Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Saga Wierszem o Hawardzie z Fiordu Lodowego, cz.1


dmnkgl

Rekomendowane odpowiedzi

Saga Wierszem o Hawardzie z Fiordu Lodowego
(Na podstawie polskiego przekładu Hávarðar saga Ísfirðings)

Tekst powstał w celu popularyzacji sag islandzkich i ćwiczenia się autora w dłuższych formach ;)


I

 

Tak się starej historii treść wiersza zaczyna,
Że Haward z Mchu Modrego miał Olafa syna.
Był on rodu świetnego i choć już nie młody,
To w młodości przeróżne odbywał przygody.
Główny ciężar potyczek nań zawsze składano,
Do czasu aż otrzymał ciężki cios w kolano.


Szczęściem syn wdał się w ojca. Mężniał z każdą wiosną,
Podobny do jesionów co z nich woje rosną.
Olaf będąc wyrostkiem słynął wśród gawiedzi,
Że miał ciepło, charakter, oraz kark niedźwiedzi,
Bo na mrozie najsroższym nic nie miał w ogóle,
Jak jeno z ubrań portki i lichą koszulę.

 

Jesieni pewnej ludzie z Fiordu Lodowego
Spędzali bydło z pastwisk, jak roku każdego
I jak często bywało nie wszystko wróciło.
Pogłowia baraniego znacząco ubyło.
Wyruszył tedy Olaf między połoniny
Tuż przed przed pierwszymi śniegi by szukać zwierzyny.
Na nic były mu wiatry prosto w twarz wiejące,
Na nic zimno i nisko palące się słońce.
Schodził wszystkie ścieżyny, aż odnalazł trzodę.

 

Z nich aż do sześćdziesięciu, miał roszczenia gode*
Ponad Fiordem Lodowym. Torbjoern miał na imię,
Był on synem Tjodreka. Torbjoern z tego słynie,
Że choć był z cnego domu, porywał dziewczęta
I bywało, że z chaty była która wzięta.
Napadał na sąsiadów i spędzał z majątku,
Tak, że nikt się nie ważył dać mu do rozsądku.

 

Olaf oddał ze zwierza co komu należy.
Za przykład go stawiano ówczesnej młodzieży.
Przybył tedy do Badfarm- siedziby godego-
A było to nad rankiem i właśnie dlatego
Pustym zastał podwórze, na które zawitał.
Wszyscy siedzą przy stołach- nikt gościa nie witał.
Tedy Olaf łomocze do drzwi raz za razem.
Otwiera mu Sygryda. Torbjoerna ukazem
W Badfarm od niedawna młoda gospodyni.
Ona to Olafowi uprzejmości czyni.
Była z dobrego rodu, miała posiadanie,
Które iść było miało na jej utrzymanie,
Zaś w wypadku Sygrydy do domu odejścia.
Nie pozostać w granicach Torbjoerna obejścia.
Chciała służyć gościowi jak najdoskonalej,
Zaprasza go do wnętrza- on nie chce iść dalej,
Tylko by o baranach wieści przekazała
Oraz, że to uczyni szczere słowo dała.

 

Jak łatwo jest pomylić niewinne spojrzenia,
Wiążącą się powoli nić porozumienia,
Z namiętnością skrywaną tak pieczołowicie
Że sama nie jest pewna, czy wejść może w życie.
Podobnej są natury, lecz w zawistnym oku,
W każdej widać zalążek podłości i mroku-

Rozmowę podsłuchał Wakr, Torbjoerna siostrzeniec,
Mały, a piegowaty, złośliwy młodzieniec.
Przeto spieszy do wuja, by przynieść nowiny
Co się stało u progu Torbjoerna dziedziny.
"Ten chystek, Olaf, przywiódł zagubione stado."
"Bardzo dobrze uczynił"-
                                             "O najcięższa zdrado!
Z sposobności skorzystał aby u podwoi
Ranek spędzić przy boku gospodyni twojej.
Widziałem jak rzuciła mu ręce na szyję."
"Tego mu nie daruję, nigdy póki żyję!
Mimo, że chłop to dzielny." Rzekł gode z złą miną.

Olaf wrócił do domu i tak rok upłynął.


"Że odwiedzał Sygrydę", szła wieść wśród czeladzi
"Nawiązali stosunek", "Byli sobie radzi."
Ile prawdy w tych słowach nikt dzisiaj nie zmierzy
Lecz bolało godego gadanie pasterzy.
Nadeszła znowuż jesień, nie wszystko wróciło.
Pogłowia bydlęcego znacząco ubyło.
I znowuż poszedł Olaf, przed pierwszymi śniegi
I ponownie odnalazł baranie szeregi
I każdemu oddaje co mu się należy.
Wszystkim przypadł do serca- jednemu nie leży.
Torbjoern był zły podwójnie: Raz, że go kochają,
A dwa, że o Sygrydzie i nim rozprawiają.
Wakr zaś wuja podjudzał, w którą mógł godzinę.

 

Drugi raz pędzi Olaf do Badfarm zwierzynę.
Podwórze opuszczone, więc bieży do dworca
I rzekłbyś że nie Olaf, a jaki poborca
Z toporem i skarboną wszedł tam nieproszony
Aby w skarbcu godego zatopić swe szpony
Bo nikt głowy nie podniósł. Co to znaczyć może?
Olaf stanął u ławy i wsparł na toporze:

"Zapytam poprzód zasię, męże z usty suche,
Co ma znaczyć dobrego, to milczenie głuche?
W małej u ludzi cenie jest ten kto milczenie,
Wybiera ponad mowy otwarte znaczenie.
Hej! Torbjoern, przypędziłem twe zgubione owce."


Tu ozwał się Wakr podły: "Znamy twe manowce.
I wiemy czego szukasz- na stadzie swej części!
Jak to robią żebracy. Bierz, niech ci się szczęści!"
Bo był zwyczaj jak dzisiaj, by wdzięczność za trudy
Poszukiwań nagradzać częścią owej zguby.
"Nie po to tu przyszedłem. Trzeci raz nie spędzę."
Z tymi słowy wychodzi. By zbyć go co prędzej        
Zapalczywy siostrzeniec lżyć gościa zaczyna
Lecz nie była to waśni kolejnej przyczyna.
Olaf nie dał posłuchu i wrócił do domu.
I znów następna jesień przyszła po kryjomu.


Tylko wypas Torebjoerna uszczuplił się znacznie.
Nic, że zwierząt szukano z oddaniem i bacznie.
Strapili się Wakr z wujem, bo szła wieść że pono
Olaf spędzi ubytek. Ponadto mówiono
Że część sobie przywłaszczy, albo weźmie całość.

 

Pewnej nocy w Mchu Modrym jadła okazałość
Na kolację przypadła w udziale włodarzy.
Był tam udziec barani, udziec jak się marzy.
Olaf bierze i rzecze: "Jakiż on jest gruby."
Haward na to: "Z pewnością powód to do chluby
Dla naszego kierdela, nie Torbjoernowego,
A to dużo dać sobie przylepić coś z tego."
Olaf cały pokraśniał i udziec odłożył.
Przycisnął go do stołu, aż fragment odskoczył
Z kości w pół przełamanej i utkwił w powale.
Haward zaś się uśmiechnął, nic nie mówiąc wcale.

 

Naraz słychać, że do drzwi chałupy łomocą.
Kogo przywiać tu mogło taką zimną nocą?
Do izby weszła Torgred ze Stromego Brzegu,
Kobieta Tormodowa. W powszechnym obiegu
Tormoda uważano za czarnoksiężnika.
Że był trudny w pożyciu, każdy go unikał.
Haward ciepło ją przyjął, "Co nowego?" pyta,
Torgred na to, że Tormod "wyciągnął kopyta".
"A sprawa to niedobra, bo on każdej nocy
Ogląda się za łóżkiem. Jestem więc w niemocy,
Bo ciżba która dotąd niechętnie służyła,
Obawiam się by zaraz służby nie rzuciła."


"Moje najlepsze lata już dawno zleciały.
Nie na moją jest głowę ten interes cały.
Ale czemu," rzekł Haward "do Badfarm nie idziesz?
Do nich pokój osiedlu utrzymywać przecież."

"Nie oczekuję stamtąd niczego dobrego,
Stokroć bardziej szczęśliwam, gdy robią nic złego."
"Zwróć się zatem o pomoc do mojego syna.
Dla młódzi są przygody, dla starych- pierzyna.
Co by męstwo hartował, za cnego uchodził."
Torgred tak więc zrobiła, a Olaf się zgodził.

 

Wyruszyli nad ranem do Tormoda domu.
Z tych co tam przebywali nie było nikomu
Ni do śmiechu ni pieśni. Gdy się spać składali
Młodzieniec obrał łoże przy wejściu do sali.
Poza futra nakryciem nic nie miał w ogóle,
Jak jeno z ubrań portki i lichą koszulę.
W łożnicy się paliło światło na daremno,
Bo górą było jasno, ale dołem ciemno.


Gdy już noc nadciągnęła, w drzwiach staje widziadło.
Trzęsie czaszką a blade niczym prześcieradło.
Był to umarły Tormod. Patrzy na łożnicę,
Tuż przed nim w łożu leży nieznane mu lice.
Nie słynął ów za życia, z wielkiej gościnności,
Więc porywa za futro, aż mu grają kości.
Lecz Olaf nie chce puścić, ciągnie w swoją stronę.
Zmaganie owo było futrem okupione,
Gdyż Tormod został z końcem, a Olaf z początkiem.
Tormod widzi, że walczy nie z byle ułomkiem.
Wskakuje obok na ławę, Olaf skacze za nim
Ręką sięga po topór. Za późno, bo tanim
Chwytem Tormod go złapał i w pół ciała trzyma.
Olaf nie ustępuje, cały się napina.
Lecz chwyt miał Tormod straszny, gdzie pięścią przywala
Tam ciało odstępuje od kości rywala.
Walczą jak dwa niedźwiedzie, kotłują w ukropie-
W tym momencie ciemności zapadają w szopie.


Zgasła świeca- zły omen! Albowiem w ciemności
Upiory nabierają większej zaciętości.
Olaf strapił się w duchu, lecz walki nie rzucił.
Tormod za to przybysza już za próg wyrzucił.
Kotłują się tam dalej, siłują zaciekle
Próbują zmiażdżyć chwytem, lub uderzyć wściekle.
I tak się przydarzyło, że nędzna upiora
Potknęła się o pieniek, nie wyrzucon z dwora.
Olaf wroga powala, do ziemi przyciska
I robi z nim co zechce.
                                          Milczeli ludziska
Gdy powrócił do izby, lecz gdy go poznali
Światło w mig zapalili, rany rozcierali,
Bo od szponów upiora ucierpiał nie mało,
A okropnie krwawiło poranione ciało.
Dziękował każdy w domu dzielnemu mężowi
Tak kobiety jak chłopy, tak chorzy jak zdrowi.
On na to: "Nie powróci z pewnością widziadło."
Przez parę dni następnych domostwo się kładło
Bez jakiejkolwiek trwogi, a Olaf był czuwał.
Widząc że złe ustało, do domu się udał.
Przydała wielkiej sławy młodzieńcu przygoda,
Ale rosła z jej winy z Torbjoernem niezgoda.

 

*Gode — było to stanowisko religijne i polityczne zarazem. Gode składał ofiary w świątyni Tora i zwoływał wiece swego okręgu. God­ność ta przywiązana była do rodów. W zakresie rodu mogła być od­stąpiona, nawet odsprzedana.

Edytowane przez dmnkgl (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@Kot Cóż, mnie nie rażą ;) W każdym razie dzięki za słowo krytyki, utwierdza mnie ono tylko w szczerości nadawcy :) Sagi są utworami specyficznymi, wyróżnia je toporny język, szczegółowość w relacjach rodzinnych, ogólne przywiązanie do nazw własnych, dotykanie materii pozornie nieistotnych szczegółów i doskonałe oddawanie ówczesnych realiów. Są dzięki temu fantastycznym źródłem historycznym, a dla samych Islandczyków pełnią funkcję jaką dla nas pełni ,,Pan Tadeusz". Nie bagatelizowałbym więc ich ,,treści", a skupił raczej na tym jaka mentalność musiała stać za autorami, że akurat te wydarzenia uznali za istotne dla następnych pokoleń :)

Pozdrawiam

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • stoję  wpatrzony w lustro  a świat  świat przechodzi obok  chciałbym  mu coś powiedzieć    może...  nawet wykrzyczeć    brak odwagi   4.2024 andrew  
    • (Na motywach powieści „Piknik na skraju drogi”, Arkadija i Borysa Strugackich)   ***   Dlaczego wylądowali? Nie wiadomo. Zostawili w powietrzu dziwnie mżące kręgi, które obejmują szumiące w nostalgii drzewa.   Które kołyszą się i chwieją w blasku księżyca albo samych gwiazd… Albo słońca... Albo jeszcze jednego słońca…   Powiedz mi, kiedy przeskakujesz płot, co wtedy czujesz? Nic? A co z promieniowaniem, które zabija duszę?   Wracasz żywy. Albo tylko na pozór żywy. Bardziej na powrót wskrzeszony. Pijany. Duszący się językiem w gardle.   Sponiewierany przez grawitacyjne siły. Przez anomalie skręcające karki.   Słońce oślepia moje zapiaszczone oczy. Padającymi pod kątem strumieniami, protuberancjami…   Ktoś tutaj był (byli?) Bez wątpienia.   Byli bez jakiegokolwiek celu. Obserwował (ali) z powodu śmiertelnej nudy.   Więc oto razi mnie po oczach blask tajemnicy. Jakby nuklearnego gromu westchnienie.   Ktoś tu zostawił po sobie ślad. I zostawił to wszystko.   Tylko po co?   Piknikowy śmietnik? Być może.   Więcej nic. Albowiem nic.   Te wszystkie skazy…   Raniące ciała artefakty o upiornej obcości.   Nastawiając aparaturę akceleratora cząstek, próbujemy dopaść umykający wszelkim percepcjom ukryty świat kwantowej menażerii   Przedmioty w strumieniach laserowego słońca. W zimnych okularach mikroskopów…   Nie dające się zidentyfikować, obłaskawić matematyczno-fizycznym wzorom.   Bez rezultatu.   *   Zaciskam powieki.   Otwieram.   *   Przede mną pajęczyna.   Srebrna.   Na całą elewację opuszczonego domu. Skąd tutaj ta struktura mega-pająka?   Pajęczyna, jak pajęczyna…   Jadowita w swym jedwabnym dotyku. Srebrzy się i lśni. Mieni się kolorami tęczy.   Ktoś tutaj był. Ktoś tutaj był albo byli. Ich głosy…   Te głosy. Te zamilkłe. Wryte w kamień w formie symbolu.   Nie wiadomo po co. Kompletnie nie do pojęcia.   Milczenie i cisza. Piskliwa w uszach cisza, co się przeciska przez gałęzie, żółty deszcz liści.   W szumie przeszłości. W dalekich lasach. W jakimś oczekiwaniu na łące…   Elipsy. Okręgi.   Owale…   Kształty w przestrzeni…   Fantomy przemykające między krzakami rozognionej gorączką róży. W strumieniu zmutowanych cząstek. Rozpędzonych kwarków…   Rozpędzonych przez co?   Przez nic.   Po zapadnięciu mroku liżą moje stopy żarzące się lekko płomyki. Idą od ziemi. Od spodu. Ich obecność to pewna śmierć.   Sprawiają, że widzę swoje odbite w lustrze znienawidzone JA.   W głębokich odmętach  schizoidalnego snu. Zresztą wszystko tu jest śmiertelne i tkliwe. Pozbawione fizycznego sensu.   (Kto chce skosztować czarciego puddingu?   Bar za rogiem stawia)   Dużo tu tego. W powietrzu. Iw ziemi.   W nagrzanych od słońca koniczynach, liściach babiego lata.   Krążyłem tu wokół jak wielo-ptak. W kilku miejscach jednocześnie.   I byłem wszędzie. I byłem nie wiadomo, gdzie. Tak daleko na ile pozwala wskrzeszany chorobą umysł   Tak bardzo daleko…   Wystarczy dotknąć złotej sfery, aby się wyzbyć wstrętnego posmaku cierpienia…   Gdyby nie ta przeklęta wyżymaczka, która zachodzi śmiertelnym cieniem drogę…    (Włodzimierz Zastawniak, 2024-04-20)      
    • Powiem tak, Dziewczyno - lecz się, niekoniecznie przez pisanie. Kiedyś się udzielał Kiełbasa, czy coś takiego. To było równie prostackie i wulgarne. 
    • - A na groma ta fatamorgana... - A na groma ta fatamorgana?    
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

        W tym cała rzecz, że logiką płata czasami figle artystom OBRAZ, wywrócił  farby kwantem fizyki, chemii — człowieka zakrył kolorem   Ponoć w Mordnilapach właśnie zachowany czar w języku daje myślom możliwości postrzegania tego wątku w sztuce malowanej — O bok! Mózgu   Dzięki bardzo, że zechciałeś się przyjrzeć całości, jaka daje więcej pytań niż odpowiedzi, na których głównym filarem — tak mi się wydaję —  jest środkiem.   Pozdrowienia!
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...