Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Sprawa Matedona


Rekomendowane odpowiedzi

 

                                                                           >Prolog<

  

Kruk uderza dziobem o czarną gałąź cmentarnego drzewa. Odgłos jest dość znaczny w panującej ciszy, lecz nikt nie zwraca na to uwagi, pogrążony w myślach. Ptak siedzi dość wysoko, by zarejestrować w swoim kruczym mózgu, pewną anomalie. Stąd ten odruch zdziwienia. Obserwuje ceremonią pogrzebową. Twarze zebranego tłumu, wyrażają emocje trudne do określenia. Są radosne i smutne zarazem. A może nie tyle smutne, co raczej pełne nieokreślonej niewiadomej, która u niektórych wywołuje niesprecyzowany lęk. Gdyby wiedział coś jeszcze, to zapewne, stuknąłby drugi raz. Właśnie trumna wkładana jest do grobu. Dwie liny, trzymane przez czterech mężczyzn, nie są naprężone ponad miarę.

  

 

                                                             <Jakiś czas wcześniej>

  

Nieznajomy faktycznie jest nieznajomym. Znalazł się tutaj, lecz nie bardzo wie, w jaki sposób i dlaczego. Miasteczko nie jest zbyt duże. Przeważają domki jednorodzinne, ozdobione od frontu niewielkimi ogródkami. Pełnia lata dodaje uroku tego typu widokom. Białe, pierzaste chmurki, zdobią błękitny całun, podczepiony pod kopulastym nieboskłonem. Kwiaty w kulminacji rozkwitania, jeszcze bardziej potęgują nastrój, wszechobecnego ładu i porządku. Wielu ludzi mija go obojętnie. A niby jak mają mijać. Jest dla nich obcym, chociaż już niedługo, to się zmieni radykalnie. Ulice są czyste, niezatłoczone, a samochodów niewiele. Nie dostrzega żadnego niepotrzebnego papierka, leżącego na chodniku. Tylko w jednym z ogródków widzi zakrwawionego psa, z poderżniętym gardłem. I nagle zupełnie niespodziewanie, ów incydent, skłania go do pewnej refleksji. Uświadamia sobie nagle, że tym ludziom warto pomóc. Tak jak jemu kiedyś ktoś pomógł, tylko nie ma pojęcia, w czym. I ma się nigdy nie dowiedzieć.

 

*

W umyśle świeżo przybyłego, niektóre szare komórki są kolorowe. A to z tej prostej przyczyny, że nie ma bladego pojęcia, na czym ta pomoc miałaby polegać. Idzie dalej niespiesznie, lecz po jakimś czasie zwraca baczniejszą uwagę na twarze mieszkańców. Prawie w każdej dostrzega oznaki bólu, lecz nie fizycznego, tylko takiego, który wyszarpuje ludzkiej psychice, wszelkie umiejętności poradzenia sobie z problem, który umysł przytłacza, wprost proporcjonalnie do danej osoby. W końcu dochodzi, nie tylko do skrzyżowania ulic, ale także do wniosku, że chyba wie, po co tu przybył. Tylko nie wie, w jaki sposób to ludziom objawi… i jeszcze czegoś nie jest świadomy. A kiedy się dowie… to już nie będzie drogi odwrotu.

 

*

Schowany w swoich rozważaniach, dociera na obrzeże miasteczka. Dalej to już tylko łąkę widać. Zaczyna wątpić w to, o czym przed chwilą rozmyślał. Jak mógłby komuś pomóc? Chyba jednak pójdzie dalej, dając sobie spokój z dziwnymi urojeniami. Nagle dostrzega małą, płaczącą dziewczynkę, siedzącą na przydrożnym kamieniu. Podchodzi do niej i odruchowo, głaszcze po głowie. Dziecko momentalnie się uspokaja, a łzy przestają błyszczeć od smutku. Są pełne radości i wewnętrznego spokoju.

 

– Jak pan to zrobił –– pyta rezolutnie, figlarnie mrużąc oczy w świetle słońca. –– Już nie muszę płakać. Wcale mi się nie chce.

– Nie wiem –– odpowiada nieznajomy. –– To fajnie, że mogłem pomóc.

– No przecież, że fajnie. Chyba wrócę do domu. Wiem gdzie mieszkam.

– Pójdę z tobą. Coś mi się zdaję, że jednak muszę tam wrócić.

 

*

Przed małą chatką, stoi spory tłum, tworząc spore zamieszanie. Bardzo wielu mieszkańców, spiesznie przybyło w tajemnicze miejsce. Wieś o tym, że do miasteczka przybył człowiek, który pozbawia ludzi cierpienia – i to za darmo – rozeszła się lotem błyskawicy. Kilku barczystych mężczyzn pilnuje wejścia, by nie startowano chatki razem z Matedonem. Poprosił, by tak go nazywać, gdyż nie pamięta swego imienia. Oczywiście bez szemrania wysłuchano prośby. Nawet napis z imieniem, przymocowano przed wejściem.

A wszystko odbywa się tak po prostu. Wystarczy, że człowieka dotknie i ów przestaje odczuwać jakiekolwiek cierpienie umysłu. Nic dziwnego, że chętnych przybywa.

 

*

Zaczyna odczuwać niepokojące objawy. Nie wie, o co w tym wszystkim chodzi. Przecież skoro pomaga tym ludziom, to powinien odczuwać radość. Szczególnie gdy patrzy na roześmiane twarze dzieci, które się czymś zamartwiały i nagle przestały. To prawda, że nie uzdrawia z różnych chorób i nic nie może poradzić na zwykły ból fizyczny, ale na wszelki inny, owszem. A to i tak bardzo wiele, dla bardzo wielu, w różnych sytuacjach, w których się znaleźli. To tak, jakby każdemu spragnionemu, dał do wypicia wody, która zamieniła się w optymistyczne spojrzenie na świat i narzędzia, które mogą pokonać wszelkie przeciwności.

 

*

Jego przygnębienie potęguje się z każdym dotknięciem, drugiego człowieka. Aż nagle, pewnego dnia, uświadamia sobie przykrą prawdę. Wszelkie psychiczne dolegliwości, komasuje w sobie. A jest ich coraz więcej i więcej. Im bardziej ludzie nie cierpią, tym bardziej cierpi on. Nie fizycznie. Nic z tych rzeczy. Jego umysł, jest jakby miażdżony przez wewnętrzne przygnębienie, a nawet zwykły strach. Robi się coraz bardziej rozdrażniony i niecierpliwy, choć nadal pragnie wszystkim pomagać. Jego dziwny stan się nasila z każdym dotknięciem. Nie może od tego uciec. Jakby jakaś siła nim sterowała, której musi słuchać. Staje się coraz bardziej zamknięty w sobie, a nowych chętnych ciągle przybywa, od których przejmuje, to co najbardziej umysł boli.

 

Pewnego razu, uświadamia sobie następną prawdę. Ciało zaczyna przybierać formę, tego co odczuwa. Po jakimś czasie staje się potwornie zniekształcony. Już nie ma wyglądu człowieka.

Jest czymś co wzbudza odrazę, lecz swych właściwości nie traci. Wystarczy, że ktoś go dotknie… ale teraz już każde takie dotknięcie, wywołuje w nim fale agresji. Wiąże się z ryzykiem, niekontrolowanego ataku.

A zatem po gorących dyskusjach, zostaje zamknięty w stalowej klatce. Małej i ciasnej. Dla przygnębionych, lecz w pewnym sensie odważnych, którzy będą mieli tyle sprytu, by włożyć rękę między pręty, dotknąć i szybko cofnąć. Niestety. Kilku traci część ciała, lecz chociaż fizyczny ból odczuwają, to i tak są radośni, jak na sytuacje bez ręki.

 

*

Nikomu nie przychodzi do głowy, jakie cierpienie musi on znosić. Przybywają wciąż następni… i dotykają… i po sprawie. Nikt tego nie chce wewnątrz siebie, skoro można się tego łatwo pozbyć. A że ta poczwara cierpi i często wyje z psychicznego bólu… no cóż… po to siedzi w klatce. Przecież nikt ją do miasteczka nie zapraszał. Ludzie są tak pozytywnie nastawieni, że przestają zauważać pewne sprawy, które tak naprawdę zmieniają ich w pewien sposób.

 

Chociaż z drugiej strony, ma czasami wrażenie, że te ich radości, tylko coś przykrywają. Może nawet zapaskudzone sumienie. Jednak pewności nie ma. A jeśli to tylko wymysły zbolałego umysłu? A jeżeli prawda… to jaka jest jego rola w tym wszystkim?

 

*

 

Mała dziewczynka jakoś go poznaje. Wie, że to on, który sprawił, że przestała płakać. Ma do niego prośbę, tylko się boi. W końcu mówi:

 

– Wiem, że to ty, wewnątrz tej maszkary siedzisz, ale mnie to nie przeszkadza. Czy umiesz jeszcze mówić?

 

Po chwili dziewczynka słyszy niewyraźne słowa.

 

– Jesteś tą, przez którą zawróciłem. Gdyby ciebie tam nie było...

– Wiem. Przepraszam. Gdybym wiedziała… ale płakałam, bo lalkę bolała rączka. Byłeś zamyślony i jej nie widziałeś.

– Daj mi spokój.

– Zaraz dam… tylko bym chciała, żeby ona ciebie dotknęła. Wtedy przestanie ją boleć.

– Nie odbieram ludziom zwykłego bólu.

– Ale przecież… ona nie jest człowiekiem, tylko lalką.

– Hmm… to dotknij.

– A nie odgryziesz mi rączki

– Nie odgryzę.

 

Dziewczynka kładzie zabawkę między stalowe pręty. Mimo wszystko bardzo się boi. Potwór wygląda potwornie i na dodatek śmierdzi. Zbliża rączkę lalki do brzydkiego ciała. Widzi wielkie smutne oczy, które na nią patrzą.

 

– Ojej. Powiedziała mi na ucho, że już ją nie boli. Dzięki, Metadonie.

– Metadonie? A kto to jest?

– Jak to kto? To ty.

– Skoro tak mówisz. Wiesz, przy tobie trochę mniej cierpię.

– Posiedzę tu z tobą, ale za chwilę muszę iść do domu… ale się nie musisz martwić. Przyniosłam dwa misie. Usadzę je przed klatką. Będą pilnować, by nikt nie zrobił tobie krzywdy.

– To miłe z twojej strony, lecz musimy się pożegnać. Wracaj do domu.

– Wrócę jeszcze. Cześć Matedonie.

 

*

Nie miała po co wracać. Wszystkim mieszkańcom żyło się… optymistycznie. Maszkara już nie była do czegokolwiek potrzebna. Tym bardziej, że stanowiła zagrożenie. Chociażby dla przyjezdnych, którzy mimo ostrzeżeń, wkładali ręce między pręty. A to tylko kłopot w razie nieszczęścia, gdyby ktoś zaskarżył władze miasteczka, o ubytek na ciele.

 

W końcu pewnej nocy, polano Metadona benzyną i podpalono. Tym razie nie wydał z siebie żadnego dźwięku, tylko spokojnie płonął.

 

Na drugi dzień, wielu zaczęło się zastanawiać, czy słusznie uczynili. Czy takie podziękowanie, było aby słuszne. W końcu zdecydowano, że prochy zostaną wsypane do trumny.

 

                                                                       

                                                                         <Epilog>

 

Ceremonia dobiega końca. Cmentarz pomału pustoszeje, lecz kruk zostaje. Coś nie pozwala mu odlecieć. A kiedy zmrok zapada, w świetle księżyca dostrzega dziwne zjawisko. Do grobu podchodzi jakiś mężczyzna. Z ziemi wydobywa się coś w rodzaju mgły o nieokreślonym kolorze. Wnika w ciało człowieka. A może tylko w ptasim mózgu, coś się uroiło?

 

Nieznajomy faktycznie jest nieznajomym. Znalazł się na cmentarzu, lecz nie bardzo wie, w jaki sposób i dlaczego. Uświadamia sobie nagle, że jakimś ludziom należy pomóc lub coś oddać, co im zabrano. Nie wie dokładnie. Zaczyna iść jedyną drogą. W kierunku miasteczka.

 
 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...