Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Krew - dziś smakuje wybornie, jak absurd


Rekomendowane odpowiedzi

Krew - dziś smakuje wybornie, jak absurd

 

Zgorzkniałe wino piłem, jak gdybym pił krew, jeszcze ciepłą, krew tych skazańców o wyrokach na czole sześćset sześćdziesiąt sześciu. Krew dodawała wiary, budziła niemal poległą nadzieję, że Bóg gdzieś, bo na pewno nie w niebie, ale istnieje. Krew była winem, a wino krwią, wino wydaje się być bardziej estetyczne, choć szaleństwo w mojej głowie, małe, zgarbione i marne, miało inne zdanie. Pijąc, czułem, jak sprawiedliwość rozlewa się po niezliczonych kubkach smakowych, jak jej smak gilotyn i szubienic, czasem też węgla ze stosów - tych wszystkich prawdziwych i słusznych, wchłania delikatne gardło. Był to smak zwycięstwa, choć dziś zakazany. Dziś, gdy piekło triumfuje ponad aniołami i ludźmi. Gdy kotły parzą wiernych i oddanych miłości. Stosy przyjęły funkcję wypalania wiary, gilotyna tnie tylko głowy pełne nadziei i marzeń, a Krzyż Święty, jest rarytasem, na którym umierają tylko sataniści. Jest jakby wrotami, albo bardziej kanalizacją, którą ścieki, te bezwartościowe gówno uformowane przez tragizm głupoty ludzkiej, Ci post - ludzie, płyną ku nieśmiertelnym i wiecznym - obłokom. Siedziałem w szafirowej komnacie na aksamitnym tronie, zbudowałem go we własnej głowie, dłutem wyobraźni wyrzeźbiłem, a farbą marzeń oblałem, jak gdyby była to sztuka nowoczesna. Siedziałem i marzyłem o istnieniu, choć to tez było dziś zakazane, szczególnie w latach najbliższych obecnym, gdy bestia założyła się, że świat Boski, przez co piękny i prawdziwy, stanie się jej bastionem. Miejscem antytezy boskiego planu. Przeklętym padołem igraszek, prowadzących do orgazmów, niestety także umysłowych. Tu gdzie rośnie zielona trawa,  rosła niebieska, tam gdzie wschód rozpromieniał oczy niewiast, miał szary być i prowokować płacz niepohamowany. Krzyże miały zastąpić złociste pentagramy, a słowo Bóg, wielkie  i świetliste, miał zastąpić Lucyfer, ciemny i ciernisty. Noc miała być dniem, a dzień nocą. Szatan zwany, tym który niesie światło, miał podobno śmiać się, że Boga nigdy nie było, a on sam powstał z nicości, podczas wybuchu napięcia, czyli zdenerwowania jej, że pustka wciąż jest pusta. Marzę, póki chipy w mojej głowie nie doniosą tego, a za to kara była bolesna. Nie była to śmierć, bo w jej obliczu już nic się nie liczy, był to śmiech - dotkliwy, szyderczy, jak spoliczkowane ambicje, jak w szlachetny honor uderzenie chamstwem. Choć bałem się tego, to marzyć nie przestawałem. Oczami tego instrumentu widziałem, jak archanioł Lucyfera zabija, jak krew jego wypełnia mój kielich. Krew była nadzieją, a także wartością odżywczą dla komórek nerwowych, wspierała je, bym się w końcu nie denerwował, bym choć raz zaznał spokoju. Za dnia, czyli w nocy, obserwowałem rozmnożone ilości słońc, choć one hańby nie znały, widocznie i Lucek miał do nich słabość, słońc, czyli dzieci tego co prawdziwe, czyli gwiazd. Lały się z nich łzy, patrzyły na świat, ale w swej czystości nie wytrzymywały. Marzyłem też by choć one dziś miały psychoanalityka, który powie im, że to nie świat jest zły, tylko one mają zaburzenia. Cóż głupota ma różne objawy, często nosi różowe okulary, największą jest zmiana perspektywy prawdy, inaczej jej zakłamanie. Dzień, czyli noc był nadwyraz jasny, co oznaczało, że ciemność była nieprzenikniona. Nic tego nie mogło dokonać, prócz słońc. Lecz te wahania ich nastroju opóźniały jeszcze bardziej dopływ światła, jak tej krwi do mózgu. W taki dzień łatwo było się zgubić. Nie tylko w naszych myślach, ale i między słowami. Czuję, że ty też to odczuwasz. Było jednak coś tam bardzo ciemnego, że pozwalało przejrzeć na oczy. Butelka niegorzkiej wódki. Odkąd bestia rządzi, nic już nie było gorzkie, prócz dobrego uczynku i  obelg. Krew ciężko było dostać, wino prędzej, ale nie było tanie, ale żeby wódkę dostać, to trzeba było być odważnym. Najpierw trzeba znaleźć bogacza, który taką miał. Oni spacerowali ulicami z wódką, jak niewolnicy, którym się nie poszczęściło, potem trzeba wybić takiemu kilka zębów, a potem wyrwać butelkę i uciekać, by inni krwiopijcy jej nie ukradli. Te sępy były wszędzie, ale były słabe, ale tez podstępne. Zwykły cios hakiem mógł nanieść sprostowanie w ich życiorysach. Gdy dobiegłem, mimo wieku sędziwego, do swojego kartonu pod mostem, miałem świeczki w oczach, a orgazm stał tuż przede mną. Wychyliłem szybko, bo gorzka nie była, a ciemność, czyli światło, nagle przebił mój wzrok, jakby jeszcze mocniej przenikliwy niż zwykle. Widziałem, tak..., widziałem więcej. Przez moment nawet miałem nadzieję, że zobaczę Boga, Salwatora, ale akurat wrota Armii Zbawienia były dziś zamknięte. Tam ludzie najczęściej go widzieli, ale nie wiem, czy przepełnieni wiarą dziś zakazaną, czy jedli z niepewnego źródła - grzyby. Prawdopodobieństwo w obu przypadkach było znajomo identyczne. Świecące oczy, to dziś nic dziwnego, choć i tak nieco są rzadkością, zważywszy, że tylko biednych, dobrych ludzi biega dziś z butelkami. Po prostu byłem dumny, że nie muszę tego robić zbyt często, ale widzenie za dnia było dla mnie priorytetem. Przykro bić i uciekać, zęby dziś są naprawdę drogie, no ale dziś prawo ulicy dyktuje hierarchię, dziś stanie z butelkami na ulicy, jest ryzykiem, który takiemu bogaczowi może przynieść klęskę na ziemi, w formie pokuty za bogactwa, ale zbawienie, w które już nikt nie wierzy, mogło być ich ostatnią deską ratunku. Niedługo później dojrzałem, jak matkę boską lub samego chrystusa - ten tekst. Był widoczny przez moment, ale i tak uchwyciłem idee. Potem obudziłem się, tak to był tylko sen i nadal jest 2020 rok. Chipów jeszcze nie ma, szczepionki pragnął udobruchać portfele miliarderów. Bestii też nie ma, dopiero zapowiadają ją w reklamach na Polsacie, w reklamach, podczas których można zdążyć i skoczyć do odległej wsi   z reklamówką po prąd. Poczułem smak w ustach, okazało się, że to krew - pomyślałem - czyżby triumfu ? Czyżby wino owe było prawdziwe? Nie to tylko ząb wypadł, a krew, jak to zwykle bywa, popłynęła, nakazując wizyty u tych, co rozweselają od dzieciństwa. Dopiłem drinka, świat wrócił na swoje tory. Dziś już co najwyżej beknie i pierdnie, zważywszy na poziom intelektu i kultury społeczeństw. Postanowiłem, że więcej wina się nie napije, nawet podczas ostatniej wieczerzy, bo na dzień kolejny faryzeusze z bloku naprzeciwko wystrugaliby mi drewniany Krzyż, choć piętro wyżej od faryzeuszy mieszkał Judasz, który na drukarce 3D zbudowałby całą maszynę zagłady. Boje się spać, ale Bóg obiecał, że nic nie będę pamiętał. Zanim zasnąłem, przez internet na Al*egro zamówiłem dwie trumny. Jedna w zapasie zawsze się przyda, w końcu one są jednorazowego użytku. A kto wie, czy nie zmartwychwstanę. Czekają mnie 3 dni męczeństwa, picie wódy może przerosnąć oczekiwania, podobno tancerki przyleciały z Las Vegas, wóda z Moskwy, a towar pierwszą klasa, ee... czy pierwszej klasy przyleciał z Kolumbii, potem pozostaje zmartwychwstanie i kasa spadnie jak manna na pustyni, wprost z nieba. NASA już szykuje samoistnie unoszącą się platformę, a spece od FX udekorują ją, by wyglądała jak chmura. Rząd USA i CIA bardzo dbają o szczegóły. Postanowiłem, że tym razem wiernych nie zawiodę.To miało być ostatnie zmartwychwstanie w tym sezonie, wiecie..., kamery, paparazzi, gwiazdy i celebryci, no i afterparty. Inwestycja w wizję i suflerzy od ewangelii, cała ta oprawa była kosztowna, ale sam akt miał się zwrócić już trzeciego dnia od ukrzyżowania. Dziś 10 lat od tego wydarzenia, wiem, że bluźnierstwo było opłacalne, Owsiak na swoim Show nigdy nie zgarnął takiej mamony, choć jest drugi na liście iluzjonistów, tuż pod Davidem Copperfieldem.

 

Autor: Dawid Rzeszutek

Edytowane przez Dawid Rzeszutek (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...