Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki
Wesprzyj Polski Portal Literacki i wyłącz reklamy

Zgwałcić Bałwanka


Rekomendowane odpowiedzi

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

   

 

Patrzę, a śniegu dużo. Postanawiam ulepić bałwana, bo wezbrało we mnie dziecko. Poczuć się jak dawniej, kiedy byłem malutki, a białe kule ogromne.

Właśnie umęczony i szczęśliwy, odchodzę kilka kroków wstecz, by obejrzeć swoje dzieło i pochwalić siebie, gdy nagle uderzam plecami o czyjeś ciało, które wydaje odgłos:

 

– Proszę w tej chwili zdemontować bałwana. W przeciwnym wypadku, zapłaci pan grzywnę w stosownej wysokości do zła, jakie pan popełnił.

 

Póki co nie zerkam do tyłu, tylko myślę. Nie chcę łapać dwóch srok za jeden ogon.

W końcu pytam jeszcze nie odwrócony:

 

– A czemu? Kim pan jest?

– Proszę nie zadawać dwóch pytań naraz, bo jestem tylko: jeden.

 

Co tu począć? Taki fajowy bałwan, tylko nie wiem, który ciekawszy: ten z przodu, czy ten z tyłu. Powtórnie słyszę głos:

 

– Pan mówi sam do siebie. To nota bene objaw niezgodny z prawem. A zatem wyłapałem sens. Jest mi niezmiernie przykro z tego powodu, bo tylko wykonuję swoje obowiązki a pan mnie obraża.

 

Odwracam się, myśląc, że zobaczę co najmniej: lodowego kosmitę, a tu banał stoi w kapeluszu. Postanawiam wziąć sprawy w swoje ręce. Zdejmuję nakrycie z jego elokwentnej głowy i rzucam na śnieg. Następnie patrzę, co uczyni. A on nic. Myślę sobie: licho wie, co to za jeden. Szkoda mojego trudu. Zadaję jedno pytanie:

 

– A pan kto?

– Służby Równowagi. A co? Nie widać?

– A gdzie reszta?

– Jaka reszta? Ja stanowię Prawo i Służby.

 

Nagle sobie przypominam, że przecież chodzi o ukochanego bałwanka. Symbol mojego dzieciństwa. Na pewno zaraz wspomniane służby zaczną swoje. Nie mylę się. Zaczynają:

 

– Proszę w tej chwili zdemontować: marchewkę.

– To znaczy: nos?

– Tak.

– A czemu?

– Po pierwsze: obraża pan rolników. Nie miejsce marchewki w bałwanie, tylko na rodzinnym stole, wsród przyjaciół i bliskich, ewentualnie w ojczystej ziemi. Po drugie: no jak tak można. Czerwień na bieli w takim miejscu. To profanacja flagi państwowej. Po trzecie...

– Przepraszam... przecież w tyłek mu nie wetknąłem.

– Zamilcz pan. Zakłóca pan Równowagę, gdzie wszystko ma swoje miejsce. Niezdrowe skojarzenia, są jak... najgorsza plaga.

– Ależ...

– Proszę natychmiast wydłubać wszystkie węgielki.

– Chyba nie oczy? Oślepię go. Nie będzie mógł oglądać: służb. Co za strata. Roztopi się z rozpaczy.

– Pan raczy żartować. Monitoring działa a kara może być dotkliwa, jak przymarznięty język do pionowej rury.

– Takiej jak w...

– Proszę mnie nie gorszyć... chyba pan nie rozumie, że jedni chcą, żeby kopalnie były, drudzy nie chcą... na dodatek: smog, rasizm czarno na białym, długo by wymieniać. Dla pana dobra mówię. Żadnych węgielków.

– A miotła może zostać, że nieśmiało zapytam?

– Czy pan kobiet nie szanuję?

– Ależ skąd. Sam mam kilka. Tylko nie wiem, o co panu chodzi.

– Nie wie pan. Czy pan głupka udaje?

– Szczerze powiedziawszy: nie zawsze muszę. Czasami taki luz napawa optymizmem. Człowiek nie myśli o... służbach.

– Czyli o mnie?

– Taa... dochodzi do siebie, po nadmiarze pychy... lub dochodzi...

– Jaja pan ze mnie robi. I to w biały dzień. Bez grzędy? A ja dla pana dobra jak do człowieka mówię. Wyciągaj pan miotłę z prawej strony.

– Dla mnie jest: lewą.

– To bez znaczenia. No wyciągaj pan.

– Czemu, że zapytam znowu?

– Kobiety tu chodzą. Jeszcze która pomyśli, że jest czarownicą i ma na nią wsiąść, bo pan ją zaprasza. No jak tak można. Nie wstyd panu?

– Ale jedna rzeczywiście jest brzydka. Pasowała by jak ulał.

– Dowcip się panu nie zamyka. Pan też ma gębę, jak przechodzona podeszwa. Ale cóż... taki się pan urodził. Nie pana wina. Przyznaję, że moja sąsiadka... ale nie o to biega. Rozumie pan?

 

Czynię jak każe. W końcu dosyć się na bałwanka ubranego napatrzyłem. Zostanie we mnie jako wspomnienie. Taki goły smutny i zmarznięty. Niestety. To nie koniec.

 

– Czy pan nie widzi, że trzy kule są nierówne. Największa, duża, mała. Pan chce szerzyć: nierówność i niezdrowe instynkty społeczne. Maluczkich ugruntować w przekonaniu, że są mali, a dużych, że są duzi i mogą spocząć na liściach bobkowych. Pragnie pan zakłócić rozwój społeczeństwa. Już nie wspomnę o innych sprawach, z czym się mogą kojarzyć.

– To ustawię z równych.

–Jak to z równych? Wszyscy równi? Jest pan zwolennikiem stagnacji? Wrogiem postępu? Zdrowego współzawodnictwa? Żadnych igrzysk, a jeżeli już, to jedno długie podium na tym samym poziomie. O to panu chodzi?

– Alę ja lubię babrać w śniegu. To co mi w końcu wolno? Na co zezwalają służby?

– Najpierw proszę mu wsadzić...

– Wsadzić? Mam zgwałcić bałwanka? Mróz jak cholera a służby chcą, żeby mi odpadł i żebym więcej nie grzebał w wyżu demograficznym. Przecież służbom powinno zależeć na tym, żeby mieli komu służyć.

– Proszę w dziurkę od miotły, wsadzić laskę dynamitu. Będzie łatwiej.

– Pragnie pan, żebym projekcję moich wspomnieć, wybuchnął w mroźne powietrze?

– Chciałem tylko pomóc.

– Dziękuję. Własnym rękami biedaka rozbiorę. Z należytą miłością i z zamarzniętą łezką w oku.

 

Też tak czynię, wewnętrzne rozedrgany. Po czym zabieram głos:

 

– Powtarzam jeszcze raz: lubię babrać w śniegu... szukać w białym puchu dziecka.

– No cóż... może pan coś usypać.

– I nie zapłacę kary?

– Nie.

– Tak przyrzekają: służby.

– Tak.

– Wielkie dzięki. To chociaż coś.

– Tylko proszę pamiętać: kupa przez pana usypana, nie może mieć żadnego kształtu. Najmniejszego. Dosyć już pan nabroił! Rozumiemy się?

– Chwilę! To wokół tyle kształtów i różnych fałd śniegu, a pan mi mówi... wariata chce pan ze mnie lepić?

– A muszę?

– Co?

– Nic. A pan chce dołożyć nieszczęścia naszemu społeczeństwu, lepiąc znowu co popadnie? Z pana nieprzystosowany do norm społecznych obywatel. Panu się widocznie marzy, żeby rzekę miodem i mlekiem płynąca, lód ściął. Tak?

– Lud?

– Nie! Lód. Takie zimne coś z fokami.

– No nie... jakbym wpadał w przerębel!

– Proszę posłuchać.Wyróżniamy cztery podstawowe kształty: przydatny, obojętny, nieprzydatny i destrukcyjny. Czy to jasne?

– Jak śnieg... ale mam pytanie. Do którego ja należę?

– Do obojętnego. Lecz pana uczynek, to jawna destrukcja.

– Ą pan do którego należy?

– No wie pan! Co za pytanie! Do przydatnego! A pan co myślał?

– A czemu?

– Co czemu? Pan myślał? A umie pan?

– Nie. Czemu pan przydatny?

– Ja jestem: Służby. Sprawuję pieczę nad Wielkim Całokształtem.

– A jak panu przywalę w nos, to jakim pan będzie?

– No... hmm... nieprzydatnym raczej...

– I pójdzie pan na chorobowe, albo nawet na rentę inwalidzką, by odpoczywać jak normalny obywatel, a ja w tym czasie, będę mógł lepić swoje ukochane bałwanki, bo służby nie będą mi zawracać dupy. Tak?

– To pan powiedział. Po prawdzie...

– Męcząca służba, co? Ile w końcu człowiek może wytrzymać. Dobrze chociaż płacą?

– To pan...

– Wiem. To ja powiedziałem.

– Nie narzucam się... w zasadzie z tym: monitoringiem... pusto tu jakoś...

– Rozumiem. Proszę bardzo.

 

Chrupiący odgłos łamanej marchewki, odbija się głośnym echem od kupy śniegu.

 

 

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • stoję  wpatrzony w lustro  a świat  świat przechodzi obok  chciałbym  mu coś powiedzieć    może...  nawet wykrzyczeć    brak odwagi   4.2024 andrew  
    • (Na motywach powieści „Piknik na skraju drogi”, Arkadija i Borysa Strugackich)   ***   Dlaczego wylądowali? Nie wiadomo. Zostawili w powietrzu dziwnie mżące kręgi, które obejmują szumiące w nostalgii drzewa.   Które kołyszą się i chwieją w blasku księżyca albo samych gwiazd… Albo słońca... Albo jeszcze jednego słońca…   Powiedz mi, kiedy przeskakujesz płot, co wtedy czujesz? Nic? A co z promieniowaniem, które zabija duszę?   Wracasz żywy. Albo tylko na pozór żywy. Bardziej na powrót wskrzeszony. Pijany. Duszący się językiem w gardle.   Sponiewierany przez grawitacyjne siły. Przez anomalie skręcające karki.   Słońce oślepia moje zapiaszczone oczy. Padającymi pod kątem strumieniami, protuberancjami…   Ktoś tutaj był (byli?) Bez wątpienia.   Byli bez jakiegokolwiek celu. Obserwował (ali) z powodu śmiertelnej nudy.   Więc oto razi mnie po oczach blask tajemnicy. Jakby nuklearnego gromu westchnienie.   Ktoś tu zostawił po sobie ślad. I zostawił to wszystko.   Tylko po co?   Piknikowy śmietnik? Być może.   Więcej nic. Albowiem nic.   Te wszystkie skazy…   Raniące ciała artefakty o upiornej obcości.   Nastawiając aparaturę akceleratora cząstek, próbujemy dopaść umykający wszelkim percepcjom ukryty świat kwantowej menażerii   Przedmioty w strumieniach laserowego słońca. W zimnych okularach mikroskopów…   Nie dające się zidentyfikować, obłaskawić matematyczno-fizycznym wzorom.   Bez rezultatu.   *   Zaciskam powieki.   Otwieram.   *   Przede mną pajęczyna.   Srebrna.   Na całą elewację opuszczonego domu. Skąd tutaj ta struktura mega-pająka?   Pajęczyna, jak pajęczyna…   Jadowita w swym jedwabnym dotyku. Srebrzy się i lśni. Mieni się kolorami tęczy.   Ktoś tutaj był. Ktoś tutaj był albo byli. Ich głosy…   Te głosy. Te zamilkłe. Wryte w kamień w formie symbolu.   Nie wiadomo po co. Kompletnie nie do pojęcia.   Milczenie i cisza. Piskliwa w uszach cisza, co się przeciska przez gałęzie, żółty deszcz liści.   W szumie przeszłości. W dalekich lasach. W jakimś oczekiwaniu na łące…   Elipsy. Okręgi.   Owale…   Kształty w przestrzeni…   Fantomy przemykające między krzakami rozognionej gorączką róży. W strumieniu zmutowanych cząstek. Rozpędzonych kwarków…   Rozpędzonych przez co?   Przez nic.   Po zapadnięciu mroku liżą moje stopy żarzące się lekko płomyki. Idą od ziemi. Od spodu. Ich obecność to pewna śmierć.   Sprawiają, że widzę swoje odbite w lustrze znienawidzone JA.   W głębokich odmętach  schizoidalnego snu. Zresztą wszystko tu jest śmiertelne i tkliwe. Pozbawione fizycznego sensu.   (Kto chce skosztować czarciego puddingu?   Bar za rogiem stawia)   Dużo tu tego. W powietrzu. I w ziemi.   W nagrzanych od słońca koniczynach, liściach babiego lata.   Krążyłem tu wokół jak wielo-ptak. W kilku miejscach jednocześnie.   I byłem wszędzie. I byłem nie wiadomo, gdzie. Tak daleko na ile pozwala wskrzeszany chorobą umysł   Tak bardzo daleko…   Wystarczy dotknąć złotej sfery, aby się wyzbyć wstrętnego posmaku cierpienia…   Gdyby nie ta przeklęta wyżymaczka, która zachodzi śmiertelnym cieniem drogę…    (Włodzimierz Zastawniak, 2024-04-20)      
    • Powiem tak, Dziewczyno - lecz się, niekoniecznie przez pisanie. Kiedyś się udzielał Kiełbasa, czy coś takiego. To było równie prostackie i wulgarne. 
    • - A na groma ta fatamorgana... - A na groma ta fatamorgana?    
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

        W tym cała rzecz, że logiką płata czasami figle artystom OBRAZ, wywrócił  farby kwantem fizyki, chemii — człowieka zakrył kolorem   Ponoć w Mordnilapach właśnie zachowany czar w języku daje myślom możliwości postrzegania tego wątku w sztuce malowanej — O bok! Mózgu   Dzięki bardzo, że zechciałeś się przyjrzeć całości, jaka daje więcej pytań niż odpowiedzi, na których głównym filarem — tak mi się wydaję —  jest środkiem.   Pozdrowienia!
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...