Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Ballada o ławce na Dworcu Centralnym


Antoni Leszczyc

Rekomendowane odpowiedzi

Bóg dał im ławeczkę
z widokiem na dworzec.
Takie małe szczęście,
że mniej być nie może.
Tu żyli, dla małej
i doniosłej chwili,
a gdy się kochali,
to Boga chwalili.

A ksiądz kiedyś mówił, że w Biblii pisało,
że tak być nie może, by tak się kochało
w dworcowych szaletach, gdzie bród, smród i krew
dwóch ćpunów. Że grzech.

Tutaj się miłości
uczyli bliźniego.
Że ta nie zazdrości
i nie szuka swego.
Że nic jej nie trzeba...
Nic z tego, co w świecie...
Co dzień u bram nieba
w tym swoim szalecie...

A ludzie mówili, że w Biblii raz było,
że to jest grzech jawny, a nie żadna miłość,
że dzieci tam patrzą, że kamieniem w skroń
dwóm ćpunom. Bo zło.

A oni tak prosto
przez życie kroczyli:
to ich, co w nich wzrosło,
to nie, co stracili.
I wszystko w tej biedzie,
było im zbyteczne...
Dość mieli. Ot, siebie
i swoją ławeczkę.

* * *

A Bóg siedział w niebie, uśmiechu nie skrywał
i patrzył na miłość, że taka prawdziwa,
i wskazał na szalet, ku nim się pochylił,
i kwiat im tam rozkwitł.

I wniebowstąpili.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Bo wiersz jest smutny. Choć tak się ładnie kończy.
Myślę, że mogą być dwie przyczyny braku komentarzy. Jedna - trzy dni majówki. Druga - asekuranctwo: może lepiej nie zostawiać swego nicka pod tym wierszem, żeby ktoś nie pomyślał "czego on tam szuka w okalicach szaletu"...

Pozdr.Kolec

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Przede wszystkim dziękuję za komentarze. Od razu się wytłumaczę: brak mi ich było, bo na inszym forum wiersz ten wywołał - niespodziewaną dość dla mnie - burzę. T burzy nei było - ale był komentarze. Co cieszy równie mocno :)

Ja też nie zawsze jestem tak tolerancyjny, jak narrator tego wiersza... Bo naklejanie łatek leży, niestety, w ludzkiej naturze... Ale to jest pewnego rodzaju ideał... I don't slug no-one, I don't even judge... jak to kiedys śpiewał pewien ex-punkowy zespół...

Narkomani? Być może. W sumie tu nie ma jednej odpowiedzi. Może nimi byli, może nie. Na pewno od czasu do czasu używali używek. Jak często - to już inna sprawa...

Podobieństwo do "Dwojga ludzieńków" - jak i do "Romansu" - jest niezamierzone. Leśmiana czytam dużo, ale te dwa wiersze przeczytałem - dzięka Bogu - dopiero po napisaniu tej rymowanki. Dzięka Bogu, bo nie mam wyrzutów sumienia, że kogokolwiek kopiuję.

Natomiast podobieństwa do "Świoętego Szymona Słupnika: się nie wyprę - choć ono jest raczej takie podświadome. Bo wiersz ten - razem z "Mikroliryką" i "Franzem Kafką" - wisi u mnie na ścianie. Na miejscu wcale honorowym :)

Pozdrawiam i raz jeszcze dziękuję za komentarze,
UnionJack

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Bardzo mi się wierszon podoba i aż mi trudno w jakikolwiek sposób go komentować ... no bo zawiera on już sam w sobie bardzo duży ładunek emocjonalny. Do tego świetnie się czyta - bardzo lekka forma, co sprawia, że temat mimo że smutny łagodnie przenika do środka i myślę że nie raz go jeszcze przeczytam – dla mnie to wiersz, który zostaje w szarych ;)
Pozdrawiam autora

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnie komentarze

    • stoję  wpatrzony w lustro  a świat  świat przechodzi obok  chciałbym  mu coś powiedzieć    może...  nawet wykrzyczeć    brak odwagi   4.2024 andrew  
    • (Na motywach powieści „Piknik na skraju drogi”, Arkadija i Borysa Strugackich)   ***   Dlaczego wylądowali? Nie wiadomo. Zostawili w powietrzu dziwnie mżące kręgi, które obejmują szumiące w nostalgii drzewa.   Które kołyszą się i chwieją w blasku księżyca albo samych gwiazd… Albo słońca... Albo jeszcze jednego słońca…   Powiedz mi, kiedy przeskakujesz płot, co wtedy czujesz? Nic? A co z promieniowaniem, które zabija duszę?   Wracasz żywy. Albo tylko na pozór żywy. Bardziej na powrót wskrzeszony. Pijany. Duszący się językiem w gardle.   Sponiewierany przez grawitacyjne siły. Przez anomalie skręcające karki.   Słońce oślepia moje zapiaszczone oczy. Padającymi pod kątem strumieniami, protuberancjami…   Ktoś tutaj był (byli?) Bez wątpienia.   Byli bez jakiegokolwiek celu. Obserwował (ali) z powodu śmiertelnej nudy.   Więc oto razi mnie po oczach blask tajemnicy. Jakby nuklearnego gromu westchnienie.   Ktoś tu zostawił po sobie ślad. I zostawił to wszystko.   Tylko po co?   Piknikowy śmietnik? Być może.   Więcej nic. Albowiem nic.   Te wszystkie skazy…   Raniące ciała artefakty o upiornej obcości.   Nastawiając aparaturę akceleratora cząstek, próbujemy dopaść umykający wszelkim percepcjom ukryty świat kwantowej menażerii   Przedmioty w strumieniach laserowego słońca. W zimnych okularach mikroskopów…   Nie dające się zidentyfikować, obłaskawić matematyczno-fizycznym wzorom.   Bez rezultatu.   *   Zaciskam powieki.   Otwieram.   *   Przede mną pajęczyna.   Srebrna.   Na całą elewację opuszczonego domu. Skąd tutaj ta struktura mega-pająka?   Pajęczyna, jak pajęczyna…   Jadowita w swym jedwabnym dotyku. Srebrzy się i lśni. Mieni się kolorami tęczy.   Ktoś tutaj był. Ktoś tutaj był albo byli. Ich głosy…   Te głosy. Te zamilkłe. Wryte w kamień w formie symbolu.   Nie wiadomo po co. Kompletnie nie do pojęcia.   Milczenie i cisza. Piskliwa w uszach cisza, co się przeciska przez gałęzie, żółty deszcz liści.   W szumie przeszłości. W dalekich lasach. W jakimś oczekiwaniu na łące…   Elipsy. Okręgi.   Owale…   Kształty w przestrzeni…   Fantomy przemykające między krzakami rozognionej gorączką róży. W strumieniu zmutowanych cząstek. Rozpędzonych kwarków…   Rozpędzonych przez co?   Przez nic.   Po zapadnięciu mroku liżą moje stopy żarzące się lekko płomyki. Idą od ziemi. Od spodu. Ich obecność to pewna śmierć.   Sprawiają, że widzę swoje odbite w lustrze znienawidzone JA.   W głębokich odmętach  schizoidalnego snu. Zresztą wszystko tu jest śmiertelne i tkliwe. Pozbawione fizycznego sensu.   (Kto chce skosztować czarciego puddingu?   Bar za rogiem stawia)   Dużo tu tego. W powietrzu. I w ziemi.   W nagrzanych od słońca koniczynach, liściach babiego lata.   Krążyłem tu wokół jak wielo-ptak. W kilku miejscach jednocześnie.   I byłem wszędzie. I byłem nie wiadomo, gdzie. Tak daleko na ile pozwala wskrzeszany chorobą umysł   Tak bardzo daleko…   Wystarczy dotknąć złotej sfery, aby się wyzbyć wstrętnego posmaku cierpienia…   Gdyby nie ta przeklęta wyżymaczka, która zachodzi śmiertelnym cieniem drogę…    (Włodzimierz Zastawniak, 2024-04-20)      
    • Powiem tak, Dziewczyno - lecz się, niekoniecznie przez pisanie. Kiedyś się udzielał Kiełbasa, czy coś takiego. To było równie prostackie i wulgarne. 
    • - A na groma ta fatamorgana... - A na groma ta fatamorgana?    
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

        W tym cała rzecz, że logiką płata czasami figle artystom OBRAZ, wywrócił  farby kwantem fizyki, chemii — człowieka zakrył kolorem   Ponoć w Mordnilapach właśnie zachowany czar w języku daje myślom możliwości postrzegania tego wątku w sztuce malowanej — O bok! Mózgu   Dzięki bardzo, że zechciałeś się przyjrzeć całości, jaka daje więcej pytań niż odpowiedzi, na których głównym filarem — tak mi się wydaję —  jest środkiem.   Pozdrowienia!
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...