Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki
Wesprzyj Polski Portal Literacki i wyłącz reklamy

Squat XVI


Rekomendowane odpowiedzi

*

- Marcin, opuściłbyś coś – poprosiłem po raz kolejny rumianego chłopaka w dżinsowym ubraniu, ale uparcie kręcił głową.
- Mogę wam zostawić odtwarzacz CD. To moje ostatnie słowo.
Zerknąłem na Anetę. Wyraz niezadowolenia na jej twarzy przeszkadzał mi zakończyć wreszcie tę transakcję.
Srebrna Carisma kusiła mnie z całych sił, stojąc na parkingu przed naszym domem. Miała trochę duży przebieg i za niskie obroty, lecz poza tym nie było się do czego przyczepić. Pięć lat na drogach, wspomaganie, ABS, dwie poduszki powietrzne, centralny zamek, pełna elektryka, szyberdach...
- Macie M.O.T. ważne do marca i cztery miesiące podatku drogowego – mówił z przekonaniem Marcin.
Uniesiony w górę kciuk Ricka przekonał mnie, że niczego nie znalazł i auto jest w porządku.
- Cheers, mate – powiedziałem, wspominając chwilę, gdy pierwszy raz usłyszałem ten zwrot. „Zdrówko, koleżko”, śmiałem się w duchu, dopóki nie dowiedziałem się, że tak wyraża się w londyńskiej nowomowie podziękowanie.
Pal licho – pomyślałem – Biorę.
Wyciągnąłem rękę, a Marcin uścisnął ją swoją szorstką, niczym papier ścierny, dłonią.
Utargowałem pięćdziesiąt funtów zniżki i odtwarzacz. Wypełnilismy druk umowy, który dotychczasowy właściciel musiał przesłać do DVLA, centrali obsługującej numery rejestracyjne i wtedy okazało się, że trzeba odwieźć go do podlondyńskiego Slough. I samemu wrócić!
- Mówiłeś, że mieszkasz we wschodnim Londynie – zdziwiła się Aneta.
- Śpię w domu, który remontujemy. Codzienne dojazdy nie wchodzą w grę.
Patrzymy na siebie z Anetą, nie kryjąc przerażenia. To jakieś dwadzieścia mil w tę i z powrotem. Kto ma jechać? Jak znajdziemy drogę? Lewostronny ruch, kierownica po prawej stronie, auto dużo większe, niż Polonez czy Fabia, którymi jeździliśmy po Polsce.
- Cóż, jedźmy – mówię bez przekonania i siadam obok kierowcy.
Marcin prowadzi sprawną ręką, lewostronny ruch nie sprawia mu najmniejszego kłopotu. Suniemy A4, mijamy Heathrow. Wielkie, stalowe ptaki szumią nam nad głowami, podchodząc do lądowania. Jeden za drugim, co minutę, jak po sznurku.
Teren lotniska zdaje się nie mieć końca. Hangary, budynki gospodarcze, dziesiątki hoteli, parkingów, ronda, obwodnice, tunele. To prawdziwe miasto.
Na autostradzie Marcin zajmuje środkowy pas, potem przyspiesza i zjeżdża na prawy. W całej Europie jest to pas to jazdy wolniejszej, na Wyspach służy do rozwijania dużych szybkości.
- Zobacz, biegi wchodzą jednym palcem – popisuje się nasz kierowca, ale my nie zwracamy na to uwagi.
Dla nas najważniejsze jest obserwowanie drogi, by ją potem w miarę możliwości odtworzyć.
Slough wita nas sennymi uliczkami, dyskretnie oświetlanymi przez latarnie. Aż trudno uwierzyć, że to tu działał słynny „Gang Krystyny”. Dla Polaków to najbardziej znane miasteczko w Anglii, lecz jego sława jest dość ponura.
Setki rodaków przyjeżdżało tutaj skuszone ofertą dobrej pracy i taniego mieszkania. Na miejscu okazało się, że czeka na nich kilku osiłków, łóżko lub podłoga w ciasnym pokoiku i konieczność zapłacenia haraczu. Kto się buntował, był zastraszany, a nawet bity. Kilka miesięcy wcześniej czytałem w gazecie dramatyczny list jednego z tych, co stawili twardy opór. Nie dało się siłą, to załatwili go sposobem. Krystyna współrządziła gangiem z jakimiś Pakistańczykami, którzy zgodnie poświadczyli, że buntujący się Polak molestował seksualnie czternastoletnią córkę jednego z nich. Chłopak wylądował w więzieniu i było prawdopodobne, że spędzi w nim kilkanaście lat. Nikt się tym listem nie przejął, choć zapadł głęboko w moją pamięć. Wkrótce potem brytyjska policja zaczęła robić naloty na polskie domy w Slough i ślad po „Gangu Krystyny” zaginął. Podobno grasowała teraz w Szkocji albo Walii, jednak ja byłem przekonany, że zaprzestała tego procederu. Wszelkie przesłanki wskazywały na zwykłą polską cwaniarę, która na pierwszą wzmiankę o policji, uciekła na koniec świata, a Pakistańczycy zajęli się tym, co robią najlepiej – handlem.
Marcin ostro skręca w prawo i zajeżdża na parking przed obudowanym rusztowaniem domkiem, jakich w Londynie wiele. Naprzeciw nam wychodzi kilku podpitych budowlańców. Przystają, ćmiąc skręty, i bez żenady przyglądają się lekko spłoszonej Anecie
- Teraz kupię vana – chwali się Marcin i wręcza mi kluczyki – Mam tylko jedną parę, więc pilnuj ich dobrze. Na moim ubezpieczeniu możesz chyba dojechać do domu, ale wykup swoje najszybciej jak się da. Dzięki za podwózkę.
Cała grupa znika w domu. Zostajemy na parkingu sami z autem, które boimy się prowadzić.
- Kto jedzie? – pytam dziarsko.
- Ja. Ty masz lepszą orientację. Będziesz pilnował drogi.
Ta argumentacja ma sens. Bez namysłu zajmuję z powrotem miejsce pasażera, zaś Aneta z wahaniem siada za kierownicą. Zachowuje się zupełnie, jakby była w trakcie robienia kursu na prawo jazdy. Poprawia lusterka, siedzenie, sprawdza czy działają światła...
- Nie pękaj – mruczę – To nie może być takie trudne.
Kiedy zapala silnik, wzdycham ukradkiem, próbując ukryć zdenerwowanie. Długo nie dzieje się nic, potem Aneta maca ręką po szybie.
- Jezu, nie umiem zmieniać biegów lewą ręką!
- Powoli. Spróbuj – szeptam, głaszcząc jej rękę.
Wrzuca w końcu wsteczny i bardzo wolno wyjeżdża na ulicę. Ruszamy niezgrabnie, jak podczas pierwszej jazdy na kursie.
- Popieprzone są te lusterka – panikuje Aneta – I nie umiem wrzucać tych cholernych biegów!!!
Zatrzymuje się na środku drogi.
- Nie pojadę! – mówi płaczliwie.
Cały drżę. Na samą myśl, że mam jechać, staje mi serce.
- Dobrze, ja pojadę.
- Nie!!!
- To co robimy?
- Nie wiem.
Ta chwila zdaje się ciągnąć w nieskończoność. Aneta opuszcza głowę i zastyga w bezruchu. Nie przeszkadzam jej w skoncentrowaniu się. Milczymy. W końcu zaczyna zmieniać biegi „na sucho”. Dobrze, że zapada wieczór i nie ma ruchu. Sięgam ręką i zapobiegawczo przekręcam gałkę świateł pozycyjnych.
Aneta przekręca kluczyk.
- Dam radę – mówi z zaciętym wyrazem twarzy.
Tym razem idzie jej dużo płynniej. Pozwalam sobie na głęboki oddech ulgi i zaczynam pilotaż:
- Na rondzie w prawo, potem cały czas prosto aż do wiaduktu i na autostradę. Pamiętaj, że rondo bierzemy z lewej.
- O, matko. Rzeczywiście!
Wybuchamy śmiechem i zaczynam wierzyć, że jakoś dojedziemy do domu. Wspólnymi siłami dostajemy się na autostradę, gdzie można zająć lewy pas i spokojnie sunąć przed siebie.
Z satysfakcją odnotowuję fakt, że angielskie drogi są świetnie opisane i wprost nie sposób się zgubić. Wcześniej tego nie wiedziałem, bo nie miałem potrzeby. Bez problemu dojeżdzamy do Heathrow i odnajdujemy drogowskaz informujący, którędy do Hounslow.
Po kwadransie triumfujemy na parkingu przed domem. Zachowujemy się tak głośno, że upalony marihuaną Rick wychodzi zobaczyć co się stało.
- Radocha, co?
- Jeszcze jaka! Walniesz piwo?
- Jasne.
- Skoczę załatwić ubezpieczenie i zapukam do ciebie z browarem.
Robię telefonem zdjęcie naszego nowego nabytku i posyłam Arkowi, squatowemu Archiemu, z zapytaniem czy mogę skorzystać z Internetu.
Odpowiedź przychodzi natychmiast: Szczęściarzu! Pewnie, że możesz.
Dopiero wtedy dopada mnie refleksja. Jestem w Londynie nieco ponad pół roku, a już stać mnie na własny samochód. I to nie na jakiegoś trupa, co się lada dzień rozsypie, ale porządną furę, którą pojadę nawet do Polski. Tak, w moim przypadku emigracja oznacza prawdziwy skok tygrysa.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Asher, jak zwykle w Twoim przypadku, wszystko dopracowane, dopięte do końca i przemyślane. Wiadomo, diabeł siedzi w szczegółach! Chylę czoła. Trochę jednak brakuje mi tu akcji, chociażby takiej jak w którymś Squat`cie ( czy dobrze walnąłem to angielsko - polskie słowo :) ), tym z finałem Ligii Mistrzów, z Dudkiem w roli głównej. Takie zwroty pochłaniają i zachęcają do czytania. Jeśli piszesz o faktach ze swojego życia to moim zdaniem nie zaszkodzi ich ociupinkę ubarwić. Chociaż Whilliam Wharton wielu książek nie ubarwiał, a i tak był czytany z chęcią. Jestem na duże TAK.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



bo tu wcale nie ma akcji. nie wiem skąd Marcepan, przyszedł ci do głowy akurat on. Wharton pisał mimo wszystko o czymś.

Nawet człowiek, który nie zajmuje sie zawodowo pisaniem, czuje, że coś jest nie tak.Żeby nie wzbudzać twojej agresji panie Asher, krótko i rzeczowo:

Przestałem to traktować jako literaturę. . Części nie mają się do siebie wcale. Raz są imieniny, innym razem kupno samochodu, a innym opowieść o tym, jak stałem się biznesmenem, czyli z nędzy do piniędzy. Nudne.
Uczono mnie , że kiedy, naistotniejszym bohaterem jest miasto, to ono powinno być pierwszoplanowe, wyeksponowane na maksa a ty piszesz o Londynie, a tak naprawdę Londynu nie ma. Równie dobrze, mogło by się to dziać w Kazachstanie, albo na Grenlandi. Poczytaj sobie Ulicę Marzycieli Wilsona, zobaczysz jak można pisac fabularną historię i ożywić miasto, w którym ta historia się dzieje. U ciebie tego nie ma. a szkoda. Już kiedyś mówiłem, jak mogła by ta historia zaistnieć, więc nie będę się powtarzał.
Imiona jak z bajki o kosmitach. dialogi są wygięte na maksa ( w tej części)
- Radocha, co?
- Jeszcze jaka! Walniesz piwo?
- Jasne.
- Skoczę załatwić ubezpieczenie i zapukam do ciebie z browarem.

dopisałbym:
(po chwili)
puk puk

- kto tam?
- U drzwi twoich stoję panie,czekam na twe zmiłowanie.

rumiany chłopiec rozbawił mnie do łez. Przypominiał mi młode męskie dziwki na centralnym, oni też są rumiani.

Setki rodaków przyjeżdżało tutaj skuszone ofertą dobrej pracy - zgłupiałem czytając to zdanie, na tyle, że po piątym razie, nie wiem, czy jest to poprawnie gramatycznie czy nie. Wiem jedno, każdy początkujący pisarz nie zostawiłby tak tego zdania.

Kiedy zapala silnik, wzdycham ukradkiem, próbując ukryć zdenerwowanie. Długo nie dzieje się nic, potem Aneta maca ręką po szybie - :)) i co potem? Put them on the glass , glass?

prawdziwy skok tygrysa = a jaki to jest nieprawdziwy???

to by było na tyle.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dlaczego Wharton? Bo takie długie opisy zwykłych wydarzeń często mu się zdarzały, były jednak na tyle ciekawie opisane, że potrafiły wciągnąć czytelnika. Zwykłe ubieranie choinki na święta, czy remont starej barki, była tam pasja, miłość do życia i determinacja. Pasja! Myśl, że nie musimy być istotami z pierwszych stron gazet, wielkimi, znanymi ludźmi, by żyć pełnią życia i cieszyć się każdym dniem, że odpowiednio prowadząc swoje życie możemy być wielcy dla swoich bliskich. Więc nawet przy braku akcji było to pisanie o czymś. Tego mi tu trochę brakuje, ale muszę obronić Ashera, bo lubię jego teksty, są jak dziennik.
Asher, please! Więcej "dzianiny"! Musi się więcej dziać, bo pisanie idzie Ci dobrze.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ładny wycinek, życie po prostu. Nie wiem jak na dzisiaj stoją funty do złotówek. Ale poziom egzystecji w wielkiej brytanii jest o wiele wyższy (na lata to powiedziałbym różnica może dwóch, w przypadku samochodu- czasem nawet więcej) Łatwy start, brak problemów- wszystko przecież bez stresu można załatwić przez sieć (no w sumie w pl też), tak emigracja to z całą pewnością skok tygrysi. (Gang Krystyny- ładnie pokazany stosunek narratora do tego typu przekrętów)
pozdrawiam jimmy

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

1) "W całej Europie jest to pas to jazdy wolniejszej, " - do jazdy
2) " zajeżdża na parking przed obudowanym rusztowaniem domkiem" - ... przed domkiem obudowanym rusztowaniem
3) potem Aneta maca ręką po szybie.
- Jezu, nie umiem zmieniać biegów lewą ręką!
- Powoli. Spróbuj – szeptam, głaszcząc jej rękę.
Wrzuca w końcu wsteczny i bardzo wolno wyjeżdża na ulicę. Ruszamy niezgrabnie, jak podczas pierwszej jazdy na kursie.
- Popieprzone są te lusterka – panikuje Aneta – I nie umiem wrzucać tych cholernych biegów!!!
Zatrzymuje się na środku drogi.
- Nie pojadę! – mówi płaczliwie.
Cały drżę. Na samą myśl, że mam jechać, staje mi serce. - fragment chyba nazbyt erotyczny :))


Asher dla mnie jest to dokument. Lubię to czytać. Nie mam nic przeciwko twojemu pisaniu, w którym rzekomo nic się nie dzieje.
Pozdrawiam

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Bo to chyba jest dokument. Tylko wcześniej więcej było we mnie entuzjazmu do zabawy i zabarwiania. Powiem Wam, co z mojej perspektywy jest najwazniejsze, a o czym wspomniał Jimmy - pogoda ducha i optymizm. Czytam dużo tekstów ludzi na emigracji i przeważnie dotyczą rzeczy smutnych i ciężkiego życia. Pozdrawiam.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 tygodnie później...

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnie komentarze

    • Moja mała biedronko. Siedzisz na moim przedramieniu. Chodzimy ze sobą. Masz uśmiech kilku kropek na skrzydłach. Czekamy na autobus. Deszcz zaczyna padać, kręcisz się niespokojnie, szukając parasola. Otwieram go nad tobą, wtykając słuchawki do uszu. Delikatnie, żebyś nie odleciała. Lubię kontratenorów – Scholla, Orlińskiego, piwo u braci. Trapistów. Jaroussky’ego. Stabat Mater. Pergolesiego. Nikt, poza papieżem, nie nosi czerwono-czarnego szkaplerza. Przecież. Siedzisz na moim przedramieniu, chodzimy ze sobą. Jesteś paraliżem dłoni, Aniu.    
    • Wiejskie kościółki Małe, drewniane Duże, murowane Na tych poddaszach wiją gniazda jaskółki   Msze wieczorne, czy te nad ranem Na radość ślubów, na rozpacz pogrzebów Schodzą się ludzie ze wszystkich brzegów W tych ścianach modlitwy zamurowane   Blask wpada nieśmiało przez świetlik Oświetla wiernych oczy I policzki, które czasem łza zmoczy W tych oczach - mętlik   Obok kościółka, mała aleja Tłumy dusz, nie wiadomo skąd Ktoś w ich dusze ma jednak wgląd W tych duszach - nadzieja   Biją głośno kościelne dzwony Ciche łkanie przy pustym grobie Cmentarną ziemię wróbelek dziobie W tej ziemi, z tych łez, wyrosną klony   Wiejskie kościółki Ptakom - schronienie Ludziom - zbawienie Zapewnią te małe przyczółki    
    • życie pozagrobowe pierwsi  wymyślili Egipcjanie    niezwykła obietnica  i odpowiednia administracja  trzyma naród w zaprzęgu  to kapłani rabowali grobowce    wiara jest najważniejsza    na czas budowy domu osadnicy  musieli okopać się w żywej ziemi  gościnność bezgranicznej Wirginii  to ataki Indian chorób i komarów  pierwszy rok był decydujący    dziś ich prawnuków fentanyl wlecze ulicami  i żywcem wciąga pod ziemię    wiara rodzi nadzieję    w noc poprzedzającą jej urodziny zostawił na schodach skrzynkę  poćwiartowane ciałko ich syna  to miał być prezent    wiara i nadzieja przyciągą    miłość             
    • @Arsis Pobudka Włodek, wiosna przyszła... 
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...