Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki
Wesprzyj Polski Portal Literacki i wyłącz reklamy

Spirala Czasów


Rekomendowane odpowiedzi

I.


W czasach swojej świetności dom musiał imponować - przestronne pokoje, duże okna, wielkie dwuskrzydłowe drzwi, kominki... Dziś tylko milionerzy budują z takim przepychem.

"Gdyby tak zainwestować w tę ruinę mogłaby zachwycać ludzi przez następne sto lat" - pomyślał Grzegorz. Trzeba by władować tu kupę pieniędzy, kto wie czy nie więcej niż w budowę nowej willi z basenem od podstaw.
Dlaczego wcześniej nikt się tym nie zajął? Dlaczego właściciele pozostawili go na pastwę żywiołów i pozwolili mu spleśnieć? Wielka szkoda.

Obejrzał już wszystkie pomieszczenia na parterze i na piętrze. Do spenetrowania zostały mu już tylko piwnice.
Drzwi otworzyły się ciężko, głośno skrzypiąc. Drewniane schody prowadzące w dół wyglądały co najmniej niepewnie.
Stąpał ostrożnie, delikatnie jakby chodził po cienkim lodzie. Kto wie, czy któraś z belek nie przegniła doszczętnie? I kto wie, jak długo by spadał, gdyby któraś pękła?
Wyświetlacz komórki dawał słabiutkie, bladoniebieskie światło, ale zawsze lepsze takie, niż żadne.
Wreszcie schody skończyły się, ale... znalazły się nowe przeszkody. Cała podłoga zalana była wodą. Tylko gdzieniegdzie wyłaniały się suche wysepki. Przeskoczył na jedną z nich i chyba tylko cudem ustał na śliskiej podłodze. Dziewiętnastowieczna arystokracja, przy całej swojej rozrzutności, najwyraźniej zapomniała wylać piwnice betonem. Zostało zwykłe klepisko.
Piwnice już na pierwszy rzut oka wydawały się duże, pewnie rozpychały się pod całym budynkiem, ale nie sposób określić tego precyzyjniej przy pomocy takiej "latarki".
W zasięgu wzroku miał jedynie grube, betonowe filary podtrzymujące strop.
Po chwili namysłu postanowił pokonać następną kałużę. Wziął niewielki rozpęd (na większy nie pozwalała długość wyspy) i... troszkę się przeliczył. Jedna stopa znalazła się na suchym, a drugą nogą wylądował w wodzie po kostkę.
"Niech to szlag!" - Zimna woda prawie natychmiast dostała się do buta.
Szybko stało się to jednak mało istotne, kiedy w powietrzu wyczuł dziwny, aczkolwiek doskonale mu znany zapach - obrzydliwy smród śmierci. Znajomość tego "aromatu" to jedna z tych mrocznych stron pracy w policji.
"Pewnie to te przeklęte szczury, zagryzione przez koty, rozkładają się gdzieś pod ścianami" - pomyślał Grzegorz.
Nie wykluczone też, że odwrotnie, biorąc pod uwagę wielkość szczurów.

Miał już dość zwiedzania i postanowił wracać, gdy na wprost przed nim dojrzał ścianę, a na niej jakieś dziwne znaki. Od podłogi, aż pod sufit widniały wyraźne, różnej wielkości napisy. Przedstawiały imiona i nazwiska, albo same inicjały. Wszystkie w ciemnobrunatnym kolorze.
Od razu pomyślał, że napisano je krwią, ale raczej to nadgorliwość policyjna kazała mu tak myśleć. Równie dobrze mogła to być przecież zwykła, czerwona farba. Śledczy musi mieć nosa, ale nie zawsze musi go używać. W laboratorium zbadają, czy to krew, czy nie krew. "Od tego chłopaki mają tam swoje zabawki, żeby wyręczać mój nos."

Postanowił zdrapać próbkę. Dał sobie spokój ze skokami i śmiało ruszył w stronę ściany. Jeden but mokry czy dwa, mała różnica.
Wyjął z kieszeni skórzanej kurtki plastykowy woreczek i scyzoryk. Z łatwością zdrapał odrobinę zabarwionego cementu z kruchej ściany, prosto do torebki, zacisnął zatrzask i schował próbkę do wewnętrznej kieszeni.

Komórka wydała sygnał-ostrzeżenie, że wyczerpuje się bateria. Policjant nie zmartwił się tym szczególnie, bo miał już wszystko, co chciał. Poza tym miał już serdecznie dość trupiego odoru i szczurzego towarzystwa, chociaż zwierzęta te były w sumie całkiem gościnne. Jedne spacerowały spokojnie wzdłuż ścian, inne podchodziły całkiem blisko i unosiły do góry nosy badając przybysza.
Wtedy coś się poruszyło! Szczury spłoszyły się. Zaczęły piszczeć i biegać jak oszalałe, we wszystkich kierunkach!
Grzegorz uniósł telefon znów do góry i zatoczył pełne koło sam nie wiedząc, czego szuka.
"Coś przecież musiało je wystraszyć!"
Nie dostrzegł niczego nadzwyczajnego, uspokoił się i już miał ruszyć w stronę schodów, kiedy jeden gryzoń po prawej stronie wydał wrzask tak głośny, jakby wpadł w pułapkę, albo żywcem w ognisko. Policjant skierował tam światło i osłupiał z wrażenia.
Przy ścianie siedziała jakaś postać! "Nie było jej chwilę wcześniej, napewno!"
Człowiek klęczał twarzą do muru, a w prawej ręce ściskał grubego gryzonia, który ryczał niemal jak niemowlę. Chyba nie zauważył, że nie jest sam, jeśli to możliwe. Musiałby być głuchy i ślepy.
Mężczyzna uniósł szamoczące nogami zwierzę do góry, na wysokość swojej twarzy i szybkim ruchem wbił w nie zęby.
Szczur wydał przeciągły pisk, który zmienił się w przeraźliwe charczenie z rozerwanego gardła. Grzegorz przełożył telefon do lewej ręki i dobył broni.
- Policja! - Nie ruszaj się! - krzyknął mierząc w plecy wariata.
Usłyszał. Odjął gryzonia od ust i zaczął powoli wstawać z klęczek.
- Odwróć się powoli... i nie próbuj żadnych sztuczek!
Jak na złość przeklęta komórka znowu zgasła. Grzegorz szybkim ruchem przycisnął klawisze lufą pistoletu i znów miał światło. Mężczyzna stał twarzą do niego z zamkniętymi oczami, a krew zwierzęcia strumykiem spływała po długim ogonie na podłogę.
- Nie ruszaj się! - krzyknął policjant, zastanawiając się jak wyciągnąć kajdanki, kiedy obie ręce miał zajęte. - Dasz krok, a strzelę! Przysięgam! - nie żartował. Położył telefon na ziemi i tak szybko, jak się dało, sięgnął po "bransoletki".
Zbyt wolno! Nie zdążył. Światło zgasło. Usłyszał kroki.
Upuścił kajdanki na podłogę i oburącz wyciągnął broń przed siebie w gęsty mrok.
- Stój kurwa! - krzyknął, ale postać szła. Czuł, że jest tuż tuż, na jeden krok!
Nacisnął spust. Błysk wystrzału ukazał rozrywającą się na wszystkie strony głowę i krew bryzgającą na...
Zerwał się z łóżka.

"Cholerne koszmary! Powinienem wziąć sobie w końcu wolne" - pomyśl. - "Zabrać Kasię na jakieś ciepłe wyspy i zapomnieć o tym całym bałaganie. Wtedy znikną te... sny."

Spojrzał na czerwone litery elektronicznego budzika stojącego na stoliku nocnym. "Szósta trzydzieści osiem. Ciemno jak w środku nocy! To przez ten deszcz. A zapowiadali dobrą pogodę."

Doszedł do łazienki, cicho zamknął drzwi, żeby nie obudzić dziewczyny. Odkręcił wodę pod prysznicem. Miał jakieś pięć minut, żeby się ogolić i umyć zęby. Mniej więcej tyle czasu potrzebował przepływowy bojler elektryczny, żeby nagrzać wodę w natrysku. Kosztował sześćset złotych, a bez zastanowienia odsprzedałby go za sześćdziesiąt.

Wrócił do sypialni i włączył małe światło. Na stole dostrzegł jakąś kartkę.
Widniał na niej napis: "MAM DOŚĆ! ŻEGNAM". Spojrzał na łóżko.
Po Kasi ani śladu.
Slogan: "Nie lubię poniedziałków" nabrał dla niego nowego wymiaru.

Założył kaburę, ubrał kurtkę i jeszcze raz spojrzał na pożegnalny list. "Nie do wiary, że zdobyła się na taki krok."
Zmiął niebieski papier i wyrzucił do kosza w kuchni.




Do Komendy Wojewódzkiej z Olszynki było mniej więcej dwadzieścia minut drogi - przy małym ruchu, sprzyjających światłach i rajdowych umiejętnościach.
Służbowe auto, w które wyposażono cały piąty zespół wydziału kryminalnego idealnie nadawały się do takiej jazdy.
Już podstawowa wersja Volkswagena Passata Turbo FSI dysponowała dwustu konnym silnikiem, ale na zlecenie KGP wozy te wzmocniono elektronicznie do dwustupięćdziecięciu koni mechanicznych.
Czy miało to jakiś sens? Niewielki. Niezwykle rzadko zdarzało im się kogokolwiek ścigać. Od tego jest drogówka i inne psy.
Oczywiście nikt z zespołu nie miał o to pretensji do urzędników z Warszawy. Widocznie mieli dobry dzień i zapomniało im się o dziurze budżetowej. Dzięki temu, pod Komendą Wojewódzką Policji w Gdańsku, pewnego poranka stanęło pięć pachnących fabryką wyścigówek, którymi nie pogardziłby sam James Bond.

Grzegorz już dawno oswoił się z tym autem i powoli przestawał nim się ekscytować. Kiedy je otrzymał, stało się jego drugą miłością. Nie całkiem bezpodstawnie Kasia narzekała, że kocha samochód bardziej niż ją, że częściej o nim mówi, częściej pieści, częściej używa... Tak było.
Dziś, kiedy Kasia odeszła, a samochód już nie cieszył jak kiedyś, czuł się samotny jak nigdy dotąd.


Jechał powoli, bo zaparowane szyby nie pozwalały inaczej. Auto toczyło się ospale wydając niskie, basowe dźwięki z tłumików.
Pomyśleć, że jeszcze wczoraj, te pomruki uważał za przyjemne.

Padało coraz mocniej, więc to, że zdąży do pracy nie było już takie oczywiste.
Przycisnął mocniej pedał gazu nie zważając na to, że prawie nic nie widzi.
Dwieście pięćdziesiąt pełnokrwistych rumaków, jak z bicza strzelił pogalopowało do przodu zaciągając się łapczywie powietrzem z turbosprężarki pogwizdującej wesoło.
Te niepowtarzalne odgłosy, nawet w takie dzień jak ten, powodowały u kierowcy chwile słodkiego zapomnienia.
Odjazd nie trwał jednak długo. Czerwone światło i szlaban przy torach kolejowych zmusiło woźnicę do pociągnięcia za lejce. Zapowiadał się dłuższy postój, bo tymi torami kursują tylko i wyłącznie towarowe pociągi, a te jeżdżą bardzo wolno i ciągną za sobą cały różaniec wagonów. Nie raz, nie dwa, zdarzało się Grzśkowi je liczyć.
"Zanim w ogóle pojawi się pociąg minie ruska minuta."
Wyjął z kieszeni komórkę. "Rozładowana!? Przecież ładowałem ją wczoraj!"
Telefonu nie dało się nawet włączyć.

Nadjechał skład i zaczął kołami wybijać miarowy, monotonny rytm.
Wagony przesuwały na przedniej szybie niczym klatki czarno-białego filmu. Grzegorz nadałby temu filmowi tytuł: "Why?"
"Dlaczego odeszła? Dokąd odeszła? Na jak długo..."
Miał tyle pytań ile wagonów przed oczami, a odpowiedzi tylko kilka.
To prawda, że nie układało się między nimi najlepiej ostatnio.
Nie kłócili się, nie sprzeczali nawet, nie było łez, pretensji...Było cicho. I w tym właśnie problem. Nawet do kłótni trzeba mieć czas, trzeba być razem - choćby na czas sprzeczki. Oni chociaż mieszkali razem, spoglądali sobie w oczy najwyżej raz w tygodniu.
Grzegorz wyjeżdżał z domu, kiedy narzeczona jeszcze spała, a wracał, kiedy już spała. Tak, to mógł być powód... ale nie musiał.
"A może..."

Ostatni wagon minął przejazd, czerwone światło zgasło i uniosły się szlabany.
Szyba odparowała, jazda! Jeszcze rzut okiem na deskę rozdzielczą i znów niespodzianka - zbiornik paliwa prawie suchy. "Na stację..."
Kilometr galopu, kierunkowskaz w lewo na BP, tankowanie do pełna, faktura.
"Na szczęście nie ja płacę za karmienie tej stadniny."

Wreszcie "nakarmione" auto wtoczyło się na dwupasmową ulicę Elbląską, gdzie mogło pokazać, co fabryka dała. Teraz nie było już mowy o oglądaniu bilbordów i przepuszczaniu staruszek na pasach. Oficer policji nie powinien się spóźniać. Grześkowi zdarzało się to ostatnio często, zbyt często.

Passat gnał blisko sto pięćdziesiąt kilometrów na godzinę zwalniając nieco na łukach i przed skrzyżowaniami. Kierowca zachowywał jednak resztki zdrowego rozsądku, mimo że życie nie było mu szczególnie szczególnie miłe od rana. Nie miał już szesnastu lat, żeby odejście dziewczyny pieczętować samobójstwem. Jechał szybko, ale dobrze i bezpiecznie, kiedy... usłyszał sygnał i zobaczył niebieskie koguty we wstecznym lusterku.
"Niech to szlag! Kurwa!"


- Dzień dobry.Młodszy aspirant Andrzej Pobłocki, proszę zgasić silnik i przygotować dokumenty do kontroli - powiedział na jednym oddechu młody policjant. Zajrzał do wnętrza auta, które ciągle pachniało nowością i z pewnością kusiło go sportowymi dodatkami.
- Niezłe autko - dodał.- Pewnie szybkie. Za szybkie, jak na miasto co panie kolego?
- Nie jesteśmy kolegami - rzucił chłodno kierowca, przeszukując kieszenie swojej kurtki i spodni.
- Oj, to będzie dużo kosztować - kalkulował policjant - Proszę ze mną do radiowozu - dodał stanowczo.
Grzegorz sięgnął do wewnętrznej kieszeni kurtki, wyjął masę papierków, rachunków i...foliowy woreczek!
- O kurwa! - zaklął, a przeźroczysta torebka spadła mu na kolana na oczach policjanta.
- O! Aaa toś wpadł bratku. - stwierdził funkcjonariusz przywołując jednocześnie ręką kolegę, który został w radiowozie.
- Wyłaź z auta i nie próbuj uciekać - dodał nerwowo wyciągając z kabury broń.
Grzegorz zdawał nic sobie nie robić z poczynań policjanta i zaskoczony przyglądał się zawartości worka pod światło. Znajdował się w nim białawy proszek z brunatnymi dodatkami.
- Wysiadaj! - krzyknął mundurowy stojąc jakieś dwa metry od wozu w szerokim rozkroku i wymachiwał do tego trzymanym oburącz pistoletem.
- Ej, spokojnie - odezwał się w końcu Grześ po wyjściu z zamyślenia. Dopiero teraz dostrzegł jak bardzo poniosło młodzieńca. - To nie są narkotyki. Jestem policjantem! Ten worek to próbka do analizy. - tłumaczył powoli, spokojnie, bez gwałtownych ruchów. Zdarzało mu się, co prawda, bywać "na muszce" jednak nie aż tak często, żeby do tego przywyknąć. Nigdy nie wiadomo, czy młodego policjanta nie poniesie fantazja.

- Mam tu gdzieś odznakę - dodał patrząc na wylot lufy i włożył rękę do wnętrza kurtki.
- Nie ruszaj się! Nie wyciągaj tej ręki! Wyłaź z auta, ale powoli! - krzyczał młody przystępując z nogi na nogę, coraz dalej odsuwając się od samochodu.
"Chryste."

Drugi policjant stał tuż za bagażnikiem i z tej pozycji, w razie czego, zamierzał strzelać w plecy zatrzymanego.
Grzegorz otworzył drzwi ostrożnie, cały czas obserwując lufę pistoletu, i wyszedł cały czas trzymając rękę pod kurtką.
Policjanci spojrzeli na siebie nie bardzo wiedząc co dalej...
Podejrzany wyglądał bardzo podejrzanie - wysoki, barczysty, krótko ostrzyżony...
- Panowie...
- Milcz! Powoli wyciągaj rękę, bez gwałtownych ruchów - znów mówił młody, a starszemu chyba odjęło głos - Tylko powolutku - powtórzył.
Zrobił to powoli i podniósł obie ręce do góry.
- A teraz mam obie ręce położyć na samochodzie i kolega mnie obszuka - doskonale znał procedury, bo sam kiedyś był zwykłym gliną.
- Obie ręce na dach! - powiedział tak, bo dokładnie tak go uczono.
Grześ wykonał polecenie. Starszy policjant schował broń do kabury, przełknął ślinę i powoli ruszył w kierunku zatrzymanego. Młody asekurował go mierząc podejrzanemu w plecy.

- Mam przy sobie broń - odezwał się Grzegorz - Jestem policjantem i mam broń.
Chciał o tym poinformować gorliwych policjantów, zanim sami to odkryją. Kto wie, czy nie zaczęliby strzelać bez dalszych wyjaśnień! Oczywiście zgodnie z przepisami - nie mogli. Powinni najpierw wydeklamować "wierszyk" i oddać kilka strzałów w powietrze, ale ten młodszy raptus mógłby strzelić mu w tył głowy - ostrzegawczo! "Nigdy nie wiadomo..."

- Na ziemię! - krzyknął starszy - Na ziemię! Twarzą do ziemi!
Grzegorz spojrzał pod nogi. W gorszym miejscu już chyba nie mogli go zatrzymać. Wzdłuż ulicy płynęła woda deszczowa, czarna jak smoła.
Jako policjant wiedział, że obaj funkcjonariusze postępują dokładnie tak, jak należy, sam działałby na ich miejscu dokładnie tak samo.
Położył się grzecznie w głębokiej na dwa centymetry, zimnej jak cholera kałuży, mocząc świeżutką koszulę (gwiazdkowy prezent od Kasi). Ręce założył na plecach i czekał, aż go skują w kajdanki. Głowę starał się trzymać w powietrzu, by nie moczyć twarzy.

- No kurwa szybciej! - krzyknął z asfaltu. Zdecydowanie mu się ta pozycja nie podobała.
Zareagowali. Starszy mocno przygniótł kolanem ciało i dość sprawnie spiął ręce kajdankami. Młodszy trzymał za nogi w kostkach.
Wreszcie obmacali go dokładnie.
Znalezionego gnata położyli na dachu Passata i w końcu skutemu wstać z błota.
Na chodniku po obu stronach ulicy ustawiło się już całkiem spore grono gapiów, a samochody przejeżdżające obok zwalniały prawie do zera, by lepiej widzieć.

- Zamknąć bandytę! - syknęła, przez sztuczne zęby, starsza pani w moherowym berecie i pomachała groźnie zamkniętą parasolką stojąc na chodniku za samochodem.
- Proszę się rozejść, tu nie ma nic do oglądania - skłamał funkcjonariusz, a następnie zwrócił się do podejrzanego:
- Z policji tak!?
- Tak, z policji. - odparł Grzegorz.
- Policja nie używa takiej broni z tego co mi wiadomo. Z resztą nie ważne, porozmawiamy na komisariacie - zakomunikował - Andrzej, pojedziesz jego autem za mną - zwrócił się do kolegi.
- Panowie, chętnie bym się z wami przejechał, ale uwierzcie mi, nie mam czasu. Zaszło tu wielkie nieporozumienie. Jestem oficerem policji. Pracuję w Komendzie Wojewódzkiej Policji w Gdańsku. Pierwszy operacyjno-śledczy zespół do spraw niewykrytych zabójstw, jednostka specjalna Wydziału Kryminalnego założona w dwa tysiące piątym roku.
Obaj funkcjonariusze patrzeli to na siebie, to na zatrzymanego tak, jakby mówił do nich po chińsku.
- Może coś więcej mówi panom nazwa Archiwum X? - dodał. - Dlatego używam broni takiej, jaką lubię.
Starszy funkcjonariusz uważnie przyglądał się dokumentom, które wytrząsnął wcześniej z kieszeni podejrzanego.
- Nie ma tu nic, że jest pan policjantem - stwierdził. - W dodatku te narkotyki... Proszę z nam...
- Zaraz - przerwał Grześ. - Skoro nie ma tam odznaki, to powinna być w samochodzie. Młodszy aspirancie, proszę sprawdzić schowek - Zabrzmiało trochę jak rozkaz i właśnie tak miało brzmieć. Nawet policjanci o wyższym stażu mieli obowiązek słuchać poleceń oficera elitarnej jednostki.
Młody jakby trochę się wzburzył, spojrzał na starszego, lecz ten kiwnął tylko głową potwierdzająco i aspirant wykonał posłusznie podwójny rozkaz.
Po chwili wyszedł z auta z odznaką w ręku i podał ją starszemu.
Ten dłuższą chwilę przyglądał się jej z każdej strony i w końcu odrzekł:
- I tak pojedzie pan z nami. Może być fałszywa. Takie same można kupić na bazarze na Przymorzu. Prosz...
- Orz kurwa! Poproszę panów o personalia! Obu! - wiedział, że funkcjonariusze przykładnie wypełniają wszystko, co do nich należy i nie mógłby im zaszkodzić. Nie tak, że nie mógłby, bo gdyby chciał, to całkiem łatwo pozbawiłby ich nawet pracy (dzięki znajomościom), ale nie mógłby, bo tego nie chciał. Aż takim świnią nie był.
"Zastraszyć nie zaszkodzi." Tego już dawno nauczyły go rozmowy z przestępcami.
Mundurowi patrzyli na siebie i milczeli.
Mieli obowiązek przedstawić się na podobną prośbę.
- Młodszy aspirant Andrzej Pobłocki, tak? - oficer wiedział, że tak. Pamięć miał doskonałą. Gdyby było inaczej nadal pracowałby w prewencji.
- W jakim komisariacie panowie służą?
Milczeli.
- Panowie, mogę wam pomóc, albo zaszkodzić - kontynuował. - I wiecie co zrobię?
Milczeli.
- Pomogę wam. Pomimo, że mam chujowy dzień i dzięki wam wyglądam jak szczur! - krzyknął tak, że młodszy podskoczył. - Dam wam radę: Macie mój dowód osobisty i odznakę, a w radiowozie macie radio... Proszę z niego skorzystać, natychmiast, połączyć się z Komendą Wojewódzką i poprosić nadkomisarza Jana Łukowicza. Kiedy już upewnicie się, że jestem tym, kim mówię, że jestem, wytłumaczycie mu dlaczego jeszcze nie jestem w pracy, przeprosicie go za to dodając jak bardzo wam wstyd! Wykonać!
Policjanci wyglądali jak posągi betonowe.

Po dłuższej chwili starszy się poruszył, skinął do kolegi głową "na tak" i podał mu dokumenty.

W policyjnym Fordzie Mondeo zatrzeszczało radio. Rozmowy nie dało się dosłyszeć przy hałasie przejeżdżających dwupasmową ulicą samochodów.
Grzegorz i starszy funkcjonariusz stali naprzeciwko siebie i milczeli.
Z koszuli zatrzymanego ściekała brązowa woda. Wreszcie mundurowy postanowił przerwać krępujące go milczenie:
- Kobieta wypierze - pocieszał uśmiechając się najpiękniej, jak potrafił w tak niezręcznej sytuacji.
Cokolwiek by nie powiedział, nie byłoby bardziej nie na miejscu niż wspominanie o kobietach.

Grześ poczuł jak woda spływa mu do spodni.
"Powiedz jeszcze słowo, a nie masz pracy!"



C.D.N.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...