczej nieszczęście szanowny czytelniku należeć nie już do konkurentów i wielbicieli panny N. (bo o to posądzać cię nie chcę), ale do zwyczajnych jej znajomych, to radzę ci po przeczytaniu afisza schować się gdzie w mysią dziurę, by bystre oko panny albo mamy nie dopatrzyło cię, bo cały ciężar koncertu i troska o jego powodzenie spadłyby na twoje barki. Nie dość, żeby cię obarczono sporą paczką biletów, za które wypadałoby z własnej kieszeni dopłacić, gdybyś ich nie mógł nikomu wpakować, nie dość że kazanoby ci się wystarać o fortepian, wynająć salę, pamiętać o stołkach, oświetleniu, że danoby ci dość wyraźnie do zrozumienia, że koncertantka potrzebuje pysznego bukietu, że musiałbyś jej towarzyszyć we fraku na rusztowanie.... chciałem powiedzieć na estradę, że musiałbyś rumienić się za każdego kogutka i kiksa w jej śpiewie; ale jeszcze po nieudałym koncercie spadłby na ciebie obowiązek wysilania się na pochwały wbrew przekonaniu, oburzania się na obojętność publiczności, a w końcu dopłacenia za salę i światło. Będziesz uchodził wprawdzie w oczach artystki za gbura i ignoranta muzycznego, ale unikniesz wydatków i śmieszności wobec ludzi.
 Do tej kategoryi należą także tak zwane muzykalne panny, które wprawdzie nie mają pretensyi do produkowania się ze swoim śpiewem i muzyką publicznie, ale za to nie pominą żadnego towarzyskiego wieczorku, by się na nim nie popisać ze swoim talentem. Manija ta muzycznego wykształcenia coraz więcej się szerzy i dziś trudno znaleźć dom, w którymby nie prześladowały uszów człowieka dźwięki fortepianu, lub co gorsza skomlenia skrzypców. Raz pamiętam tak mi ta muzykomanija dokuczyła w jednem mieszkaniu, tak miałem uszy i głowę pełną szopenowskich polonezów, tauzigowskich walców, gam, solfeggiów, trylów, passażów, że w połowie miesiąca spakowałem moje lary i penaty i wyniosłem się na drugi koniec miasta aż na trzecie piętro w przekonaniu, że tam mnie przynajmniej nie dosięże żaden fortepian. Ale wyobraźcie sobie jakie było moje przerażenie, gdy przez drzwi wiodące do drugiego mieszkania usłyszałem najprzód karykaturę szopenowskiego mazurka, potem jakieś przedpotopowe walczyki, a potem „kwiatki nasze“ odkrzyczane przez jakiś piszczący głosik. Jak się później dowiedziałem, muzykalny ten świat składał się z mamy wdowy i trzech córek. Mamie było na imię Zofija i tem różniła się od swojej patronki, że tamtę męczono wraz z córkami, a zaś wdowa po urzędniku wraz z córkami męczyła fortepian i uszy ludzkie prawie bez odpoczynku, bo kiedy mama zajęta była w kuchni, to panna Brygida ćwiczyła się w gamach lub produkowała się z mandolinatą i kaleczyła mi uszy jakąś skarykaturowaną rapsodyją; w południe Pelcia powróciwszy z pensyi wypukiwała z trudem i myłkami ulubioną przez wszystkie pensyjonarki panią Bondarzewską, po obiedzie mama przypominała sobie walczyki z panieńskich czasów, a o zmroku wychodziły „kwiatki nasze“ z ustek Sydzi w najfalszywszem i najniepoprawniejszem wydaniu. Ale te wszystkie dzienne egzercycyje były dopiero próbą do wieczornych produkcyj, któremi panny bawiły i zachwycały swoich konkurentów, jakichś aptekarzów i konceptpraktykantów. Kolacyja stanowiła chwilę odpoczynku, po którym znowu grano, śpiewano, a na zakończenie mama siadała do fortepianu i do późnej nocy grała do tańca, aby się dziateczki trochę zabawiły. Takie nieprzerwalne prześladowanie muzyczne natchnęło mnie taką nienawiścią do wszelkich wokalnych i instrumentalnych objawów uczucia, że gdy raz wszedłem w dom pewnej panny, która mi się na balu bardzo spodobała, z zamiarem oświadczenia się o nią i zobaczyłem fortepian, a do tego mama pochwaliła się, że córka jej przepada za muzyką, — chwyciłem co prędzej za kapelusz i bez pożegnania jak waryjat wybiegłem z pokoju. Może wam się to śmiesznem i dziwacznem wyda, ale mnie się zdaje, że jeżeli muzyka ma być tak niezbędną częścią wykształcenia panien, a ma się córki w rodzaju panny Brygidy, to może lepiej byłoby i taniej zamiast fortepianu kupić im katarynkę; miałoby się przynajmniej tę pewność, że panna nie będzie robiła myłek i fałszów na tym instrumencie i mogłaby nim przyjemniej zabawić uszy konkurenta, w razie jeżeli ten byłby amatorem muzyki; a jeżeliby znowu był taki, co wolałby żonę bez muzyki, to katarynka zostałaby dla Pelci i dla dalszego domowego użytku. Jest to projekt mój własny, który polecam właścicielom córek do rozważania — a sam wracam do dalszego kreślenia portretów córek.
 O artystkach z pendzlem niewiele da się powiedzieć. Kraj nasz a specyjalnie Galicyja wraz z wielkiem Księstwem Krakowskiem liczy ich niewiele, a to jak mi mówiono głównie z tego powodu, że pewne uprzedzenia i przesądy ograniczają studyja anatomiczne artystek naszych tylko na głowach, nie dopuszczając ich do bliższego poznania dalszych części ciała ludzkiego, bez czego wszelka twórczość jest niemożebną. Artystki więc nasze, szczególnie w panieńskim stanie, nie stwarzają nic nowego, ale poprzestawać muszą na kopijowaniu. Jakie mają kwalifikacyje na żony artystki dzierżące pendzel w dłoni, nie umiałbym powiedzieć z tego głównie powodu, że źadnej nie zdarzyło mi się widzieć w małżeńskim stanie. Dlaczego panny mające w ręku jaki taki sposób zarobkowania nie są zdolne zwabić do siebie choćby jakiego nauczyciela lub przynajmniej handlarza obrazów, dla którego taka żona byłaby kapitałem, — i istoty te skazane są na kopijowanie rodu ludzkiego tylko na płótnie — tego sobie nigdy wytłómaczyć nie mógłem. Kiedym pewnego faceta bywającego w domu takiej artystki zagadnął raz, czemu się nie żeni? — odpowiedział mi żartobliwie: byłbym to już dawno zrobił, gdyby była malarką pokojową, bo miałbym przynajmniej zapewniony pokój domowy; ale żenić się z malarką portretową, na to tylko, aby jej służyć za model, lub co gorsza, aby na mojej twarzy odnajdywała codzień błędy w rysunku i kolorycie — nie miałbym ochoty. — W żarcie tym było kawałek prawdy, to jest że artystki malarki mają zwykle bardzo mało pokojowych warunków, są to zwykle duchy niespokojne, męzkie, lubują się w obciętych włosach, męzkich mankietach, jelonkowych rękawiczkach, i mają za dużo oryginalności. Oryginałów takich, jak powiedziałem, kraj nasz niewiele liczy, za to artystek literatek mamy na kopy. — Mówiąc o starych pannach scharakteryzowałem już po trochu ten rodzaj. Nie jest to jednak regułą, żeby każda literatka była starą panną. Nie każda dochodzi na niwie literackiej do tej ostateczności, a każda stara kiedyś młodą być musiała, — i jeżeli który talent, to pisarski zwykł się objawiać w bardzo młodych latach. Do innych bowiem sztuk pięknych potrzeba pewnego przygotowania, doświadczenia, studyjów, gdy tymczasem do literackiego zawodu u nas wystarcza znajomość pisania, niekiedy czytania, początków stylu i ortografii. Zwykle literackie geniuszki zaczynają karyjerę artystyczną od powinszowań składanych na imieniny papy lub mamy. Jeżeli wiersz ma pewną rytmiczność, końcówki jako tako się zgadzają, produkcyja literacka doznaje powodzenia w kółku familijnem, potem wiadomość o talencie młodej autorki dochodzi do uszów znajomych, a wreszcie początkujące wydawnictwa posiłkują się jej płodami i drukarz wydaje pannie dyplom na literatkę. W ostatnich czasach po zniesieniu monopolu i systemu protekcyjnego dla krajowych wyrobów, gdy zagraniczne powieści poczęły znowu doznawać pokupu na literackich targowiskach, namnożyła się u nas znaczna liczba literatek tłómaczów. Zyskała na tem i publiczność, która woli zagraniczny towar z dobrych fabryk, niż lichy wyrób krajowy, zyskały także i autorki, że nie potrzebują dla wyrobienia sobie imienia smażyć własnej głowy. I tu podobnie jak w dziedzinie malarstwa niektóre panny z obawy czy też niemożności głębszych badań natury ludzkiej poprzestają na kopijowaniu. Zresztą tyle już pisano o tym rodzaju artystek, że nie widzę potrzeby rozwodzić się dłużej nad nim, to tylko dodać muszę, że o ilem się przekonał z własnych obserwacyj, najczęściej panny upośledzone przez naturę puszczają się na literacką i w ogóle na artystyczną drogę. Jestto smutne świadectwo dla sztuki, że się jej dostaje to, czego inni już nie chcą — i co jest jakby przytuliskiem dla nieszczęśliwych. Nie jest to jednak ogólną regułą i koniecznością, że aby być literatką, trzeba być quand même brzydką; owszem bywają tutaj zaszczytne wyjątki, literatki o kwitnących wdziękach, i radzę każdej koleżance, która będzie łaskawą czytać niniejsze ramotki, nie brać do siebie tego, com powyżej napisał o szpetności kobiet piszących i policzyć siebie do owych ostatnich wyjątków.



XIII.


Mieszczańskie konkury. (Obywatelska córka.)



 Dla tych, którzy mają prozaiczniejsze gusta i nie uczuli wielkiej inklinacyi do artystek — przeznaczam niniejszy rozdział, w którym przedstawię pannę mieszczankę czystej wody, z dziada i pradziada. Miłość dla takiej panny może obywać się bez znajomości estetyki i historyi sztuki, bez poetycznych wzruszeń, bezsennych nocy księżycowych, możesz sobie jeść, pić, spać, jak każdy zwyczajny śmiertelnik i porządny obywatel, w czasie słoty używać parasola i kaloszy, w zawieje szalika na szyję, a wieczór latarki; a potrzebuje tylko i wymaga od ciebie, abyś pochodził z porządnej, obywatelskiej rodziny, miał stały dochód, świadectwo szczepionej ospy i spowiadał się choć raz w rok około wielkiej nocy. Mając takie kwalifikacyje, możesz być pewnym, że będziesz wpuszczony do fortecy domowej, jeżeli objawisz szczere zamiary starania się o rękę panny i za wspólną zgodą rodziców zostaniesz instalowany na stałego konkurenta. Będzie ci wolno odtąd pokazywać się z panną publicznie pod rękę, rozumie się pod eskortą mamy lub obojga rodziców, prowadzić ją w niedzielę przed południem na sumę, popołudniu na spacer, wieczór do teatru; dostaniesz uprzywilejowane krzesło w kółku familijnem, na którem będziesz trawił długie wieczory zimowe, to opowiadając pannie zajętej robótką nowinki miejskie lub czytając jej książki, to dysputując z tatką, gdy wróci ze sklepu, o polityce i radzie miejskiej, lub grając z całą familiją w „halbe zwölfe“. — W czasie uroczystości familijnych jako to imienin (urodzin obywatel krakowski czystej krwi nie obchodzi, bo to zwyczaj niemiecki i luterski), karnawałowych wieczorków (jeżeli takowe okażą się konieczne dla reszty córek), święconego wielkanocnego — będziesz miał przywilej nalewania gościom wina, rozpoczynania tańców lub aranżowania niewinnych zabaw towarzyskich. Kilka razy do roku czekają cię oficyjalne spacery w uprzywilejowane miejsca, i regulaminu tego zmienić ci niewolno bez obrażenia całego domu strzegącego pilnie tradycyj obywatelskich. Te tradycyjonalne spacery przypadają w uroczyste święta, na które panna wkłada zazwyczaj nowe suknie, tak zwane „od dzwonu“, rozumie się zygmuntowskiego, który się w te dnie z zamkowej wieży odzywa, — i prezentuje takowe w towarzystwie narzeczonego w drugie święto wielkiej nocy koło kościołka św. Salwatora na Zwierzyńcu na emausie, w trzecie święto na rękawce na Podgórzu, w Boże Ciało i Matkę Boską różańcową na rynku, a w zaduszny dzień na cmentarzu. Do tych spacerów należy także wycieczka na Bielany, na którą panna bierze serso i bareżową sukienkę, mama służącą i parobka z koszami wyładowanemi cielęcą i huzarską pieczenią, kawę w butelkach i ciastkami, a papa chcąc sklepowym chłopcom zrobić uciechę we święta, każe im nieść kosze z winem i innemi napitkami, za co potem dostaną po dziesiątce na huśtawkę. Do konkurenta należy tego dnia postarać się o powóz i cukierki, obierać pomarańcze, biegać za kółkiem, gdy go panna nie chwyci na patyczek i rozpocząć z nią tego dnia grę w zielone.
 Widzisz więc, że miłość twoja nie zazna tu żadnych burz, niespodzianek — wszystko naprzód ułożone idzie jakby w zegarku. O jednej i tej samej godzinie co dzień kawa, kolacyja, uściśnienie rączki narzeczonej, nieledwie każde spojrzenie, każde ziewnięcie, każde westchnienie naprzód przewidziane. Dla ludzi lubiących systematyczne, spokojne życie, niemasz nic wygodniejszego, przyjemniejszego, jak takie konkury w mieszczańskim domu; miłość wtedy nie zjada, nie niszczy człowieka, ale tuczy, sprawia sen dobry i apetyt jeszcze lepszy. Zasmakowawszy w tego rodzaju konkurach, możnaby doprawdy zapomnieć o małżeństwie, gdyby nie papa, który nakreśla granice tym przedślubnym przyjemnościom i oznacza dzień wesela. Wszystko bowiem tutaj jest naprzód ułożone. Najprzód panna musi ukończyć przepisaną zwyczajem liczbę lat na pensyi, gdzie się uczy trochę katechizmu, trochę języków, trochę gramatyki, trochę arytmetyki, trochę grać, trochę śpiewać i tańczyć. Po ukończeniu pensyi z pochwałą, bo to jest zastrzeżone w układach z przełożoną pensyjonatu, panna pod okiem mamy zapoznaje się bliżej z tajemnicami sztuki kulinarnej, studyjuje 365 obiadów pani Ćwierciakiewiczowej, smaży konfitury, piecze placki na święta; w niektórych domach należy do dokończenia edukacyi także znajomość krawiecczyzny, a przynajmniej białe szycie i cerowanie skarpetek. Ukończenie tych wszystkich nauk nadaje pannie patent dojrzałości, i ukazuje się światu na publicznym balu jako panna na wydaniu. Potem następują konkury, któreśmy wyżej opisali, a następnie po załatwieniu wszystkich formalności kościelnych ślub i wesele. Ślub musi być koniecznie wieczór, a wesele z muzyką i ze wszystkiemi szykanami jako to: czepinami, cukrową kolacyją, toastami etc. etc. Małżeństwa tego rodzaju są podwaliną i najlepszą gwarancyją porządku państwowego, i nie było prawie przykładu, aby taki według wszelkich form wyswatany i ożeniony obywatel mieszał się do jakich niebezpiecznych i nielegalnych czynności, staje się konserwatystą w najlepszym gatunku, choćby dlatego, że już sama tusza i wygody domowe nie pozwalają mu zostać wichrzycielem. Zadowolony jest z tego co ma i nie pragnie niczego, chyba krzesła radcy miejskiego. Pragnienie to, które nieraz przewyższa pragnienie piwa pilzneńskiego, poczęło dokuczać obywatelom krakowskim dopiero od niewielu lat, to jest od zaprowadzenia rządów autonomicznych i nieledwie każdy przejść musi tę chorobę, jak ospę, przynajmniej raz w życiu. Choroba ta udziela się i żonie, która tytułu pani radczyni pożąda równie jak nowej jedwabnej sukni jedynie dlatego, że jej przyjaciółka z pensyi posiada jedno i drugie. Mąż na ten czas dostaje nieograniczony urlop do wycieczek na miasto, do zapraszania w dom swój na kolacyjki w dnie nieoznaczone czerwonemi literami w kalendarzu Czecha, teść oprócz rocznego procentu od posagu córki dodaje do budżetu domowego pewną kwotę dla zięcia na kaptowanie sympatyi publicznej po handelkach — i cała milija żyje w tym okresie wyborczym w anormalnym stanie dopóki losy głównego bohatera się nie rozstrzygną. Drugą godnością, o którą każdy małżonek obywatelskiej córki starać się winien pod utratą poważania w rodzinie, jest król kurkowy w towarzystwie strzeleckiem. I tu także libacyje grają niepoślednią rolę; ale czegóż człowiek nie robi dla honoru domu. Wprawdzie almanach gotajski nie zdecydował się dotąd zamieszczać nazwisk członków towarzystwa strzeleckiego między panującymi europejskimi, ale jeżeli nie Europa to przynajmniej Kraków czci królewską godność, datującą się od czasów Zygmunta Augusta, który powziął tę zbawienną myśl założenia a raczej uorganizowania towarzystwa strzeleckiego, za co mu każdy członek w szczególności nieśmiertelną wdzięczność jest obowiązany, bo gdyby przypadkiem ś. p. Zygmuntowi nie było wpadło na myśl urządzenie podobnego towarzystwa, niejeden obywatel byłby dziś w kłopocie gdzie zabić wieczory zimowe i zagrać parę partyj pikiety lub preferansa. — Dawniej do zaszczytów takiego męża obywatelskiej córki należało także trzymanie baldachimu nad księdzem prałatem podczas maryjackiej procesyi, ale obecnie ucywilizowańsze mieszczaństwo zarażone nowatorstwem i zgubnemi teoryjami Zachodu, zrzekło się tego zaszczytu na rzecz kleparskich obywateli.
 Otóż masz miły czytelniku, niby w panoramie, przedstawiony żywot, jaki cię czeka przy boku obywatelskiej córki, żywot to cichy, spokojny, wygodny, urozmaicony preferansikiem w resursie strzeleckiej, loteryjką w kółku familijnem, śniadaniem u Fuchsa i kupowaniem loży do teatru. Po najdłuższem takiem życiu czeka cię jeszcze wspaniały nagrobek roboty p. Stehlika, na którym złotemi literami wypiszą ci wszystkie tytuły nie pomijając nawet tytułu członka towarzystwa dobroczynności i towarzystwa przyjaciół sztuk pięknych w Krakowie. Poczciwa żona, która za życia piekła ci wyborne placki ze serem, przyrządzała nalewki, gotowała rumianek w czasie niedyspozycyi żołądka i cerowała skarpetki, — po śmierci rok rocznie w dzień zaduszny ubierać będzie twój grobowiec w lampy, wieńce z nieśmiertelników, papierowe kwiaty i odmawiać „wieczne odpoczywanie“ nawet wtedy, kiedy już w gronie śmiertelnych wynajdzie sobie na twoje miejsce jakiego zastępcę — przez wzgląd na dzieci.



XIV.


Panna z głową.



 Kiedy byłem małym chłopcem, to wyrażenie „panna z głową“ nieraz obijało mi się o uszy i w dziecinnej wyobraźni mojej wystawiałem sobie taką pannę na podobieństwo owych aniołków po kościołach, u których skrzydełka zastępują wszystko — i dziwiło mnie dlaczego nigdy w życiu nie zdarzyło mi się spotkać takiej oskrzydlonej główki panieńskiej. Byłem wtedy bardzo naiwny jeszcze. Później przekonałem się, że panny z głową posiadają także inne części ciała, nieraz bardzo dobre i kształtnie zbudowane, tylko skrzydełek niestety nie mają i nie unoszą się nigdy nad ziemią. Głowa to jest właściwie praktyczny rozum obejmuje u takiej panny naczelną komendę nad sercem i innemi częściami ciała i używa ich do zrealizowania swoich planów. Taka panna nigdy nie pozwala oczom swoim rzucać spojrzeń na młodzieńców niemających odpowiednich kwalifikacyj na jej męża, nie ma tak zwanych studenckich miłości, nie marzy, ale oblicza, nie ma ideałów romansowych, nie lubi rozmów nieprowadzących do jakiegoś zamierzonego celu, nie lubi zabawy dla samej zabawy, a tem mniej sztuki dla sztuki, używa strojów, przyrodzonych powabów ciała, wykształcenia, znajomości, przyjaźni, kokieteryi nawet, jak wodzowie używają armat, tyralierki, szarży kawaleryi, ataku piechoty do wygrania walnej bitwy, której ostatecznym celem jest nie tyle małżeństwo, ile wyrobienie sobie odpowiedniej pozycyi w świecie przez małżeństwo. Wprawdzie wszystkie panny robią mniej więcej to samo, każda właściwą sobie bronią, właściwym sposobem, chce sobie zapewnić zwycięztwo i panowanie nad drugą połową rodzaju ludzkiego; ale panna z głową robi to wszystko nie na chybił trafił, nie w skutek chwilowego popędu, często szału i zapomnienia się, ale trzeźwo, z dobrze obmyślanym planem, nie zrywa się do walki z lada kim, ale umie czekać z posągowym spokojem na grubą rybę. Ta wstrzemięźliwość i ten spokój poważny ma wszystkie pozory niepokalanej cnoty. Rzeczywiście panna z głową tak się zachowuje wszędzie i zawsze, aby nikt nie miał jej nic do zarzucenia, a nie robi tego z zamiłowania cnoty, jak raczej dla nagrody jaka ją spotkać może kiedyś przez małżeństwo. Cnota u niej jest także środkiem do zrobienia karyjery. Rozumie się samo przez się, że na to potrzeba już panny wytrawnej, obytej w świecie i doświadczonej; zdarza się jednak, że często panienki wchodzące dopiero w świat, posiadają już wszystkie warunki potrzebne do wyrafinowanej kampanii małżeńskiej: umieją trzymać na wodzy własne upodobania, kłamać uśmiechy, rzucać trafne cięcia spojrzeniami i grać po mistrzowsku swoją rolę. Jeżeli chcesz rozwiązać sobie tę trudną zagadkę, to obserwuj tylko zdaleka taką pannę, a dostrzeżesz wnet przy niej zręcznego suflera i reżysera w osobie mamy dobrodziejki, która młodą artystkę informuje i podpowiada jej; czasem tylko mrugnięciem oczów lub wyrazem twarzy telegrafuje jej rozkazy i polecenia. Patrz! Panna Izabela siedzi pod oknem z młodym artystą, który im się przedwczoraj przedstawił na publicznym balu, wczoraj dawał koncert, a dziś został zaproszony tutaj przez gospodynię domu, bo potrzeba jej było kilku artystów dla udekorowania salonu. Artysta długowłosy inaczej sobie wytłómaczył to pospieszne zaproszenie, korzysta z sytuacyi i usiłuje rozmową zaprowadzić pannę na pole sztuki. Pole to dobrze mu znajome i spodziewa się tam łatwego zwycięztwa. Już mu się zdaje, że za chwilę weźmie młode serduszko w wieczną niewolę, gdy w tem panna zrywa się, usuwa się grzecznie jakiejś podeszłej damie przechodzącej właśnie, która ani nie miała myśli usiąść, a sama łączy się z gronkiem panien spacerujących po sali. Czy wiecie co było powodem tego zręcznego manewru — oto spojrzenie mamy, która z drugiego końca salonu zatelegrafowała córce: Belciu, nie kompromituj się. Panna w tej chwili, jakby za pociśnięciem sprężynki, ruszyła się zostawiając artystę w towarzystwie poważnej matrony. — W tem taniec się rozpoczął — młodzież tłumnie się rzuciła do panny Izabelci, jakiś kandydat medycyny był najbliższym i najpierwszym z proszących, zabrał pannę do tańca i byłby tańcował z nią bez upamiętania, pomimo, że tylu innych czekało, gdyby nie mama, która przechodząc koło tańczącej pary zrobiła Belci uwagę, że jej włosy nie w porządku. Belcia zrozumiała życzenie mamy, przeprosiła tancerza i innych i schroniła się do trzeciego pokoju przed ich natarczywością, niby dla poprawienia toalety — i nie zjawiła się w sali aż po skończeniu walca. Mama siedziała właśnie obok jakiegoś hofrata łysego w złotych okularach, spojrzała na córkę, co miało znaczyć: zbliż się tutaj — i warta honorowa koło starego hofrata została zluzowaną. Belcia zajęła miejsce matki, co hofratowi musiało widocznie przypaść do smaku, bo w wdzięcznym uśmiechu pokazał pannie dwa bukszpanowe zęby. Dziwno ci może, co skłania mamę i pannę do tak gorliwego zajęcia się figurą hofrata. Pan hofrat ma trzy kamienice, wieś i trzy tysiące guldenów emerytury; resztę się domyśl czytelniku miły, a cały ten bal świetny wydany dla upozorowania zaproszenia trzech kamienic i wsi. Dla zatuszowania tego manewru zaproszono aż pięćdziesiąt osób. Mimo to wprawne nosy niektórych dam zaczęły już wietrzyć prawdę i patrząc na Belcię bawiącą hofrata posyłały sobie oczami znaki porozumienia. Gospodyni domu jako biegła w tej sztuce telegraficznej wnet przejęła tę niemą korespondencyję i aby zmylić tropy, kazała zagrać mazura, do którego oczywiście hofrat stanąć nie mógł i panna Belcia puściła się z jakimś auskultantem w taniec, wybierając do figur to nauczyciela rysunków, to młodszego braciszka swego, to pana sędziego starego przyjaciela domu. Mama nie zaniedbała zwrócić na to zręcznie uwagę pana hofrata i dodać, że Belcia jest nad wiek poważną i lubi tylko towarzystwo starszych osób. Na tem zakończono pierwsze kroki dyplomatyczne tego wieczora. Mama bała się forsować, by nie obudzić podejrzeń hofrata, który drożył się trochę ze swojemi trzema kamienicami, na które miał dużo starających się panienek z głową. Z jedną już o mało nie przyszło do spisania intercyzy, gdyby nie zbyt gorączkowe usposobienie mamy, która wyrwała się z żądaniem zapisu na przypadek śmierci. Mówić narzeczonemu w wiliję ślubu o śmierci, szczególniej narzeczonemu w sześćdziesiątym piątym roku życia, to zakrawało coś na mane, tekel, fares. Hofrat się zląkł, zwąchał zasadzkę i cofnął się. To też mama Belci musiała użyć całego sprytu i ostrożności, by zrażony już raz konkurent nie dojrzał sieci zastawionych. Podczas kolacyi Belcia spełniając obowiązki wicegospodyni, parę razy tylko mimochodem zagadała coś do hofrata, raz nałożyła mu własnoręcznie sałatki na talerz i znikła. Napróżno łysina pana hofrata obracała się za nią jak słonecznik. Belcia stósownie do instrukcyi mamy nie zbliżyła się więcej podczas kolacyi, a po kolacyi pod pozorem migreny oddaliła się wcześniej do swego pokoju. Taki manewr skutkował. Trzeciego dnia był już hofrat z wizytą, a w parę tygodni potem w tym samym salonie koło fortepianu miała miejsce następująca rozmowa:
 'On. Więc nie możesz się pani zdecydować na stanowcze słowo?
 'Ona (trąc czoło z boleścią i głębokiem westchnieniem). To niepodobna.
 'On. Dlaczego? — mów pani śmiało.
 'Ona. Jest coś, co stanowi wieczną zaporę między nami.
 'On. Mój wiek, — domyśliłem się tego, — rzekł cierpko.
 'Ona (przerywając mu z godnością). O panie, nigdy nie oddałabym serca mego młodzikowi bez zasad i wyrobionego charakteru. Marzeniem mojem było zawsze znaleźć w mężu opiekuna i ojca.
 'On. Więc cóż stoi na przeszkodzie?
 'Ona. Pański majątek. Gdybyś pan był ubogi, nie wahałabym się ani na chwilę oddać mu moją rękę; ale dziś, gdy różnica majątkowa między nami tak wielka, czyż mogę, szanując godność moją, zdecydować się na to małżeństwo. Kto mi uwierzy, że się nie sprzedałam, ale poszłam z czystego przywiązania za pana. Pan sam byś nie uwierzył.
 Domyślą się zapewne czytelnicy, gdzie się odbywała ta patetyczna scena, kto był On, a kto Ona. Dodać tylko muszę, że autor, reżyser i sufler tej scenki dramatycznej w osobie mamy dobrodziejki stał w tej chwili za kulisami to jest za drzwiami, oczekując niespokojnie rezultatu. Rezultat był wyśmienity — efekt udał się zupełnie. W miesiąc po tem panna Izabella została panią hofratową i właścicielką trzech kamienic. Powiadano, że młody (?) małżonek dla usunięcia skrupułów, które pannie tak przeszkadzały do oddania mu ręki, decydował się już kamienice owe przepisać na rzecz swego synowca, ale małżonka przez miłość dla męża ofiarowała się znosić ciężar trzech kamienic na własnem sumieniu, a zaś kuzynka wynagrodziła potem podobno w inny sposób, z czem nawet nie pochwaliła się przed mężem przez zbytek skromności, bo nie chciała, aby lewica, to jest mąż, wiedziała, co robi jego prawica. — Bardzo wiele panien z głową postępuje za tą radą ewangieliczną. Również często się trafia, że ponieważ dwie głowy domu są niemożebne, pani domu i na tym punkcie wyręcza męża i uwalnia go zupełnie od kłopotu noszenia głowy na karku. Może być, że dlatego właśnie wychodzą najczęściej za przeżytych starców lub młodych idiotów.


XV.


Podlotek.



 Najlepszy kąsek zostawiłem wam na ostatnie danie, bo czyż może być coś wdzięczniejszego nad takie jabłuszko rumiane z niestartym pyłkiem naiwności, pachnące młodością; tylko niestety takie specyjaliki dostają się najczęściej na stare zęby spruchniałe nie przez własne wyrachowanie, jak to ma miejsce u panien z głową, ale z woli lub namowy rodziców. Cóż łatwiejszego, jak taką panienkę wracającą prosto z klasztoru namówić, aby poszła za starego przyjaciela domu. Pensyjonarki, jak wiemy, mają szczególną inklinacyję do starszych osób, cóż dopiero jeżeli taki przyjaciel domu, kolega papy z lat najmłodszych, umiał ją ująć sobie w dziecinnych latach jeszcze bombonierkami pełnemi cukierków i innemi prezencikami. Odtąd pannie, ile razy w klasztornych murach zachciewało się cukierków, taki przyjaciel domu mimowoli na myśl przychodzić musiał; cukierki niezatartemi wspomnieniami wyryły się w jej pamięci. Jeżeli teraz po powrocie z klasztoru ten sam człowiek oprócz cukierków przyrzeka jej długie jedwabne suknie, służbę, która ją będzie panią nazywać, bale, teatra i inne tym podobne przyjemności, o których panny za kratą klasztorną opowiadały sobie w sekrecie przed Panną Matką jak o dziwach z tysiąca i jednej nocy; to cóż się tu dziwić, że podlotek bez namysłu i wahania przystaje na wszystko i z radości gotowaby się jeszcze rzucić na szyję staremu konkurentowi i wyściskać go, jak ojca. Serduszko śpi jeszcze — więc nie ma kto oponować przeciw takiemu podstępnemu pakowaniu go w złotą klatkę. Czasami umyślnie przymyka oczy i udaje, że śpi, a po ślubie dopiero otwiera oczka i pazurki, i małżonek, który był pewniuteńki, że bierze sobie uosobistnioną naiwność i niewinność, dowiaduje się potem, że podlotek był fabrykowany, że już przed nim jakiś nauczyciel muzyki na pensyi kształcąc paluszki potrącił po drodze i o serduszko i obudził je. W dzisiejszych czasach, w których przemysł tak wysoko postąpił, fabrykacyja podlotków doszła także do wielkiej doskonałości, tak, że nawet dwudziestoletnie panny usiłują jeszcze niekiedy uchodzić za podlotków. Rozumie się, że takie w siedmnastym roku muszą koniecznie być jeszcze dziećmi, zwłaszcza jeżeli tego nieodzownie wymaga dobro rodzinne, to jest jeżeli jest kilka starszych sióstr, które nie mogą mieć dwudziestu kilku lat, dopóki nie powychodzą za mąż. Wtedy z najmłodszej fabrykuje się sztucznego podlotka, daje się jej krótkie sukienki, lalki, płaci się od niej połowę ceny na kolejach, na koncerta, — a gdy zasłabnie, wzywa się do niej dra Jakubowskiego, który jest specyjalistą do chorób dziecinnych. Czasami panny z własnego dowcipu bez pomocy rodziców dopuszczają się takich imitacyj naiwności dla złudzenia oczów ludzkich — i dlatego imitacyj takich mamy bardzo wiele. Natomiast o prawdziwego podlotka dzisiaj bardzo trudno. Gatunek ten powoli zatraca się i podobnie jak żubrów trzeba go szukać po za krańcami cywilizacyi, gdzieś na wsi, w jakim szlacheckim dworku w górach. Tam jeszcze możesz spotkać taką dziczkę trochę niezgrabną, z długiemi chudemi rączkami, trochę nieestetycznie wystającym żołądeczkiem, w opiętej kience zdradzającej domowy krój i domową robotę, — chichotającą się serdecznie nawet z niczego w gronie rówienniczek, a piekącą raczki wobec mężczyzn, gdy który z nich do niej zagada. Trzeba widzieć, jak takie biedactwo poci się i męczy, gdy jej przyjdzie dłużej siedzieć na jednem miejscu w towarzystwie i prowadzić rozmowę, jak skubie paluszkami chusteczkę od nosa lub frenzelki przy sukni, trze nóżką o nóżkę, a oczkami co chwila rejteruje na sufit, jakby tam chciało wyczytać, co ma mówić. Odpowiedzi jej pachną pensyją, recytuje je krótko i prędko jak lekcyje; ale jeżeli nie chcesz ją do reszty zkonfundować, nie wspominaj jej o pensyi, bo gotowa to wziąść za osobistą obrazę; ona już nie chciałaby uchodzić za pensyjonarkę szczególniej wobec mężczyzn, gdyż prawdziwy podlotek wstydzi się swojej młodości i codzień męczy matkę prośbami o dłuższą sukienkę, chcąc uchodzić już za dorosłą pannę. Do towarzyskich przymiotów takiego podlotka należy jeszcze, że zajęta cała tańcem, nic nie słyszy prócz muzyki i nieraz przez zapomnienie zacznie ci za uchem głośno takt rachować, a na wszystko cokolwiekbyś jej wtedy mówił, odpowiada tylko: raz, dwa, trzy, raz, dwa, trzy. Może taki portret wiejskiego podlotka niebardzo wam przypadł do smaku; poeci i powieściarze piękniej je wam przedstawili. Nie chcę ich posądzać o przesadę; co do mnie nigdy mi się nie zdarzyło spotkać w życiu takich poetycznych podlotków szczególniej w licznem towarzystwie. Są one tam zwykle nieśmiałe, niezgrabne i jakby skrępowane. Ale za to przy karmieniu drobiu, albo w kuchni widzieć taką panienkę, to prawdziwa przyjemność; tam ona czując się we właściwym żywiole odzyskuje śmiałość, swobodę ruchów i nabiera właściwego wdzięku. Kiedy z zakasanemi rękawkami i z omączonemi rączkami w fartuszku uwija się po kuchni z twarzyczką wypieczoną od ognia, albo wybiegnie do sadu po owoce do smażenia i tam zapomniawszy o swoich pretensyjach do długiej sukienki, spina się jak chłopak po drzewach, pomagając sadownikowi zrywać wiśnie rumiane jak jej usteczka, — to nie poznałbyś, że to ta sama panienka, z której wczoraj żartowałeś sobie w duszy. Tam ona zażartowaćby mogła sobie z twojej nieporadności i niezręczności, gdyby ci przyszła ochota pomagać jej w robocie. Ale przez to ośmieliłbyś ją do siebie i po kilku dniach bliższej znajomości wyspowiadałaby się przed tobą ze swoich upodobań, sekretów pensyjonarskich, a nawet widząc cię zamyślonego ośmieliłaby się budzić cię w jakimś kolorze. Jak kwiatek w słońcu tak naiwna ta duszka odsłoniłaby się całkiem przed tobą — z całą szczerością. Wiedzą o tem starzy kawalerowie, znają sekret odmykania takich duszyczek i dlatego udaje im się niekiedy zakraść tam, szczególniej jeżeli wiejska dziczka ma trochę zakroju na gąskę, którą łatwo wziąść na taką ponętę. Taki kawaler zaczyna najprzód chwalić jej kwiatki, głaskać jej kotki, zajmować się losami kurcząt i pieska azorka, rozmawia poważnie jak z dorosłą panną, czasem jakim ostrożnym komplemencikiem podrażni miłość własną, niekiedy na spacerze prowadząc pannę pod rękę odważy się delikatnie ją uścisnąć za paluszek, szepnąć coś w uszko i panienka ani wie kiedy i jak zaczyna doznawać dziwnych niepokojów i smutków, zatrzymywać się dłużej na jednem miejscu, najczęściej nad stawem, patrzeć niby na rybki a nie widzieć nic i dłubać w zamyśleniu paluszkiem w okolicach noska. — Jeżeli takie symptomata spostrzeżecie u młodej panienki, to przedewszystkiem oddalcie z domu starych kawalerów nie lekceważąc ich dla łysiny lub pedogry. Młodość ma złudzenia, ona nie patrzy oczami ale duszą i gotowa nie widzieć łysiny. Dlatego lepiej odsunąć wcześnie łysego amorka, zanim mu się uda zatrutemi słówkami trafić w młode serduszko. Lepiej już, że bez wszelkich poetycznych złudzeń, czekać będzie podług wiejskiego obyczaju na konkurenta, który zajedzie czwórką po formie przed ganek, zaanonsowany przedtem przez sroczkę na płocie. Taka czwórka to ideał wiejskich podlotków — i jeżeli jaki stary kawaler lub sentymentalna guwernantka nie obałamuci jej główki — to taka panna nie będzie rozumiała innej miłości prócz tej, jaka się objawia czwórką i nowemi szorami, i gdyby który młody człowiek nieświadomy tego obyczaju, chciał jej oświadczyć się bez czwórki, nie uwierzyłaby mu zapewne, że myśli na seryjo o małżeństwie. Bo wiejski podlotek jest wierny tradycyi, przechowuje ją w obyczajach, upodobaniach, przesądach i zabobonach nawet. Wierzy w kabałę, którą jej kładzie klucznica w zimowych wieczorach, w czterolistną koniczynę, w feralne dni, w sny i w uroki, topi wosk i ołów w wiliję św. Andrzeja i podkłada na noc pod poduszkę imiona kawalerów bywających w domu, nie wyłączając nawet pana Anzelma, sześćdziesięcioletniego staruszka; boi się strachów i grzmotów, tylko złych ludzi się nie boi, bo nie wierzy, żeby ludzie złymi być mogli. Serduszko łatwowierne, miękkie jak wosk, z którem każdy zrobi co zechce. Oho! już widzę, że ci się mój podlotek spodobał, mój czytelniku, że się wybierasz już w drogę, by z tego wosku ulepić żonkę dla siebie. Tylko ci przypominam, że musi być czwórka i krakowiak na koźle, że będziesz musiał dotrzymywać papie przy kieliszku węgrzyna, bo inaczej gotów cię nazwać niewieściuchem i nie dać jedynaczki, a wieczorem dosiadywać w trójkę z księdzem proboszczem przy maryjaszu do puli, bo bez aprobaty księdza proboszcza także nic nie wskórasz. Powie ojcu: farmazon — i przepadłeś z kretesem. Zaś jeżeli mamę poczciwą staruszkę chcesz chwycić za serce, to jej przywieź dużo sekretów gospodarskich na tępienie szczurów w szpiżarni, na plamy, na robienie legumin i przekładańców, na solitera, migrenę, — a dostaniesz za to oprócz córki codzień doskonałej nalewki do śniadania i kieliszek starego wiszniaku z apteczki kobiecej wraz z pierniczkiem lub ciastkami roboty podlotka. Tylko ci radzę spiesz się, bo takich wiejskich jabłuszek coraz mniej, a po ślubie, dopóki sobie tego wosku na własne kopyto nie przerobisz i nie zaaplikujesz do swoich potrzeb i wymagań, radzę ci strzedz go pilnie, by ci kto roboty nie popsuł. Na tej radzie przyjacielskiej, która się i do innych żon dałaby zastósować, kończę album panieńskie.

Czytaj dalej: Na dobranoc - Michał Bałucki