Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Poplątany Umysł


Rekomendowane odpowiedzi

Leżę w łóżku w pozycji poziomej do podłogi. Ktoś mi kiedyś doradził, że tak jest łatwiej. Przedtem byłem głupi. Próbowałem równolegle do ścian. W końcu doszedłem do wniosku, że taka pozycja jest niewygoda. Nie służy spaniu. Właściwie musiałbym wstać. Tylko po co. Przecież nie słyszę za oknem destrukcyjnych hałasów. A zatem świat beze mnie nadal istnieje. Żadna cholera go nie wzięła. To co za różnica, czy wyjdę na zewnątrz, czy zostanę tutaj.

 

Spoglądam na pająka. Wisi na pajęczynie i mu wszystko zwisa. Czeka na muchy i wykrzywia tułów w uśmiechu. No nie, co ja pierdzielę. Tułów? Przecież pyszczek.

 

Dlaczego ściana przy łóżku taka porysowana? Chwila. Zerkam dokładniej. Widzę wyżłobione literki. A niech to. Wczoraj byłem hipnotyzerem. Chciałem samego siebie poddać hipnozie. Rypałem polecenia. Odczytuje jedno→"Nᴀ ᴄʜᴏʟᴇʀᴇ̨ ʙᴇ̨ᴅᴢɪᴇsᴢ ᴡsᴛᴀᴡᴀć, ᴅᴜʀɴɪᴜ." No właśnie. Przed chwilą kucałem, a teraz leżę.

 

Czytam następne→"Zᴊᴇᴅᴢ śɴɪᴀᴅᴀɴɪᴇ. Bᴇ̨ᴅᴢɪᴇsᴢ ᴍɪᴀᴌ ᴡɪᴇ̨ᴄᴇᴊ sɪᴌ ɴᴀ ʟᴇżᴇɴɪᴇ." Ciekawe co mam zjeść. Chyba pająka wtranżolę.

 

Następny napis→ "Wʏᴌᴀź ᴡʀᴇsᴢᴄɪᴇ ᴢ ᴛᴇɢᴏ ᴡʏʀᴀ, ʟᴇɴɪᴜ śᴍɪᴇʀᴅᴢąᴄʏ. Zᴀᴊʀᴢʏᴊ ᴅᴏ ʟᴏᴅóᴡᴋɪ." Do lodówki? Niby po co? Aż tak ciepło mi nie jest. No dobra wstaje. W końcu działam pod wpływem hipnozy. Wiem, że nie wiem co robię, chociaż wiem, że o tym wiem, że nie wiem, co wiem, że mam zrobić. Iść w kierunku lodówki.

 

Jestem. Stoję przed nią. Otwieram. A tam odcięta głowa. Moja głowa. Co do cholery? Brata bliźniaka ubiłem, głowę urwałem i włożyłem do zamtażarki? Przecież swoją mam. Wiem, bo macam kłaczatą czaszkę. Inaczej bym nie widział tej drugiej. Tak czy inaczej, jako na kryształek z lodu do drinka mam predyspozycję. Brakuje mi dużych kieliszków. Hibernatka taka. Patrzę uważnie. A ona na mnie, zmrożonym spojrzeniem. A to co? Cholerne lustro z tyłu. Nic nie zawadza biegnącym falom, więc widzę dokładnie. Wyciągam odbijasa, którym zahaczam głowę. No nie. Co jest? Nie ma tyłu. Tylko przód z boku.

 

Czytam inne ciekawe zdanie→"Mᴀsᴢ ᴍɪᴇć ʜᴀʟᴜᴄʏɴᴀᴄᴊᴇ: ᴡᴢʀᴏᴋᴏᴡᴇ sᴌᴜᴄʜᴏᴡᴇ ɪ ᴅᴏᴛʏᴋᴏᴡᴇ." No tak. Wszystko jasne. Rozumiem. Tak naprawdę nie ma żadnej głowy. Wracam do łóżka. A ono zajęte. Coś tam leży. Dwie osoby. Śpią czy trupy nieprzytomne? Nagle patrzą na mnie. A ja na nich bym nie chciał. Ale muszę. Tak po prawdzie miałem nadzieję, że zobaczę siebie. A to obce gęby.

 

Nagle ktoś otwiera drzwi. Słyszę głos→ "Pʀᴏsᴢᴇ̨ ᴡᴢɪᴀ̨ć ᴛᴀʙʟᴇᴛᴋɪ. Pʀᴢᴇsᴛᴀɴɪᴇᴄɪᴇ ᴡɪᴅᴢɪᴇć ᴛᴇɢᴏ ɢᴌᴜᴘᴏʟᴀ." Nie mówi do mnie. Mnie nie dostrzega. Jak tak można. Co za niewychowany ham. Specjalnie przez samotne h napisałem, żeby zrozumiał, co o nim myślę. Trochę szacunku, proszę. Gada do tych, co leżą w łóżku. Patrzą na mnie zrezygnowani. Z błaganiem i lękiem w oczach. Widocznie mają mnie dosyć. Mnie? Nie wierzę. Mnie nie można mieć dosyć.

 

Cholera. Połykają tabletkę. Przeczuwam coś niedobrego. Czas mija. Coraz mniej mnie. Jestem psychiczną mgiełką. Wyraźnie czuję, że nic nie czuję, gdy wracam skąd wyszedłem. Widzę ich oczami.

 

Ktoś wchodzi. Siedzę tym razem na podłodze. Czuję na dłoniach wilgotną stal. Mało co dostrzegam. Mam podły nastrój i łzy w oczach. Nie wierzę, że to ja. Na pewno ktoś inny. Zgasiłem światło, by nie widzieć łóżka. Przecież nie jestem aż taki zły. Chcę wierzyć, że to koszmarny sen. Czytelniku. Co tak gały wytrzeszczasz. To mój teren. Jeżeli w tej chwili nie przestaniesz czytać tej historii, to przysięgam, że ci gardło poderżnę zakrwawionym nożem i flaki wypruje.

 

A flaczki lubię. Oj tak. Szczególnie z małymjankiem. Tak samo jak tym na wyrze poderżnąłem i wyjąłem na pościel. Zasłużyli sobie popaprańcy. Nie mogę patrzeć na te parszywe, śmierdzące truchła. Dlatego siedzę po ciemku. Spadaj z ochlapanej strony. Ona jest moja. Tylko moja. Tekst cię nie ochroni. Niby czym? Koronką z literek? To cholerny słabeusz. Gardzę nim, tobą i wszystkimi. Nie upilnowałem was. A ty kto?

 

kwiatuszku.

na łące tulisz rosy krople

miłością przemokłeś

 

skowronek pod niebem

kołysankę śpiewa dla ciebie

śpij dziecino pod waszą pierzyną

słodkie oczka zmruż wreszcie już

   

    bo pomału jasna cholera mnie bierze,

    że muszę ziuziać ciało nieświeże.

                                                                           —?/––

  

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • stoję  wpatrzony w lustro  a świat  świat przechodzi obok  chciałbym  mu coś powiedzieć    może...  nawet wykrzyczeć    brak odwagi   4.2024 andrew  
    • (Na motywach powieści „Piknik na skraju drogi”, Arkadija i Borysa Strugackich)   ***   Dlaczego wylądowali? Nie wiadomo. Zostawili w powietrzu dziwnie mżące kręgi, które obejmują szumiące w nostalgii drzewa.   Które kołyszą się i chwieją w blasku księżyca albo samych gwiazd… Albo słońca... Albo jeszcze jednego słońca…   Powiedz mi, kiedy przeskakujesz płot, co wtedy czujesz? Nic? A co z promieniowaniem, które zabija duszę?   Wracasz żywy. Albo tylko na pozór żywy. Bardziej na powrót wskrzeszony. Pijany. Duszący się językiem w gardle.   Sponiewierany przez grawitacyjne siły. Przez anomalie skręcające karki.   Słońce oślepia moje zapiaszczone oczy. Padającymi pod kątem strumieniami, protuberancjami…   Ktoś tutaj był (byli?) Bez wątpienia.   Byli bez jakiegokolwiek celu. Obserwował (ali) z powodu śmiertelnej nudy.   Więc oto razi mnie po oczach blask tajemnicy. Jakby nuklearnego gromu westchnienie.   Ktoś tu zostawił po sobie ślad. I zostawił to wszystko.   Tylko po co?   Piknikowy śmietnik? Być może.   Więcej nic. Albowiem nic.   Te wszystkie skazy…   Raniące ciała artefakty o upiornej obcości.   Nastawiając aparaturę akceleratora cząstek, próbujemy dopaść umykający wszelkim percepcjom ukryty świat kwantowej menażerii   Przedmioty w strumieniach laserowego słońca. W zimnych okularach mikroskopów…   Nie dające się zidentyfikować, obłaskawić matematyczno-fizycznym wzorom.   Bez rezultatu.   *   Zaciskam powieki.   Otwieram.   *   Przede mną pajęczyna.   Srebrna.   Na całą elewację opuszczonego domu. Skąd tutaj ta struktura mega-pająka?   Pajęczyna, jak pajęczyna…   Jadowita w swym jedwabnym dotyku. Srebrzy się i lśni. Mieni się kolorami tęczy.   Ktoś tutaj był. Ktoś tutaj był albo byli. Ich głosy…   Te głosy. Te zamilkłe. Wryte w kamień w formie symbolu.   Nie wiadomo po co. Kompletnie nie do pojęcia.   Milczenie i cisza. Piskliwa w uszach cisza, co się przeciska przez gałęzie, żółty deszcz liści.   W szumie przeszłości. W dalekich lasach. W jakimś oczekiwaniu na łące…   Elipsy. Okręgi.   Owale…   Kształty w przestrzeni…   Fantomy przemykające między krzakami rozognionej gorączką róży. W strumieniu zmutowanych cząstek. Rozpędzonych kwarków…   Rozpędzonych przez co?   Przez nic.   Po zapadnięciu mroku liżą moje stopy żarzące się lekko płomyki. Idą od ziemi. Od spodu. Ich obecność to pewna śmierć.   Sprawiają, że widzę swoje odbite w lustrze znienawidzone JA.   W głębokich odmętach  schizoidalnego snu. Zresztą wszystko tu jest śmiertelne i tkliwe. Pozbawione fizycznego sensu.   (Kto chce skosztować czarciego puddingu?   Bar za rogiem stawia)   Dużo tu tego. W powietrzu. I w ziemi.   W nagrzanych od słońca koniczynach, liściach babiego lata.   Krążyłem tu wokół jak wielo-ptak. W kilku miejscach jednocześnie.   I byłem wszędzie. I byłem nie wiadomo, gdzie. Tak daleko na ile pozwala wskrzeszany chorobą umysł   Tak bardzo daleko…   Wystarczy dotknąć złotej sfery, aby się wyzbyć wstrętnego posmaku cierpienia…   Gdyby nie ta przeklęta wyżymaczka, która zachodzi śmiertelnym cieniem drogę…    (Włodzimierz Zastawniak, 2024-04-20)      
    • Powiem tak, Dziewczyno - lecz się, niekoniecznie przez pisanie. Kiedyś się udzielał Kiełbasa, czy coś takiego. To było równie prostackie i wulgarne. 
    • - A na groma ta fatamorgana... - A na groma ta fatamorgana?    
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

        W tym cała rzecz, że logiką płata czasami figle artystom OBRAZ, wywrócił  farby kwantem fizyki, chemii — człowieka zakrył kolorem   Ponoć w Mordnilapach właśnie zachowany czar w języku daje myślom możliwości postrzegania tego wątku w sztuce malowanej — O bok! Mózgu   Dzięki bardzo, że zechciałeś się przyjrzeć całości, jaka daje więcej pytań niż odpowiedzi, na których głównym filarem — tak mi się wydaję —  jest środkiem.   Pozdrowienia!
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...